Siłą smartfona młodym z rąk nie wytrąci. Więc wykorzystajmy go jako narzędzie komunikowania się z nimi.
Przygryzałem język i siedziałem cicho zastanawiając się, czy aby przypadkiem nie wietrzę problemów tam, gdzie ich nie ma. Skoro jednak odezwały się także głosy krytyczne również postanowiłem podzielić się swoimi uwagami, dotyczącymi dość wąskiego, aczkolwiek ważnego aspektu przeżywanych niedawno Światowych Dni Młodzieży.
Stawiając pytania o obecność na tym wydarzeniu polskiej młodzieży mówiono o religii w szkole i duszpasterstwie parafialnym. „Włosi nie mają katechezy w szkole a potrafi ich przyjechać prawie tylu co Polaków. W większości parafii mają oratoria, grupy młodzieży. To robi liczbę” – napisał na swoim blogu ks. Wojciech Węgrzyniak. Trudno nie przyznać mu racji. Tu jednak chciałem wskazać na inny, niemal niezauważany aspekt przygotowań i relacjonowania Dni. Chodzi o komunikowanie przez media społecznościowe.
Jego istotą nie jest podanie informacji, lecz wejście w wirtualną relację. W popularnych lajkach możemy widzieć niedojrzałość psychiczną lub emocjonalną, co nie powinno nam przeszkodzić w uznaniu, że taki jest sposób komunikowania i zbierania informacji przez młodych. Pisałem już o tym, teraz tylko powtórzę. Dla większości młodych z przedziału 15-25 lat jedynym sposobem komunikowania się ze światem i zbierania o nim informacji są media społecznościowe. Zrozumiał to Watykan i osiągnął sukces. Nam do zrozumienia raczej daleko.
Nie tylko zresztą Watykan. Śledziłem papieskie pielgrzymki do Ameryki Południowej, na Filipiny i do Meksyku; obserwowałem V Kongres Kościoła Włoskiego we Florencji i Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny. Ich organizatorzy wielokrotnie podkreślali, że na sukces wydarzenia w dużej mierze składał się trud całych zespołów, przygotowujących i relacjonujących je w SM. Także pracujących długo po zakończeniu wydarzenia. Czego przykładem znów może być konto włoskiego duszpasterstwa młodzieży na Twitterze - @gmg_it. Przy czym zadanie zespołów nie polegało jedynie na przekazywaniu komunikatów. One tworzyły listy, przekazywały treści uczestników, ale i obserwatorów wydarzenia, wysyłały pozdrowienia i podziękowania, stawiały pytania. Czyli wchodziły w relacje. Bo profil nie wchodzący w relacje jest bardzo szybko porzucany.
Takich zespołów zabrakło w Krakowie. Choć na konieczność ich powołania wielu doświadczonych dziennikarzy wskazywało na długo przez rozpoczęciem Dni. Ze skutkiem fatalnym. Obserwowałem w tym czasie trendy. Na Twitterze hashtagi (dla niewtajemniczonych słowo poprzedzone znakiem # dla oznaczenia wydarzenia) #Krakow2016 i #ŚDM2016 ani razu nie znalazły się na liście trendów. Nawet podczas wieczornego czuwania i Mszy Posłania na Campus Misericordiae. To prawdziwa medialna porażka i strata nie do odrobienia. Na brak ludzi do zaangażowania nikt raczej nie powinien narzekać. Osobiście znam wolontariuszy zaangażowanych w sekcji medialnej. Zamiast wysyłać do robienia zdjęć w miejscach, gdzie BOR nie wpuszczał, posadzić ich było przed komputerami, stworzyć pracujące intensywnie teamy. Niech by szło w świat na FB, TT, Instagramie czy Snapchacie. Czyli tam, gdzie byli i są młodzi do tej pory Światowymi Dniami Młodzieży nie zainteresowani.
Ktoś żartem zauważył, że kiedy przejeżdżał Jan Paweł II ludzie klaskali. Dziś nikt nie klaszcze, bo wszyscy trzymają w rękach smartfony. Warto wyciągnąć wnioski na przyszłość. Siłą smartfona młodym z rąk nie wytrąci. Więc wykorzystajmy go jako narzędzie komunikowania się z nimi. Docierania do nich w sytuacji, gdy wszystkie tradycyjne kanały zawodzą.
Że jest to zadanie wykonalne udowodniła w grudniu ubiegłego roku grupa dziennikarzy i zapaleńców, zebranych na tak zwanym tweetup’ie w gmachu Konferencji Episkopatu, ale i siedzących w domach przed komputerami bądź śledzących wydarzenie na smartfonie. Hashtag #TTnapoziomie za ich sprawą szybko znalazł się na szczycie trendów, wzbudzając żywą dyskusję w grupie użytkowników 14-18 lat. Czyli można… A nawet trzeba.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).