To (jeszcze) nie ja. Tak abp Rino Fisichella określił to, co działo się w ostatnich dniach w związku z ogłoszeniem papieskiego listu „Miłosierdzie i nieszczęśliwa”.
Przypomnijmy: jedną z decyzji, którą ogłosił w tym liście Franciszek było to, że odtąd z grzechu aborcji rozgrzeszać będzie mógł nie tylko kapłan mający do tego specjalne upoważnienie, ale każdy spowiednik. Komentatorzy z niektórych mediów odczytali to jako oznakę złagodzenia katolickiego kursu wobec aborcji. Ich zdaniem to takie puszczenie oka do tych, którzy w tym grzechu mają udział: róbcie swoje, nie będzie problemów z rozgrzeszeniem. Skąd w ogóle taki pomysł, skoro papież w tym samym dokumencie pisze, że aborcja jest ciężkim grzechem?
Myślę, że przede wszystkim z traktowania sakramentu pokuty jako jakiegoś rodzaju czarów. Nieważne jest serce grzesznika, ważne że ksiądz wygłosi zaklęcie (rozgrzeszenie) i już wszystko jest w porządku. To oczywiście kompletne nieporozumienie Ale też chyba dochodzi to niezrozumienie powodu, dla którego pewne grzechu karze się dodatkowymi karami, a rozgrzeszanie z nich administracyjnie utrudnia.
Kościół decyduje się dodatkowo karać jakieś grzechy, przestępstwa, gdy są one szczególnie wielkim problemem. W tym stwierdzeniu kryją się dwie sprawy: chodzi nie tylko o bardzo poważne zło, ale też o lekceważenie go. Ot, jeśli w jakimś środowisku zapanuje „moda” na rozwiązywanie problemów z sąsiadami za pomocą podpaleń, Kościół może zdecydować się, by winnych tego konkretnego grzechu obłożyć dodatkowymi karami. Chodzi o otrzeźwienie, przypomnienie, że to nie są drobne utarczki.
I tak jest z grzechem aborcji. Udział w nim ciągle jest związany z ekskomuniką, czyli wykluczeniem ze wspólnoty Kościoła. Tyle że teraz rozgrzeszyć i przywrócić na łono Kościoła będzie mógł nie tylko specjalnie wyznaczony przez biskupa kapłan, ale każdy, kto ma władzę spowiadania. Czyli (prawie) każdy kapłan. Czy to złagodzenie kursu wobec aborcji?
Myślę, że nie. Papież podkreśla „z cała mocą, że aborcja jest grzechem ciężkim, ponieważ kładzie kres niewinnemu życiu”. Chodzi raczej o wzmocnienie roli „zwyczajnego” sakramentu pokuty. Nie wiem, nie jestem spowiednikiem, ale być może do papieża doszły głosy, że konieczność udania się do „specjalnego” spowiednika utrudnia, przynajmniej niektórym, szczere nawrócenie. To takie uderzenie w grzech miłosierdziem. Uderzenie, by ostatecznie go zniszczyć i wykorzenić. W tym duchu widział sens swojej decyzji także papież Franciszek...
Przy okazji wydaje mi się, że warto zwrócić uwagę na jeszcze jedno: papież w swoim ostatnim liście bardzo mocno podkreśla rolę sakramentu pokuty. Nie pierwsza to zresztą tego typu jego wypowiedź. Decyzja o udzieleniu władzy rozgrzeszania z grzechu aborcji wszystkim spowiednikom wpisuje się w to uświadamianie wierzącym jego wagi i konieczności. To bardzo istotny element nauczania papieża Franciszka. Powinien pomóc w przychylniejszym spojrzeniu na niego tych, którzy krytykują go za jego rzekomy liberalizm.
Proszę zwrócić uwagę: tu też, jak w przypadku twierdzenia, że papież łagodzi kurs Kościoła wobec aborcji, występuje pewien nie do końca dobrze oddający rzeczywistość schemat myślenia: papież chce dopuszczenia do komunii rozwiedzionych żyjących w nowych związkach, więc jest liberałem. Tymczasem ten papież, na przekór kościelnym liberałom, mocno podkreśla rolę sakramentu pokuty. To dla „liberalnych Kościołów”, które mimo ostrych przypomnień Jana Pawła II i Benedykta XVI już zapomniały o tym sakramencie, musi być naprawdę mocny cios. Owszem, możesz pomijając biskupie sądy dopuścić rozwodnika do Komunii, ale nie zrobisz tego zza biurka. Musisz siąść do konfesjonału i w całej prawdzie rozeznać jego sytuację. Dla odzwyczajonych od spowiadania, więc tym bardziej od rozeznawania, właściwie niewykonalne zadanie....
Rozpisałem się o Franciszku, a chciałem właściwie pisać o wspomnianych w tytule „idiotyzmach”. Bo nie była to pierwsza tego rodzaju absurdalna interpretacja działań papieża. I nie tylko wobec papieża Franciszka takie działania są stosowane. Podobnych komentarzy odnośnie do innych wydarzeń życia społecznego czy politycznego nie brakuje. Gada człowiek jedno, a różni komentatorzy słyszą co innego: wyciągają jakąś niezręczność, lekko ubarwiają i już jest o czym pisać, nad czym dyskutować i na kogo się oburzać. Gdy bitewny kurz opada, nawet jeśli prawda wychodzi na jaw, jak w kawale, „niesmak zostaje”. Trzeba chyba sobie jasno powiedzieć: to idiotyzmy. I potraktować je i ich twórców tak, jak na to zasługują: marginalizującą te idiotyzmy obojętnością.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.