Ks. Witold Lesner 
od dwóch lat jest proboszczem parafii w Guisa w kubańskiej diecezji Bayamo
-Manzanillo. Wcześniej kierował zielonogórsko-
-gorzowską edycją 
„Gościa Niedzielnego”.
Ks. Witold Lesner 
od dwóch lat jest proboszczem parafii w Guisa w kubańskiej diecezji Bayamo
-Manzanillo. Wcześniej kierował zielonogórsko-
-gorzowską edycją 
„Gościa Niedzielnego”.
archiwum ks. witolda lesnera

Tropik w sercu

Brak komentarzy: 0
GOSC.PL

publikacja 13.09.2016 05:00

O kubańskim pozorowaniu zmian, rodzinach bez ojców i głodzie wiary mówi ks. Witold Lesner.

Czyli siła w rodzinie?

Przeciwnie: na Kubie nie ma rodziny w naszym rozumieniu. 
Na 38 tys. mieszkańców mam w parafii tylko jedną rodzinę, w której wszyscy są ochrzczeni, przyjęli sakrament małżeństwa, nie mają żadnych nieślubnych dzieci i praktykują (chociaż ten mężczyzna to akurat nie za bardzo). Są też oczywiście inne sakramentalne małżeństwa, ale już „po przejściach”. Dziewczyna ma zwykle pierwsze dziecko jeszcze w czasie, kiedy nie interesuje jej żaden związek, stabilizacja, budowanie czegokolwiek. Więc drugie dziecko zwykle ma z kimś innym. Potem, w wieku dwudziestu paru lat, spotyka faceta, z którym chciałaby coś budować, ale zazwyczaj oboje mają już swoje historie, swoje dzieci. I kiedy się schodzą – to łączy się tak naprawdę kilka rodzin. Jeśli w domu pojawi się jakiś facet w stabilnym wieku, to już jest dobrze. Matriarchat jest na Kubie naprawdę widoczny i to kobiety trzymają społeczeństwo. Kiedy wyjeżdżałem ostatnio do Polski, słyszałem ciągle: „Proszę uściskać mamę”. O tacie nikt nie wspominał, bo większość z nich nie zna swoich ojców. Dlatego marzę, żeby na Kubę przyjechały jakieś rodziny, które po prostu będą tam mieszkać, modlić się, pracować – nic więcej. Żeby pokazać, że można.

Może w tej grupie, którą przywiozłeś na ŚDM, są jakieś przyszłe małżeństwa?

Taką mam cichą nadzieję, że może ktoś komuś wpadł w oko na tych spotkaniach, wśród ludzi, którzy patrzą w tę samą stronę, mają Jezusa przed oczami. Może kiedyś, w przyszłości, pobiorą się i będzie im można towarzyszyć. Bo trudno wychodzić na ulice i przekonywać ludzi, żeby się pobrali, skoro w ogóle nie widzą takiej potrzeby. Wydaje mi się, że trzeba wychować pokolenie od zera.

Jak Twoi podopieczni odbierają wizytę w Polsce?

Są pod wielkim wrażeniem. Dla nich to niepojęte, że można iść ulicą i śpiewać pieśni religijne; że kościoły są pełne ludzi. Niektórzy ze łzami w oczach pytają, jak to jest możliwe, że tyle osób chce się z Panem Jezusem spotykać; że chcą się razem modlić i bawić. Oni nie są w stanie nawet ogarnąć myślą tej liczby ludzi, która pojawiła się w Brzegach. O Polsce mówią, że klimat wprawdzie jest w niej chłodny, ale serca mamy tropikalne. Widzę też, co fotografują: nasze kapliczki, kościoły, rodziny.

Są tego głodni?

Tak, bardzo. Jedna z animatorek spytała mnie któregoś dnia w Krakowie: „Macie tyle ludzi, tyle dobra, tak mocno wierzycie. I ksiądz to wszystko dla nas zostawił?”.

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 3 z 3 Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..