Sześcioro studentów z Krakowa wraz z jezuitą o. Krzysztofem Nowakiem pojechało na trzytygodniowy wolontariat misyjny do Egiptu. Uczyli się tam... dawania miłości!
Całą siódemkę połączyła chęć niesienia pomocy tam, gdzie jej bardzo potrzeba. Po kilkumiesięcznych przygotowaniach wolontariusze – gotowi na przygodę pod nazwą „Projekt Egipt” – wyruszyli w drogę.
Został po nas ślad
Podczas misji opiekowali się dziećmi w jednej z biedniejszych dzielnic Kairu – uczyli je języka angielskiego i wyremontowali jedno z pomieszczeń ośrodka, w którym maluchy spędzają wolny czas. Z pieniędzy, które młodzi misjonarze zebrali, kwestując jeszcze przed wyjazdem, udało się zamontować klimatyzację i pomalować pokój, w którym teraz ze ścian na maluchy spoglądają małpa, lew i żyrafa. – Cieszymy się, że został po nas jakiś ślad – mówią wolontariusze.
Choć Egipt nie należy do najbezpieczniejszych miejsc, już na długo przed wyjazdem młodzi wiedzieli, że nic złego im nie grozi. W końcu posłał ich tam sam Pan Bóg. – Wszyscy z wielką ufnością podchodziliśmy do tego, że nic się nam tam nie stanie. Za mną przez cały wyjazd chodziło też słowo, które dostałam kilka miesięcy wcześniej: „Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?” – wspomina Asia Cabak, lider projektu.
Młodzi misjonarze, zupełnie nieświadomi, dlaczego Bóg posyła tam właśnie ich, do Kairu przyjechali 8 sierpnia. Dziś rozumieją już ten Boży plan i chcą się nim podzielić ze światem. Na misje pojechali bowiem, by dawać siebie, a okazało się, że sami otrzymali znacznie więcej. Trzy tygodnie spędzone w Egipcie dla każdego z nich były czasem wewnętrznej przemiany, impulsem do podejmowania ważnych życiowych wyborów i pogłębienia relacji z Bogiem.
Historia jednego ubranka
Początek nie należał do najłatwiejszych. Młodzi misjonarze spędzali razem całe dnie – nie tylko podczas pracy z dziećmi, ale też w czasie wolnym. I choć nie znali się zbyt dobrze, a ich osobowości ścierały się ze sobą na każdym kroku, przyjaźń wzrastała każdego dnia. Co więcej – rodziła się również przyjaźń z afrykańskimi maluchami.
Dzieci od samego początku były zaciekawione wyjątkowymi gośćmi. – Pierwszego dnia wszystkie od razu zaczęły się do nas tulić i pięknie się uśmiechały. Przygotowały nawet dla nas specjalny taniec – wspomina Asia. Jak opowiada, dzieci cały czas chciały mieć wolontariuszy przy sobie. – My też tego chcieliśmy, ale przecież przyjechaliśmy tam po to, by je czegoś nauczyć. Często jednak ulegaliśmy urokowi tych czarnych, błyszczących oczu – mówi.
Po chwili wspólnej zabawy i integracji przychodził więc czas na naukę. Lekcje trwały godzinę, a każdego dnia przychodziło na nie około 20 dzieci. Wolontariusze włożyli całe swoje serce, by przekazać im jak najwięcej. Uczyli ich wszystkiego – zaczynając od cyfr, kolorów, przez części ciała, aż po nazwy zwierząt. Mimo wielkich chęci nie zawsze było to łatwe zadanie i – jak się okazało – to nie język był w tym największą przeszkodą.
– Dzieci z mojej grupy cały czas chciały tylko malować, bo miały wtedy wakacje. Znalazłam jednak sposób, żeby w zabawę włączyć trochę nauki. Podczas malowania pytałam je o angielskie nazwy zwierzątek, które były w kolorowance – opowiada z dumą Asia.
