– Sądziłam, że muzyka jest moim życiowym powołaniem. Byłam jednak otwarta, aby realizować wolę Pana Boga – siostra Miriam, karmelitanka z Tromsø w Północnej Norwegii, opowiada, jak porzuciła karierę na scenie operowej, aby zanurzyć się w ciszę i kontemplację.
Zanim siostrę zobaczyłem, usłyszałem ją. Śpiewała razem z karmelitankami podczas Mszy Świętej. Była niewidoczna dla uczestniczących w liturgii. Pieśń w języku norweskim śpiewali także wierni w kościele. Jeden głos wyróżniał się wśród pozostałych – czysty, liryczny mezzosopran. „Tak może śpiewać ktoś, kto nie tylko został obdarzony przez naturę pięknym głosem, ale także solidnie nad nim pracował” – pomyślałem.
Później dowiedziałem się, że ten ktoś ma imię Miriam. To siostra, która była śpiewaczką operową w czeskiej Ostrawie. Zrezygnowała z dobrze zapowiadającej się kariery i wstąpiła do Karmelu.
Robinsonka
Siostra Miriam, w życiu świeckim Renata Kołek, pochodzi z Zaolzia. Urodziła się w polskiej rodzinie w Karwinie. Ojciec, górnik, pracował w miejscowej kopalni. Matka pochodziła z polskiego Cieszyna i dzięki temu Renata mogła regularnie bywać w naszym kraju. Tam po raz pierwszy zobaczyła zakonnice. W komunistycznej Czechosłowacji nie mogły one legalnie funkcjonować. Dopiero po latach uświadomiła sobie, że starsze panie z egzotycznymi welonami na głowach, które czasami widziała w swym kościele parafialnym, były zakonnicami, zmuszonymi do pobytu w jednym z klasztorów w Sudetach.
Jak wspomina, była wychowana w rodzinie pobożnej, ale bez szczególnej dewocji. Zapisanie dziecka na lekcje religii prowadzone w szkole było traktowane jako defekt właściwej postawy obywatelskiej. Reżim komunistyczny w Czechosłowacji wyróżniał się antyklerykalizmem i ostrą walką z Kościołem katolickim. Zmieniło się to nieco w latach 1968–1969, ale potem znowu możliwości praktyk religijnych zostały znacznie ograniczone. Dlatego tak wielkie wrażenie na Renacie zrobił udział w asyście cieszyńskiej podczas uroczystości Wniebowzięcia NMP w Kalwarii Zebrzydowskiej. Od czterech stuleci młodzież męska i żeńska ze Śląska Cieszyńskiego co roku uczestniczy w tym pielgrzymowaniu, właśnie jako tzw. asysta cieszyńska. Dla Renaty było to pierwsze doświadczenie publicznego wyznania wiary.
Śpiewać lubiła od dziecka. Uczyła się także grać na fortepianie. Podczas nauki w gimnazjum z polskim językiem nauczania w Orłowej śpiewała w żeńskim sekstecie Robinsonki z Suchej Górnej. Zespół był popularny po obu brzegach Olzy. Nagrywał także w czeskim radiu i telewizji w Ostrawie. W 1977 r. Renata wygrała Festiwal Piosenki Polskiej w Karwinie. Zaśpiewała z pasją „Modlitwę o miłość prawdziwą” Krystyny Prońko, poetycką pochwałę miłości zmysłowej. – Ale nie o taką miłość miało chodzić – podkreśla siostra Miriam w rozmowie.
– Do kościoła nie przestawałam chodzić, bo tak byłam wychowana, to był obowiązek bez dyskusji i nie buntowałam się przeciw temu – wyzna po latach. – Dużo we mnie było bojaźni Bożej, nie tyle lęku przed potępieniem, ile przed obrazą Boga. Można powiedzieć, że między mną a Panem Bogiem była więź osobowa, wpojona od dzieciństwa, trochę jeszcze nieświadoma.
