Ksiądz James Mallon, kanadyjski proboszcz, rzucił wyzwanie sobie i wszystkim katolikom, którzy misyjność Kościoła kojarzyli już tylko z egzotyką. Przekonanie, że teren misyjny to często sąsiad z ulicy, zmieniło jego parafię.
Nasze katolickie parafie nie mogą być centrami przeciętności i minimalizmu. Parafie muszą stać się wspólnotami ewangelizującymi, w których będzie rodzić się i wzrastać chrześcijańskie życie. Zbyt często zapominamy o tym, że jesteśmy Kościołem misyjnym.
Konserwacja czy misja?
To główne myśli z książki ks. Jamesa Mallona pod znaczącym tytułem „Divine Renovation. Bringing your parish from maintenance to mission” (co można przetłumaczyć: Boża renowacja. Od parafii w stanie konserwacji do parafii misyjnej). Dostałem ją niedawno od pasjonatów ewangelizacji w centrali Alpha International w Londynie. – Ta książka dodała skrzydeł wielu liderom parafialnym i księżom na Zachodzie, także w Wielkiej Brytanii, dzięki niej również ruszyło więcej kursów Alpha w parafiach katolickich – przekonywała mnie Kitty Kay-Shuttleworth, dyrektor Alpha Catholic Context. Książka na Zachodzie rzeczywiście stała się bestsellerem – w Kanadzie i USA łącznie ukazało się już 11 wznowień, we Francji szykuje się drugie jej wydanie. Proboszcz parafii św. Benedykta w miejscowości Halifax w wysuniętej nad samym Atlantykiem kanadyjskiej prowincji Nova Scotia na własnej skórze doświadczył, że duszpasterstwo oparte na myśleniu wyłącznie w kategoriach „ma być tak, jak jest, bo jest tak, jak ma być”, oznaczające konserwowanie status quo, może skończyć się stopniowym zamieraniem parafii. I nie chodzi bynajmniej o to, by odrzucać to, co w parafii już wypróbowane, przynoszące owoce dla życia duchowego.
Ksiądz Mallon daleki jest od postawy w rodzaju: „Dotąd wszystko było złe – prawdziwe duszpasterstwo jest dopiero od teraz”. Przeciwnie, chodzi mu o to, by do tego, co sprawdzone i wartościowe, zaprosić tych, którzy dotąd stali na uboczu. Na potwierdzenie, że zastosowane przez niego metody ożywienia parafii przyniosły skutek, przytacza dane: „Trzy lata od wprowadzenia w życie strategii opartej na zaangażowaniu parafian św. Benedykta liczba dorosłych uczestników programów ewangelizacyjnych i grup formacyjnych potroiła się. Liczba parafian odpowiedzialnych za różne posługi duszpasterskie i liturgiczne wzrosła dwukrotnie. A nasza tygodniowa kolekta wzrosła z 10 tys. dolarów na weekend do 21 tys. dolarów zbieranych w każdy weekend”. Ostatni argument, finansowy, wcale nie jest najmniej ważny w motywacji do wzięcia się w garść. Ks. Mallon zwrócił kiedyś uwagę na to, że sytuacja, w której ponad 80 proc. parafian nie jest zaangażowanych w życie parafii w ciągu tygodnia, tylko w niedzielę, a pozostałe 20 proc. skupia się przez cały tydzień tylko na przygotowaniu celebracji na niedzielę, zazwyczaj jest traktowana jako naturalna. A przecież – mówi proboszcz z Halifax – żadna firma nie utrzymałaby się, funkcjonując według takiego modelu. „Kościół nie jest przedsiębiorstwem, ale łaska ciągle jednak buduje na naturze” – zauważa trafnie ks. Mallon.
Kultura minimalizmu
Punktem zwrotnym w jego myśleniu o parafii i duszpasterstwie było pozornie nieistotne wydarzenie. W książce opisuje, jak w pierwszych miesiącach kapłaństwa spóźnił się na wieczorną Mszę św. „Nie byłem nawet przygotowany na choćby 5-minutową sensowną homilię” – pisze. Spieszył się na Mszę ze szpitala, gdzie posługiwał chorym, po drodze miał wypadek. Przyznaje, że kiedy w końcu dojechał do kościoła, w głowie miał tylko myśli o tym, jak zapłaci parę tysięcy dolarów za naprawę auta z niemal studenckich wówczas dochodów. „Powinienem był przeprosić parafian za spóźnienie. Nie zrobiłem tego. Wyszedłem, jak gdyby nic się nie stało, i do tego nie byłem przygotowany do kazania. Tydzień później dostałem anonimowy list. Autor napisał w nim, że od lat jest daleko od Kościoła. Ta piątkowa msza była jego pierwszą od bardzo dawna. Była odprawiana w intencji jego zmarłej matki. Napisał, bez jakiejkolwiek złości, że odprawiałem tę Mszę w pośpiechu, nieuważnie i bez przygotowania. I że to doświadczenie zniechęciło go do powrotu do Kościoła” – pisze ks. James Mallon. To doświadczenie otrzeźwiło go i uświadomiło, że musi być wobec parafian uczciwy, autentyczny. Gdyby powiedział, dlaczego się spóźnił, z pewnością przyjęliby to ze zrozumieniem. Oni jednak poczuli się zlekceważeni.
