Afryka uczy dystansu do życia, do naszych problemów i codzienności. Ludzie, do których jeździmy, mimo biedy są uśmiechnięci i szczęśliwi – opowiada Anna Chałupczak- -Winiarska, ostrowiecka dermatolog i misyjny lekarz.
Panią doktor spotykam w jej ostrowieckim gabinecie. Jak to do lekarza, trudno się umówić, bo ciągle sporo pacjentów. Jednak dopisuje mi szczęście i siadamy w gabinecie, gdzie oprócz medycznego wystroju są i akcenty misyjne. – Wiele osób pyta mnie, dlaczego wyjeżdżam do Afryki, dlaczego misje... To coś jest tam gdzieś głęboko w sercu i raz zasiane nieustannie powraca – opowiada pani Anna.
Od pożegnania do powitania
Pierwszy afrykański impuls poczuła po obejrzeniu filmu „Pożegnanie z Afryką”. – To było jeszcze na studiach. Urzekła mnie przyroda i piękne krajobrazy. Wtedy pomyślałam, jak dobrze byłoby zobaczyć to z bliska, na wyciągnięcie ręki, a nie tak turystycznie, na bezpieczny dystans. To marzenie może było wtedy chwilowe, ale jak się okazuje, małe ziarno zasiane w sercu powoli kiełkuje – opowiada. Po skończonych studiach i zdaniu z wyróżnieniem specjalizacji rozpoczęła pracę w ostrowieckim szpitalu na oddziale dermatologii. Któregoś dnia całkiem przypadkiem natrafiła w gazecie korporacyjnej na artykuł pt. „Dentysta w Afryce”.
– Wyrwałam kartkę, przyszłam do domu, wrzuciłam do internetu znajdujące się tam nazwiska i adresy. Pamiętam, opisana była tam historia dr. Konrada Rylskiego, dentysty, który lecząc siostrę misjonarkę, zaoferował swoją pomoc. Siostra odpowiedziała mu: jak chcesz, to przyjeżdżaj. I pojechał. Pomyślałam: dlaczego nie mogę jechać i ja? – z uśmiechem wspomina doktor Anna. W internetowych poszukiwaniach dotarła do Fundacji „Dzieci Afryki”. Pojechała na spotkanie członków fundacji, które odbywało się w siedzibie Rzecznika Praw Dziecka na Powiślu w Warszawie. I tak to się zaczęło. – Chciałam jechać tam, gdzie najbardziej nas potrzebują, czyli do najbiedniejszej Afryki. Ale nie chciałam jechać sama. Fundacja tworzyła wtedy medyczną ekipę do Ugandy. Pojechałam razem z dwiema koleżankami: okulistką Iwoną Filipecką i optometrystką Agnieszką Lembowicz. Pierwszym miejscem była stacja misyjna u Braci Mniejszych Konwentualnych w Ugandzie w Kakooge. Byliśmy tam trzy tygodnie. Całą wyprawę organizował logistycznie ojciec Marek Warzecha. Wcześniej ogłaszali w kościołach i wioskach w buszu, że przybędą lekarze. To, co spotkałyśmy, przeszło nasze oczekiwania. Ludzie przychodzili z różnymi przypadkami, często z odległych stron, kolejki nie miały końca – opowiada ze wzruszeniem ostrowiecka dermatolog.
Piękni jak kolorowe kwiaty
Po pierwszym doświadczeniu medycznej misji nie zrezygnowała, a raczej złapała afrykańskiego bakcyla. To była pasja wypływająca z pragnienia pomocy ludziom biednym i naprawdę w wielu przypadkach bezradnym wobec choroby. – Zawsze porusza mnie krzywda innych. Nawet jeśli moje przekonania są inne, widząc na przykład, że jakieś wolności są ograniczane, zawsze staram się stanąć w ich obronie – dodaje. Po Ugandzie przyszła kolej na Kamerun, a następnie Ghanę. – Wszędzie spotykałam się z wielką potrzebą medycznej opieki. Zadziwiało mnie to, jak wielką pracę wykonują tam polscy misjonarze, polskie siostry zakonne, które budują i prowadzą szkoły, szpitale, ochronki i domy dziecka – opowiada lekarka i misjonarka.
Przed wyruszeniem na pierwszą medyczno-misyjną wyprawę przestudiowała dodatkowo kilka książek z medycyny tropikalnej, szczególnie z zakresu dermatologii. – Uczyłam się, po czym rozpoznawać, jak diagnozować i jakimi sposobami leczyć poszczególne choroby, które u nas nie występują. A na miejscu zaskoczyło mnie to, że rzadko spotykałam jakieś niezwykłe przypadki zachorowań. Raczej dominują tam schorzenia typu grzybiczego i bakteryjnego. Myślę, że przyczyną tych chorób dermatologicznych jest brak dostępu do czystej wody. W wielu miejscach mieszkańcy muszą iść po nią kilka kilometrów. Przyniesiony dzban wody musi wystarczyć na gotowanie, picie i umycie. Jednak, co muszę podkreślić, gdy my przyjeżdżaliśmy do jakiejkolwiek wioski, nawet w głębokim buszu, miejscowi przychodzili do nas zawsze czyści, w odświętnych, kolorowych i świątecznych ubraniach. Piękni jak kolorowe kwiaty – opowiada lekarka.
