Tym, co dominuje w postrzeganiu władzy, tym, na co się zwraca uwagę, jest godność. To martwi.
W każdej grupie społecznej pojawia się problem władzy, bardziej lub mniej sformalizowanej. Problem władzy dotyczy - co oczywiste - także Kościoła. Był też przedmiotem bardzo wyraźnego nauczania Jezusa. Nie da się "nie zauważyć" w Ewangelii fragmentów, które mówią o tym, że władza (urząd) jest służbą. Przechodząc na język bardziej może dostępny: jest zobowiązaniem i odpowiedzialnością za tych, których mojej władzy powierzono.
Tymczasem tym, co dominuje w postrzeganiu władzy, tym, na co się zwraca uwagę, jest godność. I nie mówię tutaj nawet o sposobie widzenia samego siebie i swojego miejsca przez tych, którzy władzę sprawują. Do ich przeżywania nie mam dostępu, z pewnością też nie jest ono jednolite. Bardziej martwi mnie, że takie postrzeganie jest powszechne wśród zwykłych ludzi. Jest pierwszym, co przychodzi na myśl. To groźne z wielu powodów.
Pierwszy to piedestał. Groźny dla człowieka, który się na nim znalazł (wszystko jedno, czy go tam wepchnięto, czy sam się z radością wspiął i ani myśli schodzić). Groźny dla relacji z ludźmi wokół, zarówno tymi, którzy go tam chętnie widzą, jak i tymi, którzy by go zepchnęli. Determinuje oddalenie i utrudnia kontakt z rzeczywistością ludzi, za których odpowiada. Tworzy dwie kategorie ludzi: wyższą, od której oczekuje się bycia nad-człowiekiem i niższą, która bardzo łatwo zwalnia się z przestrzegania zasad etycznych i wymiguje od odpowiedzialności za wspólnotę, w której żyje. Skutki widzimy wszyscy, nie ma się tu co łudzić.
Piedestał nie oznacza szacunku. Nie oznacza też, że większe będzie posłuszeństwo. Wręcz przeciwnie: z człowiekiem na niego wepchniętym właściwie mamy spokój. Raz na jakiś czas należy wykonać swoisty rytualny taniec, po czym wszyscy wracają do normalnego trybu... No, jest to często wygodne. Ale nie jestem przekonana, że o to chodzi.
Drugi wymiar jest może mniej wyraźny. Jeśli władza (urząd) to przede wszystkim godność, nie odpowiedzialność i zadanie do wykonania urząd w powszechnym mniemaniu zaczyna się "należeć" lub "nie należeć". Nikt już nie myśli w kluczu, że posiada (lub nie) doświadczenie, wiedzę czy umiejętności, które w tym miejscu będą przydatne. Liczy się to, że jest starszy bądź młodszy, że ominięto kogoś, kto "powinien być" wcześniej... Jaki będzie skutek? Ktoś, kto coś umie i chce zrobić, a nie daj Boże "przeskoczył" kogoś "ważniejszego" napotka wśród ludzi, których mu powierzono, nieufność i opór. Może się nie zniechęci, ale z pewnością zużyje mnóstwo czasu, zanim coś uda mu się zrobić. Nie szkoda?
W końcu trzeci aspekt: jeśli władza (urząd) jest przede wszystkim godnością, to wykluczenie jakiejś grupy z przyznawania urzędów automatycznie postrzegane jest jak dyskryminacja lub nawet rodzaj poniżenia. Instytucjonalne uznanie, że "nie jest godny". Nie da się tego zmienić inaczej, niż zmieniając postrzeganie władzy.
Proszę zauważyć: ja nie piszę o tym, jak władzę postrzegają ci, którzy ją pełnią, ani jakie kryteria mają ci, którzy nominują. Piszę o tym, co dzieje się w naszych głowach, w głowach ludzi, którzy władzy podlegają. To nie jest tak, że to nie ma znaczenia. Wręcz przeciwnie: to potężne sprzężenie zwrotne, które umacnia lub osłabia to, co się dzieje "po drugiej stronie".
Warto o tym pamiętać i zacząć od zmian we własnej głowie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.