"Nie boję się twierdzenia, że w przypadku Ratzingera możemy mówić o drugim Augustynie. Tak jak myśl św. Augustyna naznaczyła dzieje teologii i filozofii, począwszy od średniowiecza do dzisiaj, tak dziełem Ratzingera będziemy żyli przez następne wieki" - uważa Peter Seewald. Jeden z najlepszych znawców życia i dzieła Benedykta XVI przed 90 rocznicą urodzin opowiada KAI m.in. o najważniejszych momentach jego życia, mistrzach, którzy wywarli największy wpływ, miłości do muzyki, a także jak Jan Paweł II "złapał go na lasso" a obejmowanie urzędów było dla niego zawsze czymś okropnym, gdyż najważniejszym było rozwijanie teologicznego dzieła i nauczanie.
Czy Ratzinger miał jakichś ulubionych uczniów?
– Kimś takim był na pewno Vinzenz Pfnür, wybitny teolog i historyk Kościoła, a także wielki ekumenista. Został profesorem Uniwersytetu Wilhelma w Münster i towarzyszył Ratzingerowi przez całe swoje życie, począwszy od czasów Fryzyngi. O tym, jak wielu ma Benedykt XVI ulubionych uczniów, świadczy Krąg Uczniów Ratzingera, który co roku spotyka się i gromadzi wokół swojego mistrza.
Po czasach profesury przychodzi arcybiskupstwo Monachium i Fryzyngi, a po nim nominacja na prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Wtedy, jako jeden z najbliższych, o ile nie najbliższy współpracownik Jana Pawła II, zostaje nazwany „pancernym kardynałem” i jest często krytykowany.
– Przede wszystkim sama Kongregacja Nauki Wiary, spadkobierczyni Kongregacji Rzymskiej i Powszechnej Inkwizycji, nie cieszyła się nigdy sympatią i chyba jest najcięższym do kierowania watykańskim urzędem. Już samo określenie prefekta jako „strażnika wiary” jest mało sympatyczne. Kto lubi strażników, którzy muszą zawsze uważać, nie mogą poddawać czegoś w wątpliwość, ale chronić i bronić, w tym przypadku Ewangelii i wypływającej z niej tradycji, która po ponad 2000 lat nie może i nie powinna być podważana czy fałszowana. A wiemy, że Kościół katolicki był atakowany w każdej epoce, nieraz przez potężne siły i stąd tak wielkie wyzwanie, przed jakim stoi każdy prefekt Kongregacji Nauki Wiary, swoisty „papieski policjant”. Kard. Ratzinger nigdy nie chciał objąć tego urzędu, ale Jan Paweł II był nieugięty, „złapał go na lasso” i zmusił do objęcia tego urzędu. Trzy razy prosił go o to i za trzecim razem wręcz wydał rozkaz. Otrzymał bez wątpienia wielki awans, ale wiedział też, jak ciężka czeka go praca. Gdy objął urząd, to go przebudował, odnowił i wprowadził nowego ducha dalekiego od ducha „świętej inkwizycji”. Wiedział, że jego zadaniem jest obrona katolickiej wiary i tradycji, ale też doskonale zdawał sobie sprawę z problemów współczesnych czasów, wymagających nowego stylu i języka. Stąd tak ważny był dla niego dialog z biskupami i teologami, co wcześniej raczej nie miało miejsca.
W tamtym czasie jednym z największych problemów była tzw. teologia wyzwolenia...
– Wtedy też przyczepiono mu maskę zamkniętego, twardego, nieprzystępnego kardynała i określono go „pancernym”. Za tym określeniem, ukutym przez brytyjską prasę, oczywiście stał stary antyniemiecki resentyment i tę łatkę z chęcią przejęły światowe media. Spór z teologią wyzwolenia odbił się szerokim medialnym echem. Przede wszystkim dlatego że słowo „wyzwolenie” ma bardzo pozytywną konotację, brzmi nowocześnie i postępowo. Ratzinger od początku opowiadał się za teologią wyzwolenia, nie krytykował jej założeń, ale z mocą przeciwstawił się jej upolitycznieniu, gdyż za taką interpretacją teologii, opartej w dużym stopniu na myśli marksistowskiej, szło upolitycznienie wiary, chrześcijaństwa i jego instrumentalizacja. Był dobrze przygotowany do dyskusji z jej zwolennikami, gdyż wcześniej pisał prace z myśli św. Augustyna i św. Bonawentury, w których zajmował się m.in. pytaniem, jaka jest rola Kościoła w społeczeństwie i polityce. Ostatecznie po latach stwierdzono, że dzięki jego zaangażowaniu w polemikę z teologią wyzwolenia uratowano Kościół katolicki w Ameryce Łacińskiej. Historia przyznała mu rację.
Kard. Ratzinger zawsze wzbraniał się przed kościelnymi urzędami, a piastował najwyższe z nich, łącznie z papieskim...
