Wciąż czuje się artystą i muzykiem, ale w kościele obok śpiewu chciałby słyszeć również ciszę.
Radek Kordowski pochodzi z Ciechanowa. Pierwsze szlify w muzyce zdobywał w kościele farnym, gdzie prowadził scholę. Był też ministrantem. Po maturze życiowe i artystyczne drogi zaprowadziły go do Warszawy, gdzie przed kilku laty założył duże studio nagrań – Hear Studio, dobrze znane muzycznym gwiazdom i amatorom. Dziennie obsługuje ono 25 zespołów, miesięcznie – łącznie ok. 3 tys. artystów. Ma więc znaczenie w show-biznesie.
On mną potrząsnął, a ja to poczułem
– Nadal czuję się artystą muzykiem i chciałbym nim pozostać – mówi Radek Kordowski. I tak określa swoje zadania: – Artysta powinien dostrzegać szczegóły, które mogą w codziennym życiu gdzieś umykać, i tę wrażliwość wyrażać przez sztukę. On przekazuje ludziom kolory życia w poezji, prozie, muzyce czy malarstwie, których zazwyczaj, w biegu życia, w zabieganiu i troskach nie dostrzegamy. Na blogu, który prowadzę, piszę właśnie o innej perspektywie rzeczywistości i chcę przekonać, jak prostą odpowiedzią na skomplikowane problemy może być miłość – stwierdza muzyk.
O swoim studiu nagrań mówi, że ono „wyleczyło go z poczucia, że jako artysta jest super i że wszystko potrafi”. – Gdy obcuje się z mistrzami, trzeba uczyć się pokory. A miałem szczęście gościć u siebie zarówno wybitnych muzyków młodego pokolenia, jak i tak uznanych mistrzów, jak np. Włodzimierz Nahorny czy Włodzimierz Korcz. Dość powiedzieć, że ten wielki artystyczny świat w „Muzycznym Betlejem” otworzyła Maryla Rodowicz, i tak do dzisiaj nazywa ona to miejsce – opowiada. – To obcowanie z gwiazdami zepsuło mnie i naprawiło, bo jeśli idzie się bezkrytycznie za tym niekiedy bardzo barwnie opisywanym w kolorowych czasopismach światem, to może on sprowadzić na manowce. I tak stało się ze mną: ten świat zawładnął mną i moim ego. Stałem się tym, co robiłem, a zacząłem robić rzeczy próżne. Dlatego moja przestroga dla artystów jest taka, aby nie wpadli w wir tworzenia, bez zastanowienia się, po co i dlaczego. Na szczęście Pan Bóg mną potrząsnął, a ja odczułem Jego dotknięcie – wyznaje Radek Kordowski.
Spróchniały korzeń i zielony listek
Wszystko zaczęło się w ciechanowskiej farze, gdzie Radek przez lata był ministrantem i prowadził scholę. W tej grupie poznał też swoją przyszłą żonę Anetę. Później współtworzył młodzieżowy zespół Emmanuel pod kierunkiem ks. Jacka Gołębiowskiego i Jerzego Szpojankowskiego. – To on dał mi pierwsze profesjonalne szlify muzyczne, za co jestem mu bardzo wdzięczny. Byłem wtedy młody i trochę zbuntowany. Myślałem, że oprawa muzyczna do liturgii w kościele powinna się dostosowywać do muzyki młodzieżowej. Teraz doceniam, jak cierpliwie i zdecydowanie ustawiał nas na Mszy ks. proboszcz Wrzesiński. Nie pozwalał nam na wiele, a ja się buntowałem, że księża ograniczają nas liturgią i jakimiś zasadami. Dziś wiem, że ksiądz dziekan miał rację – uważa muzyk.