Ks. Mallon zauważa, że podobnym przypadkom sprzyja kultura minimalizmu, która wkradła się również do Kościoła. „Uzależnienie od szybkich Mszy [jak fast foodów] ma miejsce w wielu parafiach w zachodnim świecie. Kiedy zaczynałem posługę u św. Benedykta, na Mszy w niedzielę było ok. 600 osób. I nie zapomnę tego widoku: gdy jeszcze rozdawałem Komunię św., setki tych, którzy już ją przyjęli, wychodziło z kościoła. Jakiś czas później napisałem i odczytałem na Mszy list, w którym powiedziałem jasno, że muszą wybrać: mają powstrzymać się albo od wychodzenia od razu po przyjęciu Komunii, albo od przyjmowania Komunii. Niektórzy zaczęli pisać anonimowe listy ze skargą, do mnie i do biskupa, a nawet do papieża. Nasze przyzwyczajenia biorą się z tego minimalizmu, który ciągle zadaje pytanie: jak dużą część Mszy mogę opuścić, żeby mieć ją zaliczoną” – pisze z przekąsem ks. Mallon. I dodaje: „Minimalizm i wygoda nie mogą być wartościami, które tworzą zdrowy Kościół parafialny. One nie mają miejsca w życiu ucznia Jezusa, który jest wezwany do tego, by stracić swoje życie, po to, by je zachować. Jezus nie prosi nas o wiele – On chce od nas wszystkiego. Także liturgia, jeśli ma być znaczącym, głębokim i przemieniającym »produktem«, potrzebuje oddechu i nie może być ograniczona żadnym surowym rygorem czasowym”.
100 osób na tydzień
Liturgia, która jest szczytem i źródłem życia Kościoła, a z trudnych do zaakceptowania powodów często – nie tylko na Zachodzie – jest traktowana właśnie jak fastfoodowe danie, była punktem wyjścia odnowy parafii, jaką zapoczątkował u siebie ks. Mallon. To, co przedstawia w swojej książce, jest nie tyle „programem” (choć to w pewnym sensie praktyczny poradnik, jak ożywić parafię), ile promocją kultury maksymalizmu – w opozycji do wspomnianej kultury minimalizmu. To wymaga nie tylko programu, akcyjności, ale takiego uformowania parafian, żeby misyjność i zaangażowanie stały się naturalną konsekwencją wiary, a nie czymś nadzwyczajnym i fakultatywnym. I w gruncie rzeczy nie chodzi o sukces w rodzaju: 100 proc. parafian nagle pojawi się w kościele. Ks. Mallon ma do tego trzeźwe podejście: ważna jest nie tyle liczba osób obecnych w kościele, ile... liczba zaproszeń wysłanych lub bezpośrednio przekazanych przez tych, którzy w tym kościele już są. Załóżmy, że do kościoła przychodzi 1000 osób. Jeśli połowa z nich zaprosi tylko jedną osobę w każdym tygodniu, a jedna piąta z nich odpowie na zaproszenie, to każdego tygodnia w kościele może pojawić się 100 nowych osób. Genialnie proste. Ale czy wykonalne? Ks. Mallon pokazuje, że działa to na wielu poziomach – najbardziej sprawdza się w przypadku zapraszania na kursy Alpha, które prowadzi jego parafia. Ci, którzy kursy skończyli, spontanicznie zapraszają innych. I włączają się w całe życie parafialne. „Boża renowacja” pokazuje, że życie parafialne nie może opierać się na „katolickiej kulturze konsumpcyjnej”, w której ludzie oczekują sprawnej i szybkiej obsługi. Parafia musi stać się środowiskiem, w którym uczniowie biorą z siebie nawzajem przykład i razem współtworzą „trasę rozwoju duchowego”.
Kościół zapraszający
Jakby na potwierdzenie, że ten kierunek ma przyszłość, już po lekturze książki spotkałem znajomego proboszcza jednej z polskich parafii. Opowiadał o zbliżających się misjach świętych w swoim kościele. Nie będą wyglądać tak jak zazwyczaj: przyjeżdża rekolekcjonista i głosi nauki, odbywają się nabożeństwa i na tym koniec. Tym razem misje zaczną się... dosłownie na misji – parafianie wyruszą do swoich sąsiadów z ulicy, ale też do zupełnie obcych osób i zaproszą na misje do kościoła. Scenariusz bardzo przypomina metodę stosowaną przez ks. Mallona z Kanady. W Polsce nie jest to jednak norma – pukanie do drzwi uśmiechniętych osób kojarzy się raczej z wizytą Świadków Jehowy. Nie jest to normą również na Zachodzie, dlatego książka proboszcza z Halifax odbiła się tak szerokim echem w wielu krajach. – W katolickich parafiach w Wielkiej Brytanii zapraszanie niewierzących znajomych, sąsiadów czy zupełnie obcych ludzi nie przychodzi nam naturalnie. Bo to coś, czego jako katolicy w zachodnim świecie właściwie nie robiliśmy przez bardzo długi czas. W efekcie kojarzy się to z jakąś sekciarską działalnością – mówił mi niedawno w Londynie Michael Roche, odpowiedzialny za katolickie kursy Alpha w Wielkiej Brytanii. Proboszcz św. Benedykta z Kanady pokazał, że misyjność parafii to nie żadna „opcja fakultatywna”, dla ambitniejszych. To fundament katolickiej tożsamości. I – nie oszukujmy się – naprawdę wiele zależy od proboszcza. Najlepsze chęci parafian często rozbijają się o zakonserwowane mury parafialnego status quo. „Ksiądz też musi być przywódcą, liderem” – mówi w jednym z wywiadów ks. Mallon. „My w seminariach uczymy się głoszenia homilii, sprawowania sakramentów, ale niekoniecznie przywództwa. A od tego też zależy odnowa życia parafialnego”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).