Stereotyp młodzieży, która zamknęła swój świat w ekranie laptopa lub smartfona, bywają przesadzone. Wokół nas żyją ludzie, dla których nie ma granic. To młodzi misjonarze. Poznajcie ich.
Inspiracją do działalności Wolontariatu Misyjnego Salvator stała się postać o. Franciszka Jordana, założyciela salwatorianów, który powiedział kiedyś: „Dopóki żyje na świecie choćby jeden tylko człowiek, który nie zna i nie kocha Jezusa Chrystusa, Zbawiciela Świata, nie wolno Ci spocząć”. Motywujące słowa prowadzą młodych misjonarzy świeckich w różne zakątki ziemskiego globu, gdzie świadczą o Chrystusie swoją pracą, wsparciem i pomocą. Wiedzą doskonale, że dzielenie się żywą wiarą z tymi, do których się udają, nie ma sensu, jeśli nie zostanie ono poparte uczynkami.
Albańskie kontrasty
W niewielkiej albańskiej wiosce Bilaj, położonej na górzystym terenie, pracowała Dominika Mendys. Prowadziła tam zajęcia dla dzieci przy parafii, w której posługuje polski salwatorianin ks. Wojciech. – Jeździliśmy do domu dziecka, organizowaliśmy różne zabawy integracyjne. Pomagaliśmy także przy samym kościele w pracach fizycznych, takich jak koszenie trawy czy wyrywanie chwastów – opowiada. Zaznacza, że Albania to kraj wielkich kontrastów. W jednej wiosce nie ma nawet sklepu, a w kolejnej stoi pięciogwiazdkowy hotel. Tę dysproporcję widać gołym okiem. Dominika zajmowała się dziećmi z rodzin ubogich, które nigdzie nie wyjechały na wakacje, więc przychodziły popołudniami na zajęcia. – Cieszyły ich zwykłe, jak na polskie warunki, przybory szkolne. Kredki czy farby traktowały jak wielką atrakcję, bo nie mają ich na co dzień – mówi 24-latka. Najbardziej utkwiło jej w pamięci przedstawienie, które wolontariusze misyjni przygotowywali razem z albańskimi dziećmi z okazji odpustu parafialnego, czyli wspomnienia męczeńskiej śmierci Jana Chrzciciela. – Spektakl opowiadał o życiu proroka. Wbrew naszym obawom wyszło wspaniale. Do kościoła przyszło dużo ludzi, choć ksiądz wcześnie przygotowywał nas, że w poniedziałek raczej nie będzie ich zbyt wielu – relacjonuje Dolnoślązaczka. Wspólny projekt, czyli wspólny cel, okazał się znakomitym czynnikiem integrującym dzieci z opiekunami. – Włożyliśmy w akcję dużo wysiłku. Dla dzieci to była nowość, bo w albańskich szkołach nie przygotowują przedstawień – wspomina Dominika Mendys.
Piękna węgierska zwyczajność
Na wschód od Budapesztu, w niewielkiej wiosce Galgahéviz, pomagała Małgorzata Waroczyk. Prowadziła półkolonie językowe dla dzieci z okolicy. – Uczyliśmy je po angielsku liczb, kolorów, itp. Zrobiliśmy mapę świata z symbolami danych państw. Chodziło o edukację przez zabawę – tłumaczy Małgorzata. Oprócz tego wolontariusze organizowali czas swoim podopiecznym poprzez zabawy ruchowe lub plastyczne. Pracowali przy parafii z polskim księdzem. – Pamiętam, jak łamaliśmy sobie język, starając się mówić po węgiersku. Bardzo miłe było, gdy na samym początku dzieci podbiegały do nas i recytowały znane i w Polsce przysłowie: „Polak, Węgier, dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki” – opowiada. Przyznaje, że po cichu czekała na przełomowy moment podczas pobytu na Węgrzech, zainspirowana świadectwami innych misjonarzy. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Wniosek przyszedł więc inny. – Nie przeszłam żadnej diametralnej zmiany. Bóg pokazał mi, że zwyczajność, taka bez fajerwerków, może być piękna. Odkryłam wielką moc w prostych gestach wdzięczności u dzieci. Poczułam, że jestem tam, gdzie powinnam być – puentuje Małgorzata.
Dawca radości
Misyjne drogi Tomasza Fronka zahaczyły o dwa specyficzne kraje: Gruzję i Białoruś. Pierwszy przystanek wiązał się z pracą w ośrodku dziennego pobytu dla osób z niepełnosprawnością fizyczną i umysłową. Karmienie, pomaganie przy utrzymaniu higieny, przy toalecie, codzienna troska – to wszystko momentami było bardzo wyczerpujące psychicznie dla młodego wolontariusza. Tomasz pracował także w ogrodzie, raz w tygodniu pomagał w ośrodku dla bezdomnych kobiet, a także w obozie dla uchodźców z Osetii, gdzie animował gry i zabawy dla dzieci ocalonych z wojny. – Przeżyłem kilka takich chwil, że musiałem wypłakać, wykrzyczeć to przygnębienie i smutek gdzieś z dala od ludzi, nad morzem lub w lesie. Wiedziałem, że przyjechałem po to, by dać im jak najwięcej radości – wspomina Tomasz. Białoruś przyniosła zupełnie inne doświadczenie. Najpierw piesza pielgrzymka do Bucławia, potem prowadzenie rekolekcji dla dzieci. Bieda i państwowa inwigilacja. – Przy wejściu do sanktuarium sprawdzają człowieka jak na lotnisku: bramki, czujnik wykrywania metalu. Chcą pokazać, że państwo kontroluje Kościół, że ma nawet w takich miejscach władzę – mówi T. Fronk. Białoruskim dzieciom mówił o tym, że świętość jest dla zwykłych ludzi, bo wszyscy zostaliśmy powołani do świętości. Jako 23-letni misjonarz dawał wiarygodne świadectwo.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.