Może trochę urażony Radek zorganizował zespół Gospel Train przy Powiatowym Centrum Kultury w Ciechanowie. Wciąż wykonywał jednak muzykę chrześcijańską, może trochę zawoalowaną, ale z wyraźnymi elementami gospel, a później rocka. Kontynuował to również z zespołem Gethsemane w Warszawie. – Ta formacja była uzewnętrznieniem moich przeżyć. Pisałem teksty na przykład o drzewach z Gethsemane i wyobrażałem sobie, że dzisiaj są nimi blokowiska miast. Robiłem analogie między Ogrójcem i współczesnym światem, w którym wciąż się zdradzamy, jak Judasz zdradził Jezusa.
Kiedyś dostałem SMS-a od pewnej dziewczyny, pacjentki szpitala onkologicznego, która dziękowała mi za piosenkę o „drzewie nadziei”. Tekst mówił o starym spróchniałym korzeniu i uschniętym drzewie, na którym pojawia się nowy, zielony, mały listek. Ten SMS był dla mnie największą nagrodą – wspomina. – Z Gethsemane byliśmy nawet na festiwalu Song of Songs w Toruniu, ale kiedyś na koncercie w jednym z kościołów naszą scenę ustawiono tuż obok prezbiterium. I wtedy coś mi zaczęło nie pasować. Wydawało mi się zgrzytem, że stajemy obok ołtarza i tabernakulum, i wykonujemy nasze utwory. Co więcej, wiedziałem, że w moim zespole niektóre osoby są niewierzące... Zacząłem się zastanawiać – wyznaje Radek Kordowski.
Jezus ma rację
– Jeszcze ponad trzy lata temu chciałem wydawać płyty i zająć się tylko sobą i moim biznesem, ale Pan Bóg pokazał mi inną drogę. Działo się to stopniowo, ale ja broniłem się przed Nim i odwlekałem moje nawrócenie. Najpierw miałem wypadek, z którego cudownie wyszedłem bez szwanku. Natychmiast po nim pojechałem do Ciechanowa, do kościoła, w którym mnie ochrzczono. Spowiadałem się i płakałem, jak dziecko... Ale potem wróciłem do dawnego stylu życia – opowiada. Ten zasadniczy moment zdumienia i zrozumienia nastąpił dwa i pół roku temu, w Tajlandii. – Do tej pory wydawało mi się, że pozjadałem wszystkie rozumy, a było jednak zdarzenie, które rzuciło mną na kolana. Tam, na wysokiej górze, zobaczyłem oszałamiający widok bezkresu oceanu i wtedy powiedziałem: „Boże, Ty jesteś, nie może Ciebie nie być!” – opowiada. – Od tej chwili zmieniłem myślenie o sobie i to od zaraz. Zrozumiałem, że mam dążyć do perfekcji w służbie dla innych, a nie dla siebie.
Teraz codziennie biegam i przygotowuję się do maratonu, bo to uczy mnie systematyczności. Dbam o zdrowie, by więcej dobra dać innym. Trzeba z wielu rzeczy zrezygnować, żeby zachować siebie. Dziś wiem, że innym ludziom mam wysyłać miłość. Tam, gdzie przebaczam, wraca dobro i zawsze proszę o wybaczenie, choć nie tak łatwo można posprzątać całe swoje dotychczasowe życie – mówi z przekonaniem Radek Kordowski. – Ktoś mnie przestrzegał, abym nie uzewnętrzniał mojej wiary. Ale ja nie mogę nie mówić o Bogu i o tym, jak właśnie wiara mnie zmienia. Nikomu nie narzucam moich poglądów, nie zapraszam konkretnie do żadnej ze wspólnot, zapraszam jedynie wszystkich do Jezusa i powtarzam, że Jezus ma rację. A przy okazji widzę, że artyści też się nawracają. Tylko potrzeba świadectwa i wolności. Ja zrozumiałem, że Bóg nie zabiera nam wolności. On jest logiczny, jest światłem. Ciemność, ponieważ jest nie czymś, ale jest brakiem Boga, miłości, nie może świecić. Tu przekonała mnie pewna idea Einsteina – dodaje.
Niech cisza gra!