Podkreśla, że w Afryce prawie nie spotyka się alergii, co u nas jest obecnie czymś codziennym, jest także bardzo mało schorzeń nowotworowych. – Jest to zastanawiające. Myślę, że te typy schorzeń, które nas dotykają, to efekt i wpływ postępującej cywilizacji – dodaje lekarka. Codziennie wraz z innymi lekarzami pomagała setkom pacjentów. – Gdy przyjeżdżaliśmy do jakiejś wioski w buszu, zawsze był przygotowany budynek szkoły, jakaś sala, a nawet część kaplicy, gdzie urządzaliśmy prowizoryczne gabinety. Kolejki nie miały końca. Gdy po paru godzinach wyglądaliśmy czy dużo osób jeszcze czeka, zawsze był jeszcze ogonek, niemal do wieczora – dodaje.
Pośród tysięcy przypadków zawsze zostają w pamięci szczególni pacjenci. – Do dziś myślę o małym dziecku z Ghany. Do naszej stacji przynieśli go na plecach siostra z młodszym bratem. Ten maluch miał całe ciało pokryte brodawkami wirusowymi. Podejrzewam, że był to jakiś defekt immunologiczny, bądź następstwa choroby AIDS. Nie mając możliwości laboratoryjnych, mogłam mu pomóc tylko jakimiś lekami odkażającymi. Często myślę o tym dziecku, jak się ma, czy żyje i czy wyszło z tej choroby – opowiada lekarka. W wielu przypadkach pozostający na miejscu misjonarze po jakimś czasie robią zdjęcia pacjentów, którzy byli konsultowani przez przebywających na misji lekarzy i wysyłają zdjęcia do Polski. – Wtedy możemy zobaczyć, czy nasza diagnoza była trafna, czy leki pomogły czy nie. Cieszy każdy przypadek, w którym mogliśmy pomóc tym ludziom, którzy są bardzo zaniedbani pod względem opieki medycznej – dodaje dr Anna.
Ciągle na nas czekają
W kulturze wielu krajów afrykańskich do dziś rolę plemiennego medyka odgrywa szaman lub czarownik. Często udziela pseudoporad, które mają uleczyć pacjenta. – Myślę, że ci ludzie idą do szamana tylko dlatego, że często nie mają innej alternatywy. Gdy pojawialiśmy się my, całkiem chętnie poddawali się badaniom i słuchali medycznych wskazówek. Naszymi tłumaczami byli najczęściej misjonarze lub siostry zakonne posługujące w danych miejscach – opowiada doktor Anna. Każdy wyjazd był dla niej nie tylko medycznym doświadczeniem, ale przede wszystkim okazją, by zdobyte w Polsce umiejętności medyczne wykorzystać w niesieniu pomocy najbardziej potrzebującym i ubogim.
– Afryka uczy dystansu do życia, do naszych problemów i codzienności. My przejmujemy się naprawdę błahostkami w porównaniu z problemami tamtych ludzi. Codziennie rano, zanim założyło się buty, trzeba było sprawdzić, czy w nocy nie znalazł w nich kryjówki skorpion lub inne mało przyjemne stworzenie. Wieczorem, idąc ścieżką, trzeba nauczyć się głośno tupać, by przemieszczający się po tej samej ścieżce wąż nas usłyszał i ustąpił miejsca, w przeciwnym razie wspólne spotkanie nie zawsze może zakończyć się dla nas przyjemnie. Oczywiście przed wyjazdem przeszłam etap przygotowań i szczepień. To normalne i konieczne, a przede wszystkim zapewniające nam bezpieczeństwo – opowiada ostrowiecka lekarka.
I choć trzykrotny wyjazd pozwolił zdziałać naprawdę wiele, dr Anna Chałupczak-Winiarska planuje kolejne medyczno-misyjne wyprawy. – Czekają na nas siostry w Kamerunie, misjonarze w Ugandzie i Tanzanii. Właśnie robione są plany w naszej fundacji, aby stworzyć ekipę z chirurgami i wyjechać na kolejne kilka tygodni. Poza medyczną stroną te wyjazdy to wielkie ubogacenie naszego ducha. Najczęściej goszczeni jesteśmy przez polskich misjonarzy i siostry zakonne z naszego kraju, które prowadzą wiele wspaniałych dzieł w Afryce. Wspólnie spędzony czas to często długie rozmowy o życiu, wartościach, sensie życia, ale także o zwykłych codziennych problemach. To nam, lekarzom, daje taką duchową siłę, by każdego dnia wspólnie czynić coraz więcej dobra – podsumowuje dr Anna Chałupczak-Winiarska.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.