Dla wolontariuszy wzruszające było również to, że dzieci cały czas chciały się im jak najbardziej przypodobać. Pewnego dnia odkryli też w zachowaniu dzieci coś, co jeszcze bardziej ich poruszyło. – Kiedy do nich przyjechaliśmy, wszystkie dziewczynki były ubrane w piękne spódniczki i błyszczące buty na koturnach. Widać było też świeżo umyte włosy, które jeszcze schły. Patrząc na te dzieci, nikt by nie pomyślał, że byliśmy w jednej z najuboższych dzielnic Kairu – tłumaczy Asia. Szybko jednak zrozumieli, o co chodzi.
– Drugiego dnia pomyliłam ze sobą siostry Norhen i Samę, bo zamieniły się koszulkami. W następnych dniach zauważyłam, że dzieci codziennie przychodziły w tych samym ubraniach – opowiada. Okazało się, że to były ich najlepsze ubrania. – Kiedy dotarło do mnie, że to wszystko dla nas, poczułam się wyjątkowo – wspomina.
Łzy miłości
W zachowaniu afrykańskich dzieci Polacy dostrzegli jeszcze coś wyjątkowego. Była to ogromna, niekryta potrzeba miłości. – Było ją widać w ich oczach. Kiedy te dzieci chcą się przytulić – przychodzą i robią to. Nie mają w tym żadnych ograniczeń, które można zaobserwować u ich rówieśników w Polsce. Trudno chyba sobie wyobrazić polskiego 10-latka, który sam przychodzi się przytulać, a tam 12-letnie dziewczynki robiły to bez skrępowania. Te dzieci chciały mieć nas całych tylko dla siebie – zauważa Asia.
Jak przekonują młodzi misjonarze, maluchy z Egiptu miały też w sobie niezmierzone pokłady miłości i tylko czekały, by kogoś nią obdarować. Przez to pięknych i wzruszających momentów w ciągu tych 3 tygodni było co niemiara.
Wolontariusze z sentymentem wspominają zwłaszcza 29 sierpnia, kiedy to musieli pożegnać się ze swoimi małymi przyjaciółmi. Tego dnia wśród dzieci były też siostry Norhen i Sama. – Sama była zazwyczaj wycofana i robiła wszystko to, co jej siostra. Ale kiedy się z nimi żegnaliśmy, to właśnie ona przytuliła się do mnie i nie chciała puścić przez 10 minut – opowiada Asia. Pozostałe dzieci również tuliły się do młodych Polaków, ale Asia poczuła w uścisku Samy coś wyjątkowego.
– Kiedy zobaczyłam w jej oczach łzy, wiedziałam, że to są łzy przepełnione miłością. Nie wiem, jaką wiarę ona wyznaje, ale zobaczyłam w niej wtedy obraz żywego Boga. Zaczęłam się za nią modlić i prosiłam, żeby Bóg tak nią pokierował, aby miała wspaniałe życie – wyznaje Asia. – Widać było, że bardzo potrzebowała miłości, i chciałabym, żeby ktoś codziennie przytulał ją tak, jak ja wtedy. Cały czas widzę, jak patrzy na mnie swoimi ciemnymi oczkami i ściska mocno, nie chcąc mnie puścić – wspomina ze wzruszeniem.
Dzień pożegnania z dziećmi zapadł też w pamięć innego misjonarza – Darka Stachnika. Dzieci pokazały wtedy wolontariuszom przygotowany wcześniej filmik. Mówiły do nich po arabsku, ale dzięki angielskim napisom wolontariusze nie mieli problemu, by zrozumieć, co mówią. Maluchy dziękowały za pomalowaną salę i za nowe słówka z angielskiego. Dla Darka najbardziej poruszająca była jednak wypowiedź jednej z mam. – Dziękowała za to, co zrobiliśmy dla jej dzieci, i prosiła Boga, żeby miał nas w swojej opiece. Wzruszyłem się, słysząc te słowa, bo to była muzułmanka – wyznaje.
