Kiedy wspomina, jak było 10 lat temu, sama się sobie dziwi, że dała radę. Miała 41 lat, była wdową, miała czterech synów na utrzymaniu. Swoje i ich życie niosła na plecach. Każdy z uchodźców mieszkających w Lublinie ma swoją trudną historię.
Desperacja
Armine Ożga-Margaryan przyjechała do Polski jako 11-letnia dziewczynka. Dla całej jej rodziny decyzja o opuszczeniu Armenii była jedną z najtrudniejszych w życiu. W Armenii żyło się ciężko. Kraj targany wojnami, biedą, brakiem perspektyw przerażał młodych ludzi. Rodzice Armine pracowali, więc jej rodzina nie była w najgorszej sytuacji. Mama była krawcową w teatrze, a ojciec kierownikiem scenografii w operze w stolicy kraju, Erywaniu. W czasach komunizmu było źle, ale ludzie jakoś do biedy przywykli i nauczyli się z nią żyć.
– Moi rodzice czekali na pracownicze mieszkanie przez wiele lat. To było ich wielkie marzenie, by nasza rodzina miała własny kąt. Kiedy w latach 80. XX wieku mama była pierwsza na liście oczekujących, Armenię dotknęło trzęsienie ziemi. Było wiele zniszczeń. Wszystkie budowane mieszkania, które ocalały, poszły dla tych, którzy stracili dach nad głową. My nie straciliśmy. Potem upadł komunizm i mieszkanie można było zwyczajnie kupić. Rodzice zbierali pieniądze, znaleźli mieszkanie, wpłacili zaliczkę. Wtedy przyszła denominacja pieniądza i utrata jego wartości. Ludzie, którzy sprzedawali mieszkanie, wycofali się. Oddali rodzicom zaliczkę, ale ona była już bez wartości. Tak było ze wszystkim. Nagle za pieniądze, które się zarabiało, nie można było nic kupić. Zaczęła się jeszcze gorsza bieda. To zmusiło rodziców do szukania jakiegoś rozwiązania. Za namową ciotki, która jeździła na handel do Polski, postanowili wspólnie wyjechać – opowiada Armine.
Wyjechała z rodzicami, w Armenii został 5-letni brat. – Rodzice bali się go zabierać, bo nie wiedzieli, co tu zastaną. Znaleźliśmy się w bcym kraju, bez znajomości języka i środków do życia. Polacy mówili na nas „Ruskie”, nie rozróżniając Rosjan od Ormian. Było bardzo trudno, ale dzięki życzliwości wielu Polaków i Bożej opatrzności udało się nam w Polsce stworzyć drugi dom – opowiada Armine.
Trudne początki
Rodzice zaczęli rozglądać się w nowej rzeczywistości. Żeby z czegoś żyć, stanęli na targu i handlowali. Dla nich, po pracy w teatrze i operze, była to degradacja, ale w sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, nie liczyły się ambicje, tylko walka o przeżycie – opowiada Armine. Ona także chodziła z rodzicami na targ.
– Wolałam stać cały dzień na targu niż zostać sama w domu. Polskiego nie rozumiałam, więc oglądanie TV było nudne, internetu wtedy nie było – wspomina. Na targu rodzinę obserwowała pewna Polka, która z czasem zaczęła namawiać rodziców Armine, by posłali ją do szkoły. – Rodzice się obawiali, bo byliśmy w Polsce nielegalnie, a ja nie znałam polskiego. Jednak gdy pani Zuzanna zaproponowała, że porozmawia z dyrektorką szkoły i przygotuje mnie do podjęcia nauki, zgodzili się. Tak po kilku miesiącach przygotowań trafiłam do piątej klasy, choć zgodnie z wiekiem powinnam być w szóstej – wspomina Armine.
Przez 10 lat mieszkali w Puławach nielegalnie. Mimo to Armine skończyła polską szkołę i znalazła przyjaciół. Pobyt udało się zalegalizować, kiedy Armine zdała na studia. – Wtedy dopiero odetchnęliśmy. Rodzice do dziś mieszkają w Puławach. Ja wyszłam za mąż za Polaka, urodziłam dwie córki, stworzyliśmy rodzinę. I choć tęsknię czasami za Armenią, Polska stała się moim domem – opowiada.
Spotkanie z uchodźcami mieszkającymi w Lublinie zorganizowało Centrum Wolontariatu, które na co dzień pomaga uchodźcom trafiającym na Lubelszczyznę. – Chcieliśmy pokazać, że nasze myślenie o uchodźcach jest często bardzo stereotypowe. Większość z nich to ludzie o bardzo bolesnej i trudnej przeszłości, która zmusiła ich do opuszczenia domów. Oczywiście wśród 100 uchodźców może znaleźć się kilku takich, którzy w ten sposób chcą ubić jakiś interes, ale to zdecydowanie margines. Większość tych, którzy decydują się opuścić swój kraj i udać się w nieznane, jest po prostu do tego zmuszona przez rozwój wypadków w ich krajach – mówi Wojciech Wciseł z KUL, pracujący z uchodźcami.
– Nie traktujcie nas jak wrogów. Jeśli mamy paszporty, poddajemy się odpowiedniej kontroli i mówimy o przyczynach, jakie zmusiły nas do opuszczenia własnego kraju, potraktujcie nas jak ludzi w potrzebie – apelował Jahiar Azim Irani z Iranu. Od naszej otwartości zależy, jak uchodźcy odnajdą się w nowej rzeczywistości.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).