Obawiam się, że mamy do czynienia li tylko z zasłoną dymną z szumnych deklaracji. Jeśli jest inaczej, proszę pokazać mi konkrety. Najlepiej w postaci liczb.
Premier Włoch Paolo Gentiloni, przemawiając w niedzielę na zjeździe katolickiego ruchu Communione e Liberatione, oświadczył, że jego rząd "nie przyjmuje żadnych lekcji w kwestiach humanitarnych" dotyczących ratowania migrantów. To zapewne reakcja na ubiegłotygodniowy list premierów państw Grupy Wyszechradzkiej (a więc także Polski) i niedzielną wypowiedź Sebastiana Kurza, szefa austriackiego MSZ.
"Uważamy, że osoby, które rzeczywiście ubiegają się o azyl, należy zidentyfikować jeszcze przed wjazdem na terytorium Unii Europejskiej. Nasze granice zewnętrzne muszą być chronione. UE i jej państwa członkowskie powinny zmobilizować środki finansowe i inne, by stworzyć bezpieczne i humanitarne warunki w punktach zapalnych lub ośrodkach przyjmowania (migrantów) na zewnątrz terytorium UE" - napisano w liście, który podpisała m.in. premier Beata Szydło. A szef austriackiego MSZ apelował: "Domagamy się, aby został przerwany przewóz statkami nielegalnych migrantów z włoskich wysp, takich jak Lampedusa, na stały ląd." "Jeśli we Włoszech będzie kontynuowany szybki transfer na stały ląd, skąd migranci wyruszają na północ, wzrośnie nie tylko przeciążenie w Europie Środkowej, ale także ludzie będą dalej tonąć." I dodawał: "Ratowanie na morzu nie powinno być biletem do Europy Środkowej".
Propozycja austriacka wydaje mi się tak absurdalna, że nie wymaga szerszego komentarza. Nie wiem, jakim cudem miałaby taką liczbę migrantów udźwignąć maleńka Lampedusa i w jaki sposób miałyby tam być stworzone uchodźcom humanitarne (czytaj: ludzkie) warunki pobytu. Przejdźmy zatem do deklaracji, którą podpisała także Polska.
"Osoby, które rzeczywiście ubiegają się o azyl, należy zidentyfikować jeszcze przed wjazdem na terytorium Unii Europejskiej" - czytam. Powstaje pytanie, co dalej? Czy tych, którzy rzeczywiście ubiegają się o azyl przyjmiemy? Praktyka na to nie wskazuje. Może zidentyfikujemy zatem tych, którzy najbardziej potrzebują pomocy i w tylko humanitarnych warunkach sobie nie poradzą, i im pozwolimy wjechać w ramach korytarzy humanitarnych? Nic nie słyszałam, żeby rząd miał zamiar zgodzić się na tę propozycję. Zatem?
Druga część propozycji. Należy rozumieć, że polski rząd postuluje wsparcie istniejących i stworzenie nowych obozów dla uchodźców z głębi Afryki np. w Libii. Proszę zatem o konkret: co zamierza się w tym względzie zrobić, w jaki sposób zapewnić humanitarne warunki, w tym ludzkie traktowanie, w państwie, w którym ledwo rok temu doprowadzono do powstania rządu jedności narodowej, co otworzyło drzwi procesowi pokojowemu? W końcu: ile zamierzamy na to wydać i jak się ma ta kwota do realnych potrzeb? Włosi za współpracę przy powstrzymaniu migrantów obiecują libijskiemu rządowi inwestycje. A my? Jeśli deklarację mam traktować poważnie, proszę o konkrety.
Na razie wygląda na to, że to Włosi coś robią, a pozostali wyłącznie się mądrzą. Nie dziwi mnie zatem odpowiedź premiera Włoch, który stwierdził, że odpowiedzią na zjawisko migracji nie może być "wykluczanie ani negowanie rzeczywistości" i przypomniał, że kto w kwestii imigracji "sieje nienawiść i proponuje łatwe rozwiązania, nie zbierze dobrych owoców w dłuższej perspektywie".
W tym wszystkim najłatwiej zapomnieć o najważniejszym: nie mówimy o przedmiotach, które można przestawiać, tylko o ludziach, którzy mają prawo żyć (a nie ginąć z głodu), co więcej: mają prawo żyć jak ludzie. "Spakowanie" ich w obozach, nawet w humanitarnych warunkach, problemu nie rozwiąże. Niedawno pojawiła się informacja, że ponad 500 tys. (to jedna trzecia!) dzieci, które uciekły przed wojną w Syrii do krajów ościennych, nie chodzi do szkoły mimo zobowiązań podjętych w tej sprawie przez kraje-darczyńców i organizacje międzynarodowe. Powód jest prozaiczny: nie ma pieniędzy. Do lipca ONZ zebrała zaledwie jedną czwartą z 8 mld dolarów potrzebnych na pomoc dla Syryjczyków w tym roku.
Wojna w Syrii trwa sześć lat. I skończyć się nie zamierza, mimo szumnych zapowiedzi. Co dalej będzie z tymi ludźmi? Ile można żyć bez perspektyw? Jakie konsekwencje dla świata (także dla Europy) będzie miała taka sytuacja? Czy obozy nie staną się wylęgarnią dla terroryzmu (bo terroryści zaproponują perspektywy)? Czy nie utrwalamy w ten sposób fali migracji, zamiast jej przeciwdziałać? Nie da się powstrzymać ludzi przed szukaniem perspektyw dla siebie i własnych dzieci. Nas też by nie powstrzymały zakazy, prawda?
Pomijam w tym momencie argumenty "z chrześcijaństwa". Nie wszyscy muszą się nimi przejmować. Ale problemy Bliskiego Wschodu i Afryki same się nie rozwiążą. Wręcz przeciwnie, będą się spiętrzać. Pragmatyzm nakazywałby podjęcie systemowych działań, które doprowadzą do pozytywnego rozwiązania.
Obawiam się jednak, że mamy do czynienia li tylko z zasłoną dymną z szumnych deklaracji. Jeśli jest inaczej, proszę pokazać mi konkrety. Najlepiej w postaci liczb.
I tylko wstyd takich deklaracji słuchać...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.