– Główny odpowiedzialny za negatywny obraz Ratzingera – szwajcarski teolog Hans Küng – mówił, że podporządkował on sobie współczesną teologię, aby robić kościelną karierę. To kolejna niewyobrażalna bezczelność i bzdura zupełnie nieodpowiadająca rzeczywistości. Ratzinger zawsze daleki był od robienia kościelnej kariery. Obejmowanie urzędów było dla niego czymś okropnym. Najważniejsze było rozwijanie teologicznego dzieła i nauczania. Gdy dostał propozycję objęcia arcybiskupstwa Monachium i Fryzyngi, tłumaczył się, że nie ma zdrowia do sprawowania tej funkcji. Podobnie było z powołaniem go do Rzymu. Już jako prefekt kongregacji, co najmniej trzy razy, prosił Jana Pawła II, aby zwolnił go z tego urzędu. Za każdym razem otrzymywał odpowiedź odmowną. Gdy minęła trzecia pięcioletnia kadencja sprawowania tego urzędu, papież powiedział mu, żeby nie pisał już żadnych podań o zwolnienie, gdyż i tak nie zostaną one przyjęte.
Obu łączyła autentyczna przyjaźń...
– Jan Paweł II i kard. Ratzinger to dwie rożne osobowości, różne temperamenty, o których tak po ludzku nie można byłoby powiedzieć, że pasują do siebie. Papież Wojtyła był mocny, pełen witalnych sił, emocjonalny, kimś, kto spokojnie może uderzyć pięścią w stół, a Ratzinger jest filigranowy i skromny. Mimo różnic jako ludzie w służbie Kościoła obaj bardzo się lubili i świetnie rozumieli. Obaj byli obdarzeni wybitnymi intelektami o wyraźnym filozoficznym obliczu. Wiedzieli, że są reformatorami, choć wielu ludzi z zewnątrz inaczej to widziało. Zdawali sobie doskonale sprawę, że Kościół w latach 80. i 90. XX w. jest bombardowany niczym twierdza podczas wojny otoczona wrogimi dywizjami, ale muszą ją za wszelką cenę utrzymać. Papież z kard. Ratzingerem oczywiście nie walczyli armatami i przy pomocy dywizji, ale walczyli słowem, modlitwą, argumentami, przekonując do orędzia Chrystusa. I wygrywali. Był to wspaniały dream team. W Ratzingerze Jan Paweł II miał nie tylko absolutnie lojalnego współpracownika, ale także świetnego naukowca, dzięki któremu można budować w oparciu o Ewangelię i Tradycję przyszłość Kościoła. Osobiście jestem przekonany, że Jan Paweł II przygotował drogę do tego, aby kard. Ratzinger został jego następcą i kontynuował jego dzieło.
Czy jednak nie był to też cud, zrządzenie Opatrzności w dziejach Kościoła i świata, że po papieżu z Polski nastał papież z Niemiec?
– Tak chyba powinno się na to patrzeć. Po śmierci Jana Pawła II wielu mówiło, że jest to niemożliwe, aby następcą papieża z Polski został kard. Ratzinger. W swojej książce o nim amerykański watykanista John L. Allen wyjaśnił nawet w 10 punktach, dlaczego Ratzinger nie może być wybrany na Tron Piotrowy. Jego kandydatura nie była także brana pod uwagę ze względu na to, że pochodzi z Niemiec. Sam kard. Ratzinger był przekonany, że nie jest możliwy jego wybór choćby ze względu na wiek. W 2005 r. miał lat 78, a więc więcej niż 75 lat, kiedy biskupi składają swój urząd.
Patrząc teraz z dystansu, wiemy jednak, że to kard. Ratzinger był jedynym kandydatem, który mógł podjąć się kontynuacji dzieła Jana Pawła II, wielkiego papieża, którego pontyfikat przyczynił się do zmiany świata, upadku komunizmu, murów między Wschodem i Zachodem. Wieloletni towarzysz drogi papieża Wojtyły podjął to dziedzictwo. Sam kard. Ratzinger nie spodziewał się, że kardynałowie wskażą właśnie jego, ale tak jak zawsze przy wyborze następców św. Piotra decydujący głos miał Duch Święty. Mimo to było to dla Ratzingera mocne uderzenie. Sam powiedział w „Światłości świata”: „Nie jestem żadnym księciem Kościoła, lecz sługą Kościoła, «brygadzistą», który nie był stworzony do bycia pierwszym i odpowiedzialnym za całość, na którego spadła «gilotyna» wyboru na papieża”. Z drugiej strony, gdy został papieżem, widać było, że to dla niego wielki duchowy bodziec. Wspaniale pokazał, że jako następca św. Piotra potrafi wzbudzać wśród wiernych zachwyt i zdobyć uznanie.
Papiestwo go zmieniło?