Nasz bohater pracuje w show-biznesie, który sprzedaje muzykę jako jeden z wielu produktów na rynku. I obserwuje, w jaki sposób dziś z muzyką zmieszało się wiele innych elementów, które chcą się sprzedawać w muzycznym pakiecie, a często nie mają wartości. – Takie instrumentalne traktowanie muzyki wyrządziło jej wiele zła. Są artyści, którzy nie potrafią oprzeć się pewnym pokusom podsuwanym przez osoby i koncerny, które chcą wpływać na produkcje muzyczne. Ja im wtedy mówię wprost: „Musicie walczyć o siebie, musicie to wyważyć” – mówi Radek. Te wskazówki mogą być cenne nie tylko dla muzyków ćwiczących i nagrywających w Hear Studio, ale również dla naszych rodzimych muzyków, którzy w tę sobotę, 6 maja, spotykają się w Gostyninie na diecezjalnym Sacrosongu.
– Po latach zrozumiałem też, że ten „stary Kościół”, który chciałem zmieniać, ma sens. Uświadomiłem też sobie, że ci heavymetalowcy, którzy przychodzili do kościoła, aby słuchać swoich dźwięków, którzy grali, a nie wierzyli w Boga – nie nawrócili się, dziś ich w kościele nie ma. Wróciłem więc do źródeł, do wspomnień i doświadczeń ministranckich i w scholi w ciechanowskiej farze. Zrozumiałem, jaką moc i znaczenia ma każde słowo wypowiedziane w liturgii. Zacząłem udzielać się w scholi w jednej z parafii na Woli w Warszawie. Śpiewałem i wracały młodzieńcze lata. Ale zauważyłem, że wtedy bardziej ciągnęło mnie do muzyki niż do Pana Boga. Modliłem się, ale bardziej kręciła mnie muzyka. Modliłem się i przy okazji tupałem nogą, bo miałem w myśli jakąś melodię. Zrozumiałem, że to mnie odciąga od kontemplacji. I tu zrozumiałem, jak ważna w Kościele jest kontemplacja, która prowadzi do pokoju serca. Dlatego odnalazłem się na cichych Mszach niedzielnych u św. Jacka na Starym Mieście w Warszawie. Mnie ciągle coś gra w głowie, a tam jest cisza. A najpiękniej jest wtedy, gdy cisza gra – twierdzi. – Gdy słyszę muzykę, wchodzę w nią, ale na liturgii trzeba wchodzić w kontemplację. Dlatego nie wykorzystujmy Mszy św. do budowania ego, do pokazania się. To są pokusy, a wyróżnianie się od innych nie prowadzi do Boga. Mamy się zastanowić, jak można wejść w sacrum. Tu trzeba przejść pewną drogę... – zapewnia.
Dlatego przyda się kilka rad doświadczonego muzyka dla scholi, zespołów i chórów oraz duszpasterzy. – Warto przy parafii zatrudnić profesjonalnego muzyka, aby na próbach tworzyła się muzyka, a nie tylko odtwarzała. Msza niech pozostanie sacrum ze starannie przygotowanym śpiewem liturgicznym i z uszanowaniem momentów ciszy. Niech śpiewający pamiętają, że nie można „technicznie” obsłużyć Mszy św. To też dotyczy organisty. Niech młodzi na swych próbach przygotują jeden utwór, ale dobrze. Niech pięknie dopracują części stałe Mszy św. Po skończonej liturgii dajmy młodym możliwość, aby swoją piosenką, muzyką i ekspresją uwielbili Boga. Niech na tę chwilę zostanie ksiądz przy ołtarzu, niech pozostaną wierni w kościele, aby słuchać twórczości młodych, którzy chcą się rozwijać właśnie przy parafii. Nie można odrzucić ich młodzieńczej werwy. Gdy ich docenimy, zobaczymy przy parafii młodzież, a Sacrosong niech będzie dla wszystkich motywatorem, aby się dalej muzycznie i duchowo rozwijać – mówi Radek Kordowski.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).