To były dwa strzały. Pierwszy w tył głowy, drugi na dobicie. Prześladowanie zaczęło się jednak wcześniej. Już w chwili aresztowania w siedzibie gestapo zdarto z niego sutannę.
Ojciec Ludwik Mzyk był w sile wieku. Gdy go zamordowano, miał zaledwie 35 lat. Hitlerowcy obchodzili się z nim wyjątkowo brutalnie. Kopali go i bili po twarzy. Skatowany i pobity duchowny nie przestawał jednak dawać świadectwa o Chrystusie. Świadkowie tamtych chwil przywołują jego wymowne słowa: „Nie może być uczeń nad Mistrza”. Zamordowano go 20 lutego 1940 roku.
Aż do śmierci
Podobnie jak większość śląskich duchownych – męczenników za wiarę okresu II wojny światowej – o. Mzyk pochodził z tradycyjnej śląskiej rodziny, gdzie pielęgnowano wartości chrześcijańskie. Zwykle były to także rodziny wielodzietne. Jego ojciec, również Ludwik, był sztygarem w nieistniejącej już dziś kopalni „Prezydent”.
Powołanie do pracy misyjnej odkrył podczas misji parafialnych. Jeszcze pod koniec studiów, zainspirowany duchowością o. Grignion de Montforta oddał się całkowicie Najświętszej Maryi Pannie. Akt zawierzenia podpisał własną krwią! Szczególny kult do Matki Bożej panował też w rodzinie Kubistów. Tam także przelała się krew za wiarę. Codziennie rodzice z dziewiątką dzieci odmawiali jedną część Różańca. Z tej okazji syn Stanisław przystrajał domowy ołtarzyk. Gdy został misjonarzem, usłyszał od matki: „Synu, coś sobie obrał, temu pozostań wierny”. Było to niczym proroctwo. Zamordowano go bestialsko 26 kwietnia w niemieckim obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen.
Ojciec Stanisław Kubista był werbistą. Za życia sporo pisał, umiejętnie zarządzał finansami jako ekonom, wybudował drukarnię. Poza tym był cenionym spowiednikiem, zwłaszcza przez seminarzystów. Prześladowania zaczęły się na skutek konfliktu z gestapo. Z bólem serca patrzył, jak niszczono wszystko, co przez lata mozolnie budował. W lutym 1940 roku wywieziono go do Nowego Portu, filii nazistowskiego obozu Stutthof. Fatalne warunki sanitarne, głód, ciężka praca i nieludzkie traktowanie mocno pogarszały stan jego zdrowia. W największej tajemnicy, w Wielki Czwartek w nocy, udało mu się jednak odprawić Mszę i przyjąć Komunię. Nie wiedział wówczas, że był to wiatyk na drogę do męczeństwa.
Nie masz po co żyć
Zmuszono go do wykonywania prac zarezerwowanych dla znienawidzonych „klechów”. Gdy był już bardzo słaby, kapo uznał go za „kandydata” na śmierć. Wycieńczonego wyrzucono do... ustępu. Spędził tam trzy noce. Świadek tamtych wydarzeń o. Dominik Józef tak o nim pisał: „Gdy wieczorem kładłem go do snu, owijając go w ustępie w nędzny koc, bez poduszki i pościeli, był mi zawsze serdecznie wdzięczny i szeptał: to już długo nie potrwa. Jestem bardzo słaby. Mój Boże, tak chętnie wróciłbym do Górnej Grupy, ale Pan Bóg widać ma inne zamiary. Niech się dzieje wola Boża”.
Przed śmiercią zdążył się jeszcze ukradkiem wyspowiadać. Kierownik obozu podszedł do o. Kubisty i powiedział: „Już nie masz po co żyć!”. Potem stanął jedną nogą na piersiach, a drugą na gardle zakonnika miażdżąc kości klatki piersiowej i gardła. Duchowny zmarł. Podobny los spotkał też dwóch kapłanów diecezjalnych: Emila Szramka i Józefa Czempiela. Ten drugi, proboszcz hajduckiej parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, był uznanym i cenionym apostołem trzeźwości. Problem alkoholizmu stał się głównym przedmiotem jego troski duszpasterskiej. Żywo interesował się też sprawami społeczno-kulturowymi. To dzięki niemu zorganizowano m.in. komitet pomocy bezrobotnym, powstało kino oraz sklep z czasopismami religijnymi. Aresztowano go 13 kwietnia 1940 roku. Siłą został wytargany przez Niemców wprost z konfesjonału.
Dwa ostatnie lata swego życia spędził w obozach w Dachau, Mauthausen, Gusen. Do swoich parafian, za którymi tęsknił, pisał listy. Prosił w nich m.in. o modlitwę i sam o niej zapewniał. Współwięźniowie mówili o nim, że „w swej niezłomnej wierze heroicznie i z niezwykłą cierpliwością naśladował swojego Mistrza”. Zginął przez zagazowanie najprawdopodobniej 4 lub 5 maja 1942 roku. Przed męczeńską śmiercią miał powiedzieć: „Zostańcie z Bogiem, pozdrówcie moich parafian, ja jadę na śmierć, jeżeli taka jest wola Boża”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.