Parafia niezwykła

To dosyć niezwykła parafia. Tworzą ją katolicy aż 61 narodowości.

Reklama

Drammen – ponad 60-tysięczne miasto na południu Norwegii. Dość spore, jak na tutejsze standardy. Miejscowa parafia katolicka liczy 7 tys. wiernych. Z tego 5 tys. to Polacy – głównie młode rodziny z dwójką, trójką, czwórką dzieci. Proboszczem jest Wietnamczyk, który ma polskiego wikariusza – franciszkanina o. Stanisława Chomicza.

To nie skarga, to obowiązek

– W Polsce sytuacja jest luksusowa. Przychodzisz do kościoła i… wszystko masz. Tu, w Norwegii, też możesz mieć wszystko, ale musisz sobie sam to zorganizować – mówią zgodnie polscy parafianie. Katecheza dla dzieci? Oczywiście! Ale za jej prowadzenie musieli się wziąć lekarka i specjalista od remontów. Ministranci? Oczywiście! Ale to rodzice muszą namówić swe dzieci, by służyły przy ołtarzu, uszyć im komże, wyprać, kiedy się zabrudzą. Tak jest ze wszystkim. – Trzeba na to poświęcić sporo własnego czasu i własnych pieniędzy. To nie jest skarga. To obowiązek – uważa Iza Mazur, polska archiwistka, mieszkająca z rodziną w Kongsbergu, który – choć oddalony od Drammen o 40 km – też należy do tamtejszej parafii.

À propos odległości – mieszkający najdalej członkowie parafii w Drammen mają do kościoła ponad 100 km. Jeśli chcą mieć Msze św. bliżej domu, to nie ma sprawy – o. Stanisław chętnie przyjedzie i odprawi. Ale świeccy muszą sami znaleźć i opłacić miejsce celebry. No to w Kongsbergu znaleźli – komunalną kaplicę cmentarną. Koszt: 800 koron (400 zł) za możliwość odprawienia jednej Mszy Świętej.

– To jest wspaniała wspólnota. Zachwycają mnie osobowością, swoim życiem – mówi o. Stanisław. Jak mu się udaje funkcjonować we wspólnocie, w której kapłan sprawuje sakramenty i przewodniczy liturgii, a całą resztę biorą na siebie świeccy? – To kwestia umiejętności duszpasterza – uśmiecha się szelmowsko franciszkanin.

Niby to żart, ale niedaleki od prawdy.
– Ojciec Stanisław bardzo wiele zrobił, by przyciągnąć ludzi do Kościoła. Świetny gość! – mówią polscy parafianie z Drammen.

Wstań w niedzielę o 7.00 rano

Tamtejsza wspólnota ma jednak również swoje problemy. Pierwszy: życie w diasporze. W otoczeniu, które jest silnie zlaicyzowane. Norwegia jest dziś postluterańska. Praktykujący protestanci – podobnie zresztą jak katolicy – to kilkuprocentowa mniejszość. – W klasie mojej córki tylko dwoje dzieci się modli. My, wierzący, jesteśmy tu egzotyką. Jak w takiej sytuacji wytłumaczyć dziecku, dlaczego idziemy w niedziele do kościoła, a nie na przykład na narty? – mówi Iza Mazur.

Drugi problem to odległość od kościoła. Niektórzy muszą do niego jechać ponad 100 km. Dla rodzin z małymi dziećmi oznacza to konieczność wstawania w niedzielę o godz. 7.00, żeby zdążyć na Mszę o godz. 9.30. A to nie jest łatwe. O zostawieniu maluchów pod opieką babci czy dziadka nie ma mowy – ci najczęściej mieszkają w Polsce. Niektórzy korzystają więc z Mszy odprawianych gdzieś bliżej ich domów, ale w innych, nieraz bardzo egzotycznych językach, albo oglądają je w telewizji czy w internecie. A wielu po prostu oddala się od Kościoła.

Najwięcej Polaków!

Kolejny problem to relacje między wiernymi różnych nacji. W 7-tysięcznej parafii mieszkają przedstawiciele aż 61 narodowości! Zdecydowaną większość stanowią Polacy, ale są też Ukraińcy, Portugalczycy, Grecy, Litwini, Filipińczycy, Wietnamczycy, przybysze z Afryki… A każda z tych grup ma trochę inne oczekiwania. Dowodzą tego wyniki ankiety rozpisanej wśród parafian. Dla rdzennych Norwegów najważniejsza jest integracja, przyjęcie przez emigrantów miejscowych tradycji, języka. Dla Wietnamczyków najważniejsza jest katecheza. Dla Polaków – Msze św. językach narodowych. Filipińczykom zależy na spotkaniach przy kawie. Rozbieżne oczekiwania powodują tarcia.

Niektórzy z norweskich duchownych mają za złe Polakom, że nie przyjmują norweskiego sposobu przeżywania wiary. – Narzekają, że się nie integrujemy. Ale sami nie są zbyt aktywni. Z kolei, gdy my coś organizujemy, to oni w to się nie włączają – rozkładają ręce polscy parafianie.

Nie wiedziałam, że tak pięknie śpiewasz!

Bywają i dobre doświadczenia na kościelnym polsko-norweskim styku. Wikingowie podziwiają przywiązanie Polaków do wiary. – To, że Polacy klęczą poza kościołem, bo nie mieszczą się w środku, jest mocniejszym świadectwem niż moje kazania – powiedział jeden z norweskich duchownych.

Nasi rodacy przenoszą do Skandynawii polskie zwyczaje, formy pobożności. Organizują np. uliczne nabożeństwa Drogi Krzyżowej, modlitwę różańcową na Rynku, procesje z figurą Matki Bożej. – Norwegowie są zaciekawieni, nawet zszokowani. Pytają: co to jest? – mówi Urszula Andruchów, przewodnicząca Rady Parafialnej w Drammen, z zawodu lekarz. – Podczas jednego z takich ulicznych nabożeństw podeszła do mnie jedna z moich pacjentek i powiedziała: „Nie wiedziałam, że tak pięknie śpiewasz!” (W języku norweskim nie ma grzecznościowej formy zwracania się do osób obcych. Ogólnie przyjęte jest zwracanie się do siebie per ty.)

Jak widać, są rzeczy, których parafie w Polsce mogłyby się uczyć od wspólnoty w Drammen. Z drugiej strony, ma ona problemy, które skłaniają, by bardziej docenić to, co w Kościele w Polsce wydaje się nam takie oczywiste.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama