Zatrzymanie morderczych działań polityków to sfera wymagająca Bożej interwencji. Ale potrzebom ludzkim możemy zaradzić.
"Patrzeć na zniszczenie części kraju i krwawą łaźnię - oto cena, jaką musimy zapłacić za wyzwolenie ludności" - przeczytałam wypowiedź prezydenta Syrii w wywiadzie dla francuskiej telewizji RTL i radia France Info. I dalej: "Czyż lepiej było pozostawić nasze miasta pod kontrolą terrorystów, którzy ścinali głowy i dokonywali egzekucji? Czyż rolą państwa syryjskiego było bierne patrzenie na wydarzenia?". Biedactwo! - pomyślałam. Musi patrzeć na śmierć ludzi, której sam jest przyczyną. Ale przecież oczywistym jest, że śmierć w wyniku bombardowania jest znacząco lepsza niż w wyniku podcięcia gardła!
Ironizuję, na koszmar czasem brakuje słów. Tak, to prawda, tego typu podejście, w którym cel uświęca najbardziej zbrodnicze środki, nie jest domeną jednego polityka, niezależnie od rejonu świata, kultury czy wyznania. Ale to, że "wszyscy tak robią" nie usprawiedliwia zła ani na jotę. Wręcz przeciwnie: tym bardziej potrzeba radykalnego zaprzeczenia tej filozofii. Zła nie zwalcza się złem.
Po grudniowym zdobyciu opanowaniu przez wojska Baszara al-Asada całego miasta Aleppo i po podpisaniu tuż przed końcem roku zawieszenia broni (nie objęło ono ugrupowań uznawanych przez ONZ za terrorystyczne, stąd toczące się nadal walki na terenach zajętych przez Państwo Islamskie) Syria znikła z mediów. Pochłonął nas polski konflikt (czy raczej konflikty, bo poza kryzysem sejmowym mamy jeszcze sytuację w Opolu, w którym kolejni głodujący trafiają do szpitala przy całkowitej obojętności rządu). To nie są sprawy nieważne, w żadnym wypadku! Ale na zapomnienie o tych, którzy są dalej, nie możemy sobie pozwolić. Obojętność będzie zabójcza.
Może garść faktów. W Syrii mieszkało 17 mln. ludzi. Z tego - obecnie - 10 mln (!) jest "w stanie uchodźczym" - musiało uciekać z własnego domu. Z tych 10 mln blisko dwie trzecie (6 mln) pozostaje na terenie Syrii. Mieszkają w zrujnowanych budynkach, pieczarach, namiotach. Pozostała grupa znajduje się w obozach na terenie Turcji i Libanu. Ale przecież ci, którzy nie zaryzykowali opuszczenia własnych domów, którzy nie byli w stanie uciekać, też stracili wszystko. Sami sobie nie poradzą.
Powstaje pytanie, jak można pomóc. Trzeba wiedzieć, że do Syrii od 2013 roku nie może wjechać żaden Polak. Rząd Asada wydał decyzję, według której jeśli zostanie złapany obcokrajowiec nieposiadający wizy syryjskiej, zostanie on aresztowany na dwa lata i zostanie na niego nałożona kara finansowa. Polska Akcja Humanitarna, mająca pod opieką 50 obozów w prowincji Idbil i na granicy prowincji Idbil i Aleppo działa przez zatrudnionych Syryjczyków: inżynierów, managerów... Caritas dociera za pośrednictwem Caritas Syria i zakonów. To jedyne dwie polskie organizacje działające na terenie Syrii. Polska Misja Medyczna pomaga wśród uchodźców w Libanie (gdzie też pomocy bardzo potrzeba, bo maleńki Liban zalany falą uchodźców nie daje sobie rady).
Możemy pomóc. I - co trzeba zauważyć - pomagamy. Od połowy grudnia do 5 stycznia na pomoc w Syrii PAH zebrał 3,3 mln, zł. To bardzo dużo. Sukcesem jest także akcja Caritas Rodzina Rodzinie (co ważne: ta pomoc dociera do zrujnowanego Aleppo!). Za chwilę jednak Syria zniknie z naszej świadomości, a równolegle wygaśnie strumień pieniędzy. Ale ci ludzie - w obozach pod namiotami, w zrujnowanych domach - przecież nie znikną. I sami sobie nie poradzą. Nie mają nic.
Zatrzymanie morderczych działań polityków - obawiam się - to sfera wymagająca Bożej interwencji. Trzeba o nią nieustannie błagać. Ale potrzebom ludzkim choć w części możemy zaradzić. Jeśli nie zapomnimy.
Obojętność będzie zabójcza.
Zajrzyj:
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.