Świat zmieni się i tak. Nie da się go zatrzymać. Można tylko kształtować zmianę tak, by była zmianą na lepsze. By była wyrazem naszego chrześcijaństwa.
Wczoraj w Kościele po raz 103 obchodzono Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy. Po raz 103 – to oznacza, że jego początki sięgają początku I wojny światowej. Warto to przypomnieć, chociażby po to, żeby przestać mieć wrażenie, że problem jest nowy, a papież Franciszek „przesadza”.
Problem nie jest nowy, ale jest poważny. Na świecie trwa wiele wyniszczających konfliktów. Wojny, przemoc, głód, skłaniają ludzi do opuszczania swoich krajów i szukania schronienia u obcych. Coraz częściej także wyruszania w dramatyczną podróż. Kraje położone tuż obok tych zajętych konfliktem przyjęły w obozach tysiące i miliony ludzi. Są bezpieczni: bomby nie spadają im na głowę. Ale żyją w tymczasowości, która nie zostawia żadnych perspektyw, ani dla nich ani dla ich rodzin. Jeśli pojawia się dodatkowy problem: samotność i bezradność, bo rodzina nie żyje czy wymagająca interwencji choroba, obóz nie daje żadnych szans. Dla tych ostatnich stworzono projekt korytarzy humanitarnych. Nie chodzi o tysiące i miliony ludzi – chodzi o może kilkaset osób. Nie młodych i zdrowych, ale właśnie chorych, dzieci, starców. Jeśli słyszę, że oni mogą stanowić dla nas zagrożenie, zastanawiam się, co go wobec tego nie stanowi?
Zasadniczo głoszone obawy są dwóch rodzajów. Pierwszy można podsumować stwierdzeniem: oni nas pozabijają. Powtórzę pytanie: dzieci, chorzy i starcy? Jeśli ktoś się boi najsłabszych, jakim cudem ma odwagę wychodzić na polskie ulice? Drugi argument jest natury duchowej: oni nas zislamizują! Czyżby islam był aż tak atrakcyjny? Czyżbyśmy nasze chrześcijaństwo, naszą własną wiarę uważali za tak słabą, że byle powiew ją zdmuchnie? Czyżbyśmy w końcu uważali, że Mahomet prorok jest większy od Jezusa z Nazaretu?
To ostatnie pytanie to słowa bp. Zadarki. We wczorajszej homilii podczas obchodów w Lublinie zauważył on, że taka obawa znaczy tyle, że nie wierzymy w moc Ducha Świętego, który chce dojść na krańce świata. – Bóg chce w tych ludziach objawić swoją chwałę. Chce objawić swoich proroków, aby Jego zbawienie dotarło aż po krańce ziemi. Jest to tak wielkie i trudne wyzwanie, że dla wielu katolików duchownych i świeckich jest praktycznie niewykonalne – mówił. Bardzo gorzkie to słowa.
Roztropność jest wielką wartością. Strach jest znakiem ostrzegawczym przed niebezpieczeństwem, byłoby głupotą udawać, że go nie ma. Ale służy temu, by rozważyć sytuację, realnie ocenić niebezpieczeństwo i wybrać mądrą drogę działania. Nie temu, by się zatrzymać, zakopać, odwrócić do życia i świata plecami. Obawiam się jednak, że o jeszcze inny strach chodzi. Nie o ten biologiczny i nie o ten duchowy. To tylko zasłona dymna. Ten najważniejszy, ukryty, jest po prostu strachem przed zmianą.
Bez wątpienia pojawienie się ludzi innej narodowości, kultury, koloru skóry, w naszym najbliższym otoczeniu będzie zmieni świat wokół nas. Na gorsze? Na lepsze? To nieważne, ważne że zmieni. Będzie inaczej. Oczywistości, w których wzrastaliśmy, mogą przestać być oczywiste. Będzie... niewygodnie i trudno. A jeśli do tego być może nasz komfort życia się pogorszy, naszym status quo trzeba się będzie podzielić z drugim... Nie, niech on lepiej siedzi w tym obozie na drugim końcu świata. Choćby miał tam się urodzić i umrzeć. Bylebyśmy go nie musieli widzieć. Byle nasz świat pozostał niezmieniony...
Mam dla wszystkich, którzy tak myślą, złą wiadomość: świat zmieni się i tak. Nie da się go zatrzymać. Można tylko kształtować zmianę tak, by była zmianą na lepsze. By była wyrazem naszego chrześcijaństwa. To nas przerasta? Być może. Ale z pewnością nie przerasta Boga. Jeśli wystarczyło Mu dwunastu ludzi, by zanieść Ewangelię na krańce świata, wystarczy Mu i nas. Jeśli tylko zechcemy z Nim współdziałać.
No, chyba, że chcemy tylko kulturowej wydmuszki po chrześcijaństwie. Wydmuszek ocalić się nie da.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.