– Papiestwo go nie zmieniło, a raczej powiedziałbym, że poprzez nie pokazał, kim rzeczywiście jest. Pokazał jeszcze bardziej swoją istotę, jakość swojej wiary i teologicznego dzieła. To, co stało się po wyborze, można porównać do pięknego bukietu kwiatów, który trzymaliśmy w komórce, a później wystawiliśmy go na światło dzienne. Ratzinger jako papież pokazał pełnię swoich możliwości. Niestety jego pontyfikat w pewnej części padł ofiarą manipulacji mediów. Eksponowano to, co negatywne, a o tym, co dobre, w ogóle nie wspominano. Wbrew rzeczywistości nie wspominano o tzw. efekcie Benedykta XVI czy "Benedettofieber" (gorączce związanej z Benedyktem). W sumie jego pontyfikat można podzielić na dwie części. Pierwsze cztery lata były czasem zachwytu, a drugie cztery czasem mozołu i dyskusji wokół skandali. Jednak w czasie pierwszych czterech lat można było na pewno zobaczyć wielkość papieża Ratzingera jako zwierzchnika Kościoła i duchowego autorytetu.
Jak był odbierany w Niemczech? Często jego pontyfikat spotykał się w rodzinnym kraju z krytyką...
– Niemcy są dla niego ciężką i niewdzięczną ojczyzną. Są chyba jedynym krajem na świecie, który nie docenia jednego z największych swoich synów, który stanął na czele największej i najstarszej instytucji świata mającej ponad 1,3 mld członków. Oczywiście ma to przyczyny w tym, że Niemcy są wyznaniowo podzielone: północ jest protestancka – tam papieża, papiestwa raczej się nie ceni, a nawet traktuje za wroga; i na katolickie południe, gdzie papież Ratzinger był entuzjastycznie przyjmowany i jest podziwiany. Ten podział stał się też przyczyną negatywnego wizerunku papieża m.in. po tzw. aferze Williamsona, związanej z biskupem lefebrystą Richardem Williamsonem, który negował Holokaust, a z którego Benedykt XVI wcześniej zdjął ekskomunikę. Jego decyzja spowodowała niebywałą reakcję mediów – oskarżano go, że jest wspólnikiem negacjonisty. Głos zabrał nawet niemiecki rząd. Zaatakowano papieża, który tak wiele zrobił dla relacji katolicko-żydowskich, który pochodził z antyfaszystowskiej rodziny i który nieraz mówił i dawał świadectwo, że antysemityzm jest złem i grzechem. Była to niebywale skandaliczna reakcja. Pokazała ona także, jak nieciekawa jest kondycja niemieckich mediów, które nie potrafiły powiedzieć nic pozytywnego o Benedykcie XVI nawet w ciągu pierwszych czterech lat pontyfikatu, gdy trwała "Benedettofieber". Niestety tak jest do dzisiaj, gdy nie ma nikogo, kto by na przykład z okazji 90. rocznicy urodzin chciał sfilmować biografię Benedykta XVI, jedną z najciekawszych w XX w. Nie można było znaleźć również – także w niemieckich diecezjach – dofinansowania do kolorowego magazynu, który chcieliśmy wydać z okazji rocznicy. Tak jest, szkoda słów!
Mówimy o Benedykcie XVI jako jednym z największych Niemców w historii. Ale trudno zrozumieć brak docenienia jego osoby wśród rodaków. Przecież stał się symbolem i uosobieniem dobra, prawdy i piękna dla całego świata, nie tylko katolików. Jest przeciwieństwem innego przedstawiciela niemieckiego narodu – Hitlera, uosobienia diabelskiego zła...
– Po wyborze wielu mówiło, w tym polscy biskupi, że Benedykt XVI jest wielką szansą dla Niemców. W perspektywie historii Niemiec jego osoba to absolutny „antyhitler”. Jestem przekonany, że w dziejach świata pozostanie właśnie uosobieniem prawdy, dobra i piękna. Programem całego jego życia była miłość.
Jak brzmi najważniejsze orędzie, jakie kieruje do nas dzisiaj Benedykt XVI?
– Benedykt XVI jest jednym z najwybitniejszych papieży w historii i nauczycieli współczesnego Kościoła. Posiada nie tylko autorytet, ale ukazuje nam w sposób wybitny, na nowo Jezusa w Jego pełni: Jezusa wiary i Jezusa historii, który jest cały czas aktualnym orędziem Boga dla przyszłości świata i każdego człowieka. Papież Ratzinger tchnął nowego ducha w naszą wiarę i odnowił ją. Przez całe swoje życie sprzeciwiał się rozmywaniu wiary, relatywizmowi, pokusom ulegania współczesnym świętościom – ateizmowi, który przybrał nową formę w XX i XXI w. Wielkie dziedzictwo, które nam pozostawia, jest fundamentem Kościoła XXI w. To wielki myśliciel naszych czasów, przenikliwy analityk, który pomaga nam w zagmatwanej i skomplikowanej epoce odnajdywać i utrzymywać się na drodze ku bardziej cywilizowanemu i humanistycznemu społeczeństwu, zachęca, byśmy nie zapomnieli o Bogu, naszym Zbawcy, i tym samym oddalili od siebie widmo ostatecznej katastrofy.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.