Albo nauczymy się po Bożemu patrzeć na ludzi, świat i życie i rzeczywiście ogłosimy światu Ewangelię Jezusa Chrystusa albo schowamy się za wygodne parawany ludzkich koncepcji, rozwiązań i ideologii i przegramy wszystko.
Po poniedziałkowym komentarzu czytelnicy zwrócili mi uwagę na jego "osobistość". To prawda, był osobisty. Nie bez powodu. Coraz częściej odnoszę bowiem wrażenie, że o kryzysie Kościoła i koniecznych działaniach rozmawiamy w odniesieniu do "raju utraconego" w roku 1989, kiedy to jeszcze kościoły były pełne...
Problem polega na tym, że to nie był żaden "raj". Nawet statystyczny, skoro we Mszach św. uczestniczyło 50 proc. osób zobowiązanych. To znaczy: połowa. Co z resztą? Do Komunii św. przystępowało jakieś 7 proc. Jakaż to wiara, która nie karmi się sakramentami? Ale zostawmy na boku statystyki.
Wiara tradycyjna jest wiarą dobrą, o potężnej sile. Wiara przekazywana w rodzinie to ideał. Pod jednym "drobnym" warunkiem: że jest wiarą, nie tylko tradycją. Pod warunkiem, że człowiek ma jakąś relację z Bogiem. Jeśli dziadkowie jedynie kultywują tradycję, choćby i praktykowali, dzieciom przekażą co najwyżej wydmuszkę zwyczaju. Wnuki wydmuszkę odrzucą. Po co komu pusta wydmuszka?
Chyba, że ktoś zdoła napełnić ją treścią. Wtedy "wsteczny" przekaz rodzinny jest w stanie wprowadzić treść także w tradycyjne praktyki poprzednich pokoleń.
Przerażają mnie koncepcje "odnowy", które zawierają się w stwierdzeniu "wróćmy do tego, co było". Najlepiej przed wojną, bo wtedy było dobrze. Tak jakby nie było zniszczeń wojny, spowodowanych samotnością, cierpieniem, kalectwem, brakiem bliskich, ranami których nigdy nie wyleczono... Tak jakby nie było komunizmu z jego ideologią, która czasem przybierała maski "chrześcijańskopodobne" i wprowadzała zamęt w ludzkich głowach. Jakby nie było więzień, internowań i cichego łamania kręgosłupów... Tak jakby nie było ogólnodostępnej aborcji... przecież nie dokonały tych milionów zabiegów tylko ateistki i komunistki, prawda? Jakby nie było rewolucji seksualnej z całym zamętem, który wniosła... Jakby w końcu nie było rewolucji technicznej i informacyjnej...
Naprawdę komuś się wydaje, że po ludziach to wszystko spłynęło jak woda po kaczce? Że nie zostawiło śladów, nie poraniło, nie odbiło na wierze i postrzeganiu świata, nie przeniosło w końcu na kolejne pokolenia? Nie ma powrotu do tego, co było. Ludzie są inni.
Owszem, niektórzy ten dawny schemat przyjmą za swój. Owszem, często na tym wygrywają. Ale dla wielu będzie nierealny, nieadekwatny do tego, kim są i czego pragną. Schemat. Nie chrześcijaństwo. Nie Ewangelia. I oby nie przyszło im do głowy utożsamić jednego z drugim.
Konserwatyzm, tak bardzo promowany, to nie jest to samo co chrześcijaństwo. Można być chrześcijaninem i nie być konserwatystą. Można być zażartym konserwatystą i nie być chrześcijaninem. Owszem, w niektórych dziedzinach, głównie dotyczących rodziny i etyki seksualnej można odnaleźć sporo zbieżności. Ale mieszanie jednego z drugim jest błędem, który się na Kościele zemści w bardzo bolesny sposób.
Kościół ma głosić Ewangelię, nie konserwatyzm. Kościół ma się zajmować Jezusem Chrystusem i człowiekiem, nie polityką. Tak, jasne stanowisko w niektórych sprawach bywa potrzebne. Ale każdy dzień ma tylko 24 godziny. Jeśli część z tego czasu poświęcimy polityce, nie poświęcimy go Ewangelii. Pytanie, do czego zostaliśmy powołani? Czego od nas oczekuje Bóg?
Coraz większą pokusą dzisiejszego świata jest uproszczenie. Ideologia. Ta pokusa nie omija ludzi Kościoła. Co gorsza, próbuje się zideologizować chrześcijaństwo. Uprzedzam, tą bronią nie wygramy, przeszkodzi nam samo chrześcijaństwo. Nie możemy zaakceptować wszystkich środków, choćby cel wydawał się szczytny. Jeśli będziemy chcieli pozostać wierni Bogu zawsze pozostaną niuanse.
Ale ta "słabość" z punktu widzenia ideologii jest naszą największą siłą. Pozwala zobaczyć człowieka takiego, jakim jest. Pozwala szukać go tam, gdzie jest. Pozwala znaleźć drogę przez najbardziej poplątane i poranione życie, nawet jeśli żaden schemat nie będzie do niego pasował. Bóg to potrafi. Tylko my chcielibyśmy, żeby wszystko było proste i uporządkowane. Nie, nie ma być ani proste, ani uporządkowane (choć oczywiście może). Ma być dobre. Ma być Boże.
Albo nauczymy się po Bożemu patrzeć na ludzi, świat i życie i rzeczywiście ogłosimy światu Ewangelię Jezusa Chrystusa albo schowamy się za wygodne parawany ludzkich koncepcji, rozwiązań i ideologii i przegramy wszystko. Wybór należy do nas.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.