Wiadomości z nieba
Pobyt misjonarzy w Egipcie był również czasem, w którym docierało do nich coraz więcej Bożych znaków – m.in. za sprawą codziennych Mszy św., po których mieli chwilę na osobistą medytację. Jak opowiadają, właśnie wtedy Pan Bóg mówił do nich bardzo wyraźnie. – Kto chciał, ten Go usłyszał. Ja sama dostałam wiele słów, które wybiegały poza Kair. Pan Bóg uświadomił mi, że to wspaniałe, kiedy ja daję innym wiele z siebie, ale nadszedł czas, że to On zatroszczy się o mnie i o moje serce – zdradza Asia. Boże wiadomości powoli przemieniały wolontariuszy wewnętrznie, co po powrocie zaczęli dostrzegać nawet ich znajomi.
– Pewnego dnia dostałem słowo, żeby nie ufać ludziom. Nie chodzi o to, żeby się na nich zamknąć, ale by zrozumieć, że oni też mają wady i słabości. Trzeba dostrzec, że w każdym z nich jest Bóg i to właśnie Jemu należy całkowicie zaufać. On jest naszym fundamentem i życiową kotwicą – wyjaśnia Darek.
Dla wolontariuszy ważne były też wieczorne kręgi, czyli jezuicki sposób na przemyślenie minionego dnia. W co drugi wieczór po kolacji siadali więc na balkonie między kościołem a meczetem. Opowiadali wtedy o swoich uczuciach i o tym, co było dla nich ważne, ale też o tym, co trudne. – Nauczyłem się tam dawać swoje świadectwo i mówić o tym, co mnie wewnętrznie dotyka. Zobaczyłem, że to może być wartościowe dla kogoś, kto tego słucha – opowiada Darek.
W pamięci zapadł mu szczególnie jeden krąg, podczas którego mówił, że ludzkie życie jest jak pielgrzymka, a jeśli człowiek znajdzie miejsce, w którym czuje się dobrze i pewnie, to znaczy, że stanął i przestał pielgrzymować. – Dla mnie to były proste słowa, ale po kręgu podeszła do mnie Basia (jedna z wolontariuszek) i dziękowała, że to powiedziałem – wspomina.
Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie
Pobyt w Egipcie był więc dla studentów czasem bardzo intensywnej pracy – nie tylko tej w świetlicy, ale również pracy nad sobą. – To była dla nas trochę ryzykowna wyprawa, podczas której musieliśmy się przełamać. Dzięki temu otworzyliśmy się na drugiego człowieka, niezależnie od wiary, którą wyznaje. Nie czuliśmy ani skrępowania, ani barier, które tworzą współczesne media – mówi Darek.
– Mnie ten wyjazd dał nieco inne spojrzenie na świat. Nie złe, ale takie prawdziwe. Zaczęłam patrzeć na innych nie tylko przez Boże okulary, ale przez oczy samego Boga. Skoro Jego oczy patrzą na ludzi z miłością, to również ja dostrzegam dobro nawet w 5-letnim chłopcu, który – mimo usilnych starań – nie chce się ze mną bawić – dodaje Asia. – Teraz wiem już także, że będąc w ośrodku, dawałam dzieciom miłość. Myślałam jednak, że to ja dawałam im samego Boga, a okazało się, że On chciał, abym to ja doświadczyła Jego miłości – wyjaśnia Asia.
Jak przekonują wolontariusze, by wyjechać na misje, nie wystarczy ani ciekawość świata, ani chęć pomocy. Potrzebne jest bowiem Boże powołanie. To przecież Pan Bóg wybiera ludzkie serca i mówi do nich, wskazując drogę. – On wie, po co i do kogo nas posyła. Z całego serca zachęcamy każdego, żeby się odważył, jeśli tylko to jest jego droga. Wystarczy tylko Panu Bogu powiedzieć „tak”! – zapewniają.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.