O polskich świętych i odkrywaniu śladów zostawionych przez poprzednie pokolenia mówi Marta Kwaśnicka, pisarka i blogerka.
Piotr Legutko: Nie uciekła Pani z Krakowa podczas Światowych Dni Młodzieży?
Marta Kwaśnicka: Nie jestem zwolenniczką imprez masowych, nigdy nie uczestniczyłam w Światowych Dniach Młodzieży, ale teraz, gdy przyjechały one do mnie, postanowiłam je poczuć na własnej skórze. I przyznaję, że wrażenie było ogromne.
Domyślam się, że nie ma Pani na myśli jedynie wrażeń związanych z dobrą zabawą do białego rana?
Oczywiście, że nie. Radość to jedno, ale był w tym wszystkim jeszcze jakiś duchowy naddatek, którego zwykle nie ma w takich radosnych zjazdach młodzieżowych.
Porozmawiajmy – zgodnie z papieską sugestią – o pamięci. W swoim pierwszym wystąpieniu na wawelskim dziedzińcu Franciszek mówił o naszej narodowej specyfice, jaką jest zmaganie się dobrej i złej pamięci Polaków. Mam wrażenie, że trafił w punkt, także w tym sensie, że wielu publicystów, polityków i historyków próbuje dziś uprawiać pedagogikę wstydu, wpychając nas w cień owej złej pamięci.
To jest oczywiście strategia dla mnie nie do przyjęcia, ale z drugiej strony nie da się zbudować mocnej tożsamości, jeśli zapomina się o własnych winach. Myślę o winach faktycznych, a nie wydumanych. Tożsamość oparta na przemilczaniu złych rzeczy jest zawsze słaba i zafałszowana. Uczyniwszy to zastrzeżenie, zgadzam się, że należy pamiętać przede wszystkim o tych momentach historii, w których byliśmy wielcy i silni moralnie.
Katedra wawelska jest niewątpliwie świątynią polskiego ducha, miejscem szczególnym, dowodzącym, że historia się nie skończyła, wciąż trwa. Jak odebrała Pani to, że Wawel znów okazał się miejscem otwartym przy okazji pogrzebu kard. Franciszka Macharskiego?
Odebrałam to nie jako coś wyjątkowego, nadzwyczajnego, ale jako coś zupełnie naturalnego. Kardynał Macharski był kolejnym następcą św. Stanisława, spoczął więc tam, gdzie powinien, obok jego konfesji. I właśnie owa naturalność jest dla mnie krzepiąca, zarówno w porządku geograficznym, jak i symbolicznym.
Co do owej naturalności… Rozmawiałem niedawno z grupą studentów dziennikarstwa, z której nikt nie znał odpowiedzi ani na pytanie, kim był św. Stanisław, ani gdzie spoczywa.
Rzeczywiście, św. Stanisław nie jest już dla wielu młodych osób kimś istotnym. Ja sama tak naprawdę dopiero pisząc swoją książkę o Jadwidze, odkryłam ważność św. Stanisława. Rzecz jasna wiedziałam, kim był, natomiast nie była dla mnie oczywista pierwszorzędność tej postaci dla polskiej tradycji. I pewnie jest z tym generalnie jakiś problem, skoro dla mnie, historyka z wykształcenia, było to pewne odkrycie. By do niego dojść, trzeba najpierw pojąć znaczenie wszystkich rytuałów mających związek ze św. Stanisławem, choćby genezy procesji na Skałkę, która dla polskich królów była aktem zadośćuczynienia za winę Bolesława Śmiałego. Bez odbycia tej pielgrzymki żaden z władców nie mógł włożyć na głowę polskiej korony. I mimo że minęło już tysiąc lat, ten dług jest wciąż dla nas wiążący. Między innymi właśnie z tego powodu kard. Karol Wojtyła tak wielką wagę przywiązywał do upowszechnienia tradycji pielgrzymowania na Skałkę nie tylko wśród krakowian, ale i całego polskiego Kościoła. Jeśli poczuwamy się do ciągłości pokoleniowej z tymi, którzy nas poprzedzali, powinniśmy to robić.
Czy ów narodowy dług ma także przełożenie na osobiste zobowiązania?
Przyznaję, że po napisaniu „Jadwigi” zdarza mi się przyjść na Wawel tylko po to, by pomodlić się przy grobie św. Stanisława. Po prostu odczuwam potrzebę takiego aktu pobożnościowego jako polska katoliczka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
To doroczna tradycja rzymskich oratoriów, zapoczątkowana przez św. Pawła VI w 1969 r.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).