Czego możemy być pewni, gdy chodzi o przyszłość? Lepszego świata? Lepszych czasów? Skąd czerpać nadzieję, która daje siłę, by stawić czoła teraźniejszości. Trudnej, a często bardzo trudnej.
Zacznijmy od tego, czym nadzieja nie jest. Otóż nie jest optymizmem, choć często bywa z nim mylona.
Dopowiedzmy od razu, że optymizm może być pewną cechą charakteru, naturalną zdolnością do radości, zaufania, pozytywnego myślenia. Tego typu psychiczna predyspozycja może łączyć się z autentyczną nadzieją i sprzyjać rozwojowi tej cnoty. Ale równie dobrze może prowadzić do utrwalenia jakiejś formy naiwności lub stać się czystą fasadą.
Nadzieja a optymizm
Benedykt XVI zauważa, że istnieje i jest dziś w modzie taki typ optymizmu, który jest podróbką autentycznej nadziei. Ten optymizm przebija z każdej reklamy, to jakieś obowiązkowe irytujące „keep smiling” w każdej sytuacji i zupełnie bez podstaw. Papież senior dla zilustrowania takiej postawy odwołuje się do osobistego doświadczenia sprzed lat. Otóż w latach 60. ktoś z jego znajomych opowiadał o sytuacji Kościoła w Holandii. Opustoszałe seminaria, masowe odejścia z kapłaństwa, zanik spowiedzi, spadek liczby uczestników Mszy Świętej. Pointa opowieści, której wysłuchał Ratzinger, była zaskakująca: mimo tych oznak upadku jest to Kościół wspaniały, ponieważ nie ma w nim śladu pesymizmu, wszyscy patrzą w przyszłość z optymizmem. Właśnie tego rodzaju optymizm, który zamyka oczy na trudną prawdę, jest parodią chrześcijańskiej nadziei. „Wielkość i rozumność chrześcijańskiej nadziei odsłaniają się przed nami tylko wtedy, kiedy wyzwolimy się od fałszywego blasku jej świeckich imitacji” – zauważa Benedykt.
W przestrzeni społecznej ideologiczny optymizm jest formą nowej wiary, już nie w Boga, ale w jakąś formę bożka. To może być wiara w postęp, w naukę, która poprzez wynalazki i odkrycia rozwiąże wszelkie problemy, w rewolucję czy inne lewicowe techniki społecznej manipulacji, w absolutną wolność jednostki, która musi uwolnić od wszelkiej zależności (od rodziny, tradycji, Kościoła). Istota różnicy między optymizmem a nadzieją tkwi w tym, że optymista wierzy w utopię zbudowania lepszego świata – zawsze wolnego, szczęśliwego i sprawiedliwego. Optymista wierzy w siebie, w sukces swoich planów i działań. Jak to się ma do nadziei? Otóż celem nadziei jest ostatecznie nadejście królestwa Bożego, czyli trwała wspólnota człowieka z Bogiem oraz ludzi ze sobą dzięki Bogu. Nadzieja obiecuje coś, co wykracza poza ludzkie plany, możliwości i działania. Nadzieja otwiera człowieka na Bożą niespodziankę, na przyjęcie daru pochodzącego od kochającego nas Boga. To Jego miłość i moc obiecują nam więcej, niż my sami możemy wypracować, nawet wymarzyć.
Optymizm bywa fasadą, która maskuje rozpacz – diagnozuje Benedykt. I dodaje, że optymizm jest dlatego iluzją nadziei, że w istocie jest próbą zapomnienia o śmierci. Ale człowiek nie chce być karmiony kłamstwem, nie chce znieczulenia w obliczu lęku, chce pokonania trwogi. Nadzieja, która udaje, że nie ma śmierci, nie może być prawdziwą nadzieją.
Iluzje w samym Kościele
Czy jakiś rodzaj światowego optymizmu nie zakrada się do Kościoła także dzisiaj? Coś jest na rzeczy. Nie obrażajmy się na współczesność, nie możemy widzieć wszędzie zła, trzeba patrzeć pozytywnie i budować lepszy świat oraz lepszy Kościół. Tego typu wezwania pojawiają się tu i ówdzie. Często łączą się z tezą, że również ateizm i sekularyzm są szansą dla Kościoła, są jego oczyszczeniem (z czego?). Znika gdzieś troska o Boga, o Jego panowanie w ludzkich duszach, o wieczne zbawienie. Najważniejsze staje się zaangażowanie Kościoła w doczesny postęp ludzkości i tworzenie doskonałego społeczeństwa przyszłości, wolnego od wojen, cierpień i nierówności. Przypomina się obraz budowniczych wieży Babel. Im też tylko o to chodzi. Zbudujmy lepszy świat, Boga możemy zostawić na boku.
Jeśli wczytamy się w teksty prorockie, w mowę eschatologiczną Jezusa lub w Apokalipsę św. Jana, zauważymy splot dwóch wątków. Pierwszy to pesymistyczny obraz zmagań ze złem, ciąg cierpień, katastrof, nieszczęść, które jawią się jako kara Boża za grzech. Drugi jest wątek radykalnej nadziei opartej na Bogu i jego obietnicach. „Apokalipsie obca jest obietnica ciągłego postępu; nie uznaje też ona możliwości zbudowania przez człowieka jakiejkolwiek formy doskonałego społeczeństwa” – to jedna strona medalu. A druga? „Ostatecznie Apokalipsa mówi nam, że ludzkie dzieje, ze wszystkimi ich nieszczęściami, nie zmierzają do ciemności samozniszczenia. Bóg nie pozwoli, aby zostały one wyrwane z Jego ręki Człowiek nie jest jedynym aktorem dziejów i dlatego śmierć nie ma w nich ostatniego słowa. To, że istnieje inny aktor, jest bezpieczną kotwicą i gwarancją nadziei, która jest silniejsza i bardziej rzeczywista niż wszelkie obawy świata” – konkluduje kard. Ratzinger. Czy ten rodzaj proroctwa brzmi wystarczająco dobitnie w dzisiejszym Kościele?
Szczęśliwi nieszczęśliwi
To, co jest prawdą w odniesieniu do dziejów świata, jest także prawdą dla każdego z nas. My też mamy swoje małe apokalipsy: trzęsienia ziemi, zmagania, nieszczęścia, w których nasze marzenia, plany i oczekiwania związane z życiem rozsypują się jak domki z kart. Lekceważymy sygnały tego, co nieodwołalne (depresje, nocne trwogi, krew w moczu, anemia itd.). Jak pisał celnie Miłosz: „straciliśmy górę i dół, prawo i lewo, niebiosa, otchłanie”, czyli metafizyczną, duchową orientację. I dlatego „próbujemy jakoś przebrnąć, w autach, w łożach,/ Mężczyźni chwytając się kobiet, kobiety mężczyzn,/ Zapadając się, podnosząc, stawiając kawę,/ Smarując chleb, bo znów jeden dzień” (Wykład V). Wszystko po to, aby ukryć rozpacz.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).