"Dziadkowie są nosicielami wartości, których potrzebuje nie tylko młode pokolenie, ale współczesny świat." Warto ich usłyszeć. Z s. Danutą CHR rozmawiała s. Alicja Rutkowska CHR.
Jakie było najważniejsze zadanie w Siostry życiu?
Może odpowiem ogólnie: wciąż nowe zadania pojawiały mi się z biegiem lat. Na początku wiedziałam, że mam się dobrze uczyć, rzetelnie przykładać się do nauki, by skończyć szkołę. Potem studia, odkrycie swojej drogi w życiu, praca. I choć nie odstępuję oczywiście od tego głównego zadania, które otrzymałam od Boga, dochodzą inne, które się z nim splatają. Bóg przewidział wszystko, co było mi w życiu potrzebne. Na przykład od kilkudziesięciu lat pracuję nad adiustacją tekstów. Pomocną w tym jest precyzja matematyczna, którą mam po ojcu, oraz wytrwałość, której nauczyłam się od obojga rodziców, umiejętność „przysiadu”, wielogodzinnego siedzenia przy biurku. Mój odpoczynek to zmiana zajęć, a urlop to rzucenie się w literaturę piękną. Zadania przychodzą z upływem życia, nie ja je wymyślam. Im człowiek jest starszy, tym bardziej widzi, że to Bóg nami steruje, wydarzeniami, okolicznościami, spotkaniami z ludźmi.
Jakie wartości przekazali Siostrze rodzice?
Tak jak powiedziałam na początku: Bóg, miłość rodzinna i do innych ludzi, pomaganie innym, zwłaszcza będącym w potrzebie. Tych wartości nie przekazywali słowami (nie pouczali, nie mieli takiego zwyczaju), ale życiem własnym. Mama miała naturę żywą, emocjonalną, tata był spokojny, systematyczny. Pozwalał się mamie wygadać, kiedy się denerwowała, kładł uszy po sobie, bo chciał, by to ona rządziła w domu. Jednak w szkole było inaczej, to on rządził. Był nauczycielem twardym, bardzo wymagającym, za to na maturze stwarzał atmosferę życzliwości i pomagał licealistom przejść przez ten trudny egzamin. Co do mnie, wszystkie zadania, kartkówki, klasówki z matematyki zaliczałam znakomicie, nie musiałam się uczyć, matematykę miałam we krwi. Aż pewnego dnia wyrwana do tablicy przez ojca miałam udowodnić, że przez dwa punkty przechodzi tylko jedna prosta. “Nie znasz dowodu? Przykro mi, siadaj, dwója”. Dla mnie było to oczywiste, że przez dwa punkty przechodzi jedna prosta, po co więc uczyć się czegoś, co to udowadnia? Dostałam pierwszą w życiu dwóję (i ostatnią), i to od własnego ojca, który potem się do mnie przez pół dnia nie odzywał.
Ojciec był człowiekiem kryształowo uczciwym. Wtedy były takie czasy, że wszyscy nauczyciele obowiązkowo należeli do PZPR, ojciec również (znalazł się w partii automatycznie, bo przed wojną należał do PPS, a jak wiadomo, po wojnie połączono PPS z PPR i powstała z tego PZPR). Gdy syn jakiegoś prominenta oblał egzamin z matematyki i dyrektor na posiedzeniu rady pedagogicznej naciskał na ojca, aby zmienił ocenę, grożąc konsekwencjami: “Panie kolego, pan jest w partii”, ojciec wyjął legitymację partyjną i rzucił ją na stół. Rezygnując w ten sposób z przynależności do PZPR, liczył się z tym, że może stracić pracę (a wówczas był jedynym żywicielem rodziny), ale incydent ten nie wydostał się poza radę pedagogiczną.
Mama była nauczycielką przez wiele lat, ale zawiesiła swą pracę, kiedy się mój młodszy brat urodził. Wówczas żłobek prowadziły siostry zakonne, których kornetów – niczym parasoli na głowie – bał się braciszek, więc mama zrezygnowała ze szkoły na kilka dobrych lat, by zająć się jego wychowaniem. Ojciec musiał zarabiać na utrzymanie rodziny, wziął więc potrójny etat: obok liceum ogólnokształcącego, gdzie pracował, uczył także w ogólnokształcącym liceum wieczorowym i w liceum korespondencyjnym oraz dawał w domu korepetycje. Były wtedy bardzo ciężkie czasy. Rodzice dawali dzieciom, co najlepsze: my jedliśmy chleb posmarowany masłem, oni margaryną. Raz w roku były pomarańcze (po jednej) pod choinkę. Bieda materialna uczyła nas skromności, pokory, niestawiania wymagań życiu, dzielenia się tym, co się miało. Gdy dostawałam czekoladkę, szłam do brata, aby mu dać połowę – istniała między nami taka mała wymiana różnych dóbr drobnych. Przez te znaki materialne okazywaliśmy sobie serdeczność i życzliwość. Tak reagowaliśmy, widząc poświęcenie naszych rodziców.
Co rodzice Siostry uważali za miłość do Ojczyzny?
Rzetelną pracę zawodową. Byli społecznikami. Swą nauczycielską posługę – wychowywanie dzieci – traktowali jako wnoszenie swego wkładu w dobro społeczeństwa. Ojciec brał udział w partyzantce i, jak wspomniałam, w obronie Warszawy, ale gdy założył rodzinę, nie chciał walczyć w konspiracji. Rodzina i zawód nauczyciela to była ich mała Ojczyzna, małe poletko, które rodzice pieczołowicie uprawiali, czując się za nie odpowiedzialni przed Bogiem.
Jakie ma Siostra wzorce, jakich bohaterów podziwia?
Z literackich bohaterów chyba najbardziej Kmicica i Winicjusza za ich konwersję, a jeśli chodzi o życie – to rodziców. Dziadków właściwie nie znałam (byłam w szkole podstawowej, kiedy zmarli, wcześniej byli mocno schorowani, więc nie potrafiłam z nimi rozmawiać). Pamiętam kilku katechetów, którzy uczyli nas miłować Boga, miałam też nauczycielkę historii w liceum (mam zresztą do dziś z nią kontakt), która w najczarniejszych czasach stalinowskich odpowiedziała w naszej klasie na pytanie, co to jest Katyń.
Ulubiona lektura?
Wszystkie pozycje Sienkiewicza, Singrid Undset i wielu innych pisarzy katolickich, z lżejszej literatury Kornel Makuszyński. Wszystko, co dotyczy Polski i historii Kościoła rzymskokatolickiego. Literatura faktu, zwłaszcza z czasów drugiej wojny światowej. Ważne jest dla mnie, żeby to była lektura czytana, a nie oglądana na ekranie, bo wówczas całe bogactwo lektury się rozmywa, przepuszczone przez wizję reżysera, a przecież nie chodzi tylko o poznawanie treści, rozwija się wyobraźnia, dobre książki są też bezcenną szkołą dobrej polszczyzny. Dlatego z niezmiennym zainteresowaniem mogłabym wciąż czytać “Trylogię”, “Krzyżaków”, “Quo vadis”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.