Ala dała przykład
Renata bardzo chciała studiować w Polsce, ale nie miała możliwości wyboru studiów. Decydowało o tym ministerstwo w Pradze, a na śpiewaków nie było zapotrzebowania. Renata, która była pilną uczennicą i miała bardzo dobre świadectwo, zgłosiła chęć studiowania na farmacji, ale w końcu trafiła na Wydział Metalurgii Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Był 1978 r. Właśnie Polak został wybrany na papieża, a zakres wolności u nas był nieporównywalny z „normalizacją”, jaką w Czechosłowacji po 1968 r. wprowadziła ekipa Gustawa Husaka. Sporo wówczas jeździłem na Zaolzie i dobrze pamiętam wielkie plakaty z hasłem: „Se Sovětským Svazem na věčné časy a nikdy jinak” (Ze Związkiem Radzieckim na wieczne czasy, a nigdy inaczej).
W Polsce oddychało się inaczej. Przede wszystkim była muzyka: opera, filharmonia, koncerty. To sprawiało, że studia w Krakowie nabierały sensu, nawet kiedy trzeba było zgłębiać procedury odlewu stali.
W akademiku Renata dzieliła pokój z Alą Zawiszą, dziewczyną z Podkarpacia, która była bardzo zaangażowana w Ruch Światło–Życie. Po drugim roku Ala wstąpiła do Karmelu w Elblągu. Renata zaakceptowała decyzję koleżanki, ale jej przykład nie był wtedy dla niej pociągający. Pochłaniała ją muzyka. Zapisała się na Wydział Wokalny Szkoły Muzycznej II stopnia w Krakowie, którą ukończyła równolegle ze swymi studiami w 1983 r. Była inżynierem metalurgiem o specjalności: technika cieplna i budowa pieców hutniczych, a także dyplomowaną śpiewaczką, która chciała dalej kształcić się w tym kierunku. Ze studiów w Polsce przywiozła mały krzyżyk, który poświęcił Jan Paweł II podczas spotkania z młodzieżą na Skałce w czerwcu 1979 r. – Noszę go do dzisiaj, to mój zakonny krzyż profesyjny.
Tylko się zgodziłam
Po powrocie do Czechosłowacji nie podjęła pracy w zawodzie hutnika, ale zaczęła karierę w Operze Ostrawskiej. Zespół cieszył się renomą w całej Czechosłowacji, a Renata była szczęśliwa i przekonana, że wreszcie robi to, co umie najlepiej i co kocha.
– Nie wiadomo, jak potoczyłyby się moje losy, gdybym nie spotkała o. Bronisława – opowiada. Trafiłam do niego przez siostry karmelitanki, które poznałam, odwiedzając Alę (w zakonie – s. Bronisławę). Od sióstr otrzymała szkaplerz karmelitański i radę, aby w Krakowie odwiedziła jezuitę o. Bronisława Mokrzyckiego. Był wtedy ojcem duchownym wielu karmelitanek. Został także przewodnikiem duchowym Renaty. U karmelitanek w Gdyni-Orłowie po raz pierwszy przeżyła rekolekcje ignacjańskie.
– Nie dokonałam jednak jeszcze wtedy ostatecznego wyboru. Nadal sądziłam, że muzyka jest moim życiowym powołaniem. Byłam jednak otwarta, aby realizować wolę Pana Boga. Nie od razu otrzymuje się to, czego by się chciało. Czasem trzeba iść drogą okrężną. Tak było w moim życiu. Pan Bóg przemawiał do mnie przez sytuacje, przez ludzi, pokazywał mi różne możliwości. Tutaj mogłam coś osiągnąć, tam pojawiała się szansa, ale później zaraz przychodził inny sygnał, zdrowie zaczęło szwankować, pogłębiała się tęsknota za głębszym życiem duchowym – opowiada.
