Czy to znaczy, że jedyne, co mamy robić, to żyć i niczym się nie przejmować? – Tak, właśnie o to chodzi – woła Remery.
Fragment książki Karoliny Sarniewcz i Anny Salawy: "Zróbmy raban. Niezbędnik na Światowe Dni Młodzieży". Książkę można wygrać w naszym konkursie.
Gdy ta historia ma swój początek, jest rok 1995. Michel Remery mieszka w Holandii i studiuje architekturę. Pewnego dnia ktoś proponuje mu wyjazd na ŚDM na Filipinach. Ma tam uczestniczyć w Forum Młodych. Jedzie więc bez zastanowienia, nie do końca wiedząc, na co właściwie się pisze.
Kościół w Holandii przeżywał wtedy ciężki czas. Kiedy Michel był młody, na mszach nie spotykał już prawie nikogo w swoim wieku.
– Miałem poczucie, że taki Kościół nie ma żadnej przyszłości, nie ma szans na pomyślną kontynuację – mówi. – Uznałem więc, że choć Jezus to całkiem fajny gość, to Kościół jest dla mnie skończony i do Manili jadę jedynie z nadzieją na ciekawe wakacje w fajnym miejscu. Tam czekał mnie jednak szok, bo spotkałem mnóstwo młodych, wierzących ludzi, coś, co w Holandii było nie do pomyślenia. Spotkanie z nimi wciąż jednak nie wiązało się dla mnie z jakimkolwiek wyzwaniem. Wiedziałem sporo o Kościele, więc często byłem w tym temacie nawet bardziej kompetentny niż oni, w dodatku w miejscu, z którego pochodziłem, dosyć krytycznie mówiło się o papieżu, to i ja myślałem o nim nie najlepiej.
Wszystko jednak zmieniło się, gdy nagle ktoś poprosił Michela o przedstawienie papieżowi przesłania młodych z forum całego świata.
– Nie pamiętam tego tekstu dokładnie, ale obiecywaliśmy tam, że będziemy wzmacniać swoją wiarę i traktować ją poważnie. Że będziemy pogłębiać bliskość z Jezusem, modlić się i współpracować z Kościołem. Ponieważ to przeczytałem, to tak jakbym podpisał się pod tym i naprawdę tę tożsamość z tekstem poczułem.
Kiedy Michel mówił, Jan Paweł II z jakiegoś powodu nie tylko go słuchał, ale zaczął też do niego machać. Nieco zdziwiony Holender odmachał mu, a potem już wszyscy, którzy stali wokół, niemal siłą popchnęli go na spotkanie z papieżem.
– Rozmawialiśmy po angielsku. Powiedział mi, że przesłanie, które przeczytałem, jest bardzo ważne i że ja też muszę nim żyć. Odpowiedziałem, że w moim kraju to trudne. Wtedy on spojrzał na mnie i powiedział, że jest pewien, iż jestem w stanie to zrobić. To było dla mnie niezwykle ważne zapewnienie, które pozwoliło mi potraktować to przesłanie dużo bardziej serio.
Po spotkaniu w Manili Michel wrócił do Holandii.
– Kiedy przywiozłem to przesłanie do domu, przez pół roku jeździłem po moim kraju, opowiadając o tym, co przeżyłem. Ludzie odbierali mnie trochę jak ewangelika, bo mówiłem dużo o Jezusie, czyli tak naprawdę o tym wszystkim, za czym raczej nikt w Holandii już nie tęsknił, ale spotykałem też ludzi, którzy byli wyraźnie zainteresowani. Opowiadanie o tym, co przeżyłem, sprawiło, że jeszcze lepiej zrozumiałem to, co mówiłem i co przyrzekłem robić.
Michel stopniowo wracał do zwyczajnego życia – do swojej dziewczyny, do pracy.
– Najpierw pracowałem dla Królewskich Sił Powietrznych, a później w rejonie państw bałtyckich, zajmowałem się albo architekturą, albo zarządzaniem. Kiedy pracowałem nad Bałtykiem, żyłem w przekonaniu, że jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem. Miałem przecież wszystko, co człowiekowi jest w życiu potrzebne. Miałem dobre wynagrodzenie i dobre perspektywy na przyszłość, dobry samochód, wspaniały dom, piękną dziewczynę. Miałem wszystko, czego chciałem, albo co myślałem, że powinienem chcieć. Moja kariera kwitła, wszystko było idealne.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.