Lepiej późno niż wcale
Światowe Dni Młodzieży w Rio de Janeiro Jakub Szymczuk /Foto Gość

Lepiej późno niż wcale

Brak komentarzy: 0

Karolina Sarniewicz, Anna Salawa: "Zróbmy Raban"

publikacja 15.06.2016 06:00

Czy to znaczy, że jedyne, co mamy robić, to żyć i niczym się nie przejmować? – Tak, właśnie o to chodzi – woła Remery.

Fragment książki Karoliny Sarniewcz i Anny Salawy: "Zróbmy raban. Niezbędnik na Światowe Dni Młodzieży". Książkę można wygrać w naszym konkursie.

Gdy ta historia ma swój początek, jest rok 1995. Michel Remery mieszka w Holandii i studiuje architekturę. Pewnego dnia ktoś proponuje mu wyjazd na ŚDM na Filipinach. Ma tam uczestniczyć w Forum Młodych. Jedzie więc bez zastanowienia, nie do końca wiedząc, na co właściwie się pisze.

Kościół w Holandii przeżywał wtedy ciężki czas. Kiedy Michel był młody, na mszach nie spotykał już prawie nikogo w swoim wieku.

– Miałem poczucie, że taki Kościół nie ma żadnej przyszłości, nie ma szans na pomyślną kontynuację – mówi. – Uznałem więc, że choć Jezus to całkiem fajny gość, to Kościół jest dla mnie skończony i do Manili jadę jedynie z nadzieją na ciekawe wakacje w fajnym miejscu. Tam czekał mnie jednak szok, bo spotkałem mnóstwo młodych, wierzących ludzi, coś, co w Holandii było nie do pomyślenia. Spotkanie z nimi wciąż jednak nie wiązało się dla mnie z jakimkolwiek wyzwaniem. Wiedziałem sporo o Kościele, więc często byłem w tym temacie nawet bardziej kompetentny niż oni, w dodatku w miejscu, z którego pochodziłem, dosyć krytycznie mówiło się o papieżu, to i ja myślałem o nim nie najlepiej.

Wszystko jednak zmieniło się, gdy nagle ktoś poprosił Michela o przedstawienie papieżowi przesłania młodych z forum całego świata.

– Nie pamiętam tego tekstu dokładnie, ale obiecywaliśmy tam, że będziemy wzmacniać swoją wiarę i traktować ją poważnie. Że będziemy pogłębiać bliskość z Jezusem, modlić się i współpracować z Kościołem. Ponieważ to przeczytałem, to tak jakbym podpisał się pod tym i naprawdę tę tożsamość z tekstem poczułem.

Lepiej późno niż wcale

Kiedy Michel mówił, Jan Paweł II z jakiegoś powodu nie tylko go słuchał, ale zaczął też do niego machać. Nieco zdziwiony Holender odmachał mu, a potem już wszyscy, którzy stali wokół, niemal siłą popchnęli go na spotkanie z papieżem.

– Rozmawialiśmy po angielsku. Powiedział mi, że przesłanie, które przeczytałem, jest bardzo ważne i że ja też muszę nim żyć. Odpowiedziałem, że w moim kraju to trudne. Wtedy on spojrzał na mnie i powiedział, że jest pewien, iż jestem w stanie to zrobić. To było dla mnie niezwykle ważne zapewnienie, które pozwoliło mi potraktować to przesłanie dużo bardziej serio.

Po spotkaniu w Manili Michel wrócił do Holandii.

– Kiedy przywiozłem to przesłanie do domu, przez pół roku jeździłem po moim kraju, opowiadając o tym, co przeżyłem. Ludzie odbierali mnie trochę jak ewangelika, bo mówiłem dużo o Jezusie, czyli tak naprawdę o tym wszystkim, za czym raczej nikt w Holandii już nie tęsknił, ale spotykałem też ludzi, którzy byli wyraźnie zainteresowani. Opowiadanie o tym, co przeżyłem, sprawiło, że jeszcze lepiej zrozumiałem to, co mówiłem i co przyrzekłem robić.

Michel stopniowo wracał do zwyczajnego życia – do swojej dziewczyny, do pracy.

– Najpierw pracowałem dla Królewskich Sił Powietrznych, a później w rejonie państw bałtyckich, zajmowałem się albo architekturą, albo zarządzaniem. Kiedy pracowałem nad Bałtykiem, żyłem w przekonaniu, że jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem. Miałem przecież wszystko, co człowiekowi jest w życiu potrzebne. Miałem dobre wynagrodzenie i dobre perspektywy na przyszłość, dobry samochód, wspaniały dom, piękną dziewczynę. Miałem wszystko, czego chciałem, albo co myślałem, że powinienem chcieć. Moja kariera kwitła, wszystko było idealne.

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 1 z 3 Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..

Reklama

Reklama