Decyzję podjęła 8 sierpnia 1986 r., podczas indywidualnych rekolekcji ignacjańskich. Wybrała Karmel na Islandii, gdzie przebywała już siostra Bronisława, z którą korespondowała. – Dlaczego właśnie to miejsce? – dopytuję. – Trudno wszystko racjonalnie wytłumaczyć. Jest w tym wyborze także tajemnica między sercem człowieka a sercem Boga. Przychodzi taka myśl i człowiek po prostu wie, że to jest to – odpowiada.
– Czyli 8 sierpnia 1986 r. siostra postanowiła, że zostanie karmelitanką na Islandii? – próbuję dociec motywów tej decyzji. – Ja nic nie postanowiłam – oponuje. – Ja tylko się zgodziłam na to, co było długim procesem rozeznawania zaproszenia ze strony Pana Boga. Ta zgoda niekoniecznie musiała odpowiadać mojej ludzkiej naturze, ale to była zgoda wyrażona w sferze ducha. To był długi proces rozeznawania i rozpoznawania różnych impulsów, które Pan Bóg zsyłał – twierdzi. – I siostra się zgodziła? – pytam. – Nie umiałam Panu Bogu odmówić.
Ucieczka
Wiedziała już, że chce wstąpić do klasztoru na Islandii. Jednak w komunistycznej Czechosłowacji nawet wyjazd za granicę nie był sprawą prostą, a co dopiero wstąpienie do klasztoru. Nie miała nawet konta dewizowego, bez którego nie wydano by jej paszportu na Zachód. Wtedy z pomocą przyszedł wujek mieszkający w RFN. Przysłał dewizy oraz zaproszenie. Decyzję musiała podjąć sama. Porzucała kraj, rodzinę, przyjaciół, operę, a miała już także występy solowe oraz przesłuchania w Bratysławie i Pradze. Przeżywała także inne rozterki. Na tajnych spotkaniach modlitewnych w Czeskim Cieszynie spotkała mężczyznę, który wydawał się tym, na którego czekała. Nie zmieniła jednak decyzji. O swych planach powiedziała jedynie matce. Ojciec dowiedział się po fakcie i bardzo długo nie mógł się pogodzić z wyborem córki.
Wyjechała do Niemiec na kilka dni, ale do Czechosłowacji już nie wróciła. Wujek pomógł jej załatwić islandzką wizę i sfinansował podróż do Reykjavíku. Do Karmelu w Hafnarfjörður wstąpiła 25 sierpnia 1988 roku, w wigilię święta Matki Boskiej Częstochowskiej. W styczniu 1990 r. złożyła tam pierwsze śluby zakonne, zaś na początku września 1990 r. przybyła z grupą fundacyjną do Tromsø, gdzie przebywa do dzisiaj. Tam 20 października 1992 r. złożyła śluby wieczyste.
To wszystko nie było proste. Trzeba się było nauczyć języka norweskiego, a także przystosować do surowej, arktycznej natury. Z muzyką jednak nie straciła kontaktu. W Karmelu została organistką i prowadziła chór. Skomponowała wiele pieśni, m.in. bardzo popularną wśród młodych katolików w Norwegii piosenkę „Panie, do kogóż pójdziemy”. Na Islandii razem z karmelitankami nagrała dwie kasety magnetofonowe, a w Karmelu w Tromsø – trzy płyty. Wykonała na nich kolędy z całego świata w języku norweskim, które stały się bestsellerem w Norwegii. Płyta sprzedawała się lepiej aniżeli nagrania gwiazd rocka. Jednak istotą jej powołania jest dzisiaj życie, które jest modlitwą i miłością, a nie muzyka. Zresztą niewiele czasu ma na jej słuchanie.
– A muzyka? Ona jest nie wątpliwie piękna i daje wspaniałe doznania, może być inspiracją, podnosić ducha do Boga – towarzyszyła mi przecież bardzo od dzieciństwa. Ale i ona, tak jak wszystko, w końcu blednie przy zagłębianiu się w świat ducha – uważa s. Miriam.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).