Surowy realizm katolicyzmu

Tutaj, w scavi, dotykamy apostolskich fundamentów Kościoła katolickiego. A te fundamenty nie istnieją w naszej wyobraźni.

Reklama

Jak widzieliśmy, w Ewangeliach Piotr nieustannie wszystko partaczy, co powinno nas naprowadzić na to, że te historie wydarzyły się naprawdę. Błędy, upadki i zdrady zwierzchnika nie są zapewne czymś, co wymyśliliby jego następcy. W świecie z głębokim sceptycyzmem odnoszącym się do cudowności pewnie najtrudniejsza do przyjęcia w tej opowieści jest relacja o Piotrze kroczącym po wodzie. Porzuć na chwilę swój sceptycyzm i zastanów się nad tym, czego ta historia Cię uczy - na temat Piotra i nas samych.

Znasz podstawowy przekaz. Uczniowie są sami w łodzi na Jeziorze Galilejskim, kiedy widzą coś, co biorą za ducha kroczącego ku nim po wzburzonych falach. Jezus mówi im, by się nie lękali: „Odwagi! To Ja jestem, nie bójcie się!". A Piotr, którego zrzędliwy sceptycyzm ma wydźwięk całkiem współczesny, odpowiada: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!". Jezus podbija stawkę: „Przyjdź!". Piotr wychodzi z łodzi i zaczyna iść ku Jezusowi po wodzie - to znaczy aż do momentu, kiedy zaczyna rozglądać się dookoła i widzi fale pędzone podmuchem wiatru, zaczyna tonąć i woła Jezusa, by go ocalił. Jezus chwyta go za rękę i prowadzi do bezpiecznego miejsca w łodzi, gdy wiatr się ucisza (Mt 14,25-32).

Czy wydarzyło się to właśnie tak? Nie wiem, chociaż jestem skłonny myśleć, że tamtej nocy na Jeziorze Galilejskim wydarzyło się coś niezwykłego. Jednak jakkolwiek byśmy rozpracowywali meteorologię i hydrologię, pozostaje nauka z tej historii - prawda, jaką próbuje nam przekazać - i pomaga nam wypełnić portret Piotra i nasze rozumienie wiary jako radykalnego daru. Piotr ze wzrokiem utkwionym w Jezusie może uczynić to, co uważa za niemożliwe: „kroczyć po wodzie". Kiedy w trosce o swoje bezpieczeństwo zaczyna rozglądać się dookoła - kiedy zaczyna patrzeć gdzie indziej - tonie. Tak samo i my. Kiedy nasze spojrzenie pozostaje utkwione w Chrystusie, my również możemy dokonać tego, co wydaje się niemożliwe. Możemy przyjąć dar wiary z pokorą i wdzięcznością. Możemy przeżyć nasze życie jako taki dar dla innych, jakim nasze życie jest dla nas samych. Możemy odkryć głębię nas samych w samoogołoceniu.

W katolickim spojrzeniu na rzeczywistość „kroczenie po wodzie" jest czymś całkowicie rozsądnym. To akurat pozostawanie w łodzi, przy kurczowym trzymaniu się naszych własnych małych, żałosnych środków bezpieczeństwa jest szalone.

Istnieje wiele innych opowieści o Piotrze, do których moglibyśmy na nowo powrócić, na przykład - skoro już jesteśmy w Rzymie - słynna historia o Quo vadis, rzekomej ucieczce Piotra przed prześladowaniami Nerona. Jak podaje legenda, Piotr postanowił uciec z Rzymu w chwili wybuchu prześladowań, być może ze strachu, być może myśląc, że „skala" powinna być gdzieś w bezpiecznym miejscu, aby inni mogli ostatecznie ją odnaleźć i przylgnąć do niej i do niego. Idąc via Appia, Piotr spotyka Jezusa, który zmierza ku miastu i prześladowaniom. „Quo vadis, Domine", pyta Piotr, „Dokąd idziesz, Panie?". „Idę do Rzymu, by dać się powtórnie ukrzyżować" - odpowiada Jezus i znika. W tejże chwili Piotr zawraca ku miastu, by przyjąć męczeństwo. W Rzymie do dzisiaj możesz odwiedzić miejsce na via Appia Antica, gdzie to wszystko ponoć się wydarzyło (warto zwiedzić tam kościół, zaś restauracja „Quo Vadis" jest pułapką na turystów).

Legenda o Quo vadis jest interesująca ze względu na swą nieprzemijalność. Jest także interesująca z tego samego względu, z którego interesujące jest to, że Kościół zadecydował o włączeniu do kanonu Nowego Testamentu czterech ksiąg Ewangelii, z których wszystkie opisują, czasami nawet w drobnych detalach, upadki Piotra. Te opowiadania można by dyskretnie zredagować, oczyścić z tych szczegółów. Ale tego nie zrobiono. I to coś nam mówi.

Mówi nam to, że słabości i upadki były częścią katolickiej rzeczywistości od początku. Słabości i upadki są także częścią surowego realizmu charakteryzującego katolicyzm - wraz ze słabościami i upadkami, głupotą i tchórzostwem wyświęconych zwierzchników Kościoła. Flannery O'Connor przekazywała bardzo starą prawdę, pisząc w roku 1955: „Wydaje się faktem, że równie wiele trzeba wycierpieć od Kościoła, jak i dla niego". Niemal pięćdziesiąt lat później katolicy w Stanach Zjednoczonych przeżyli tę trudną lekcję podczas skandalu seksualnego wykorzystywania przez księży i podczas kryzysu, który ten skandal wywołał, kiedy tak nieudolnie zachowali się niektórzy biskupi - następcy Apostołów. Nie obserwuję żadnego masowego porzucenia Kościoła katolickiego z powodu tego kryzysu. Ale zmusza on nas do uporania się z faktem, że ludzie Kościoła, łącznie z wyświęcony­mi zwierzchnikami, są glinianymi naczyniami przechowującymi w ciągu historii skarb wiary (jak wyraził to św. Paweł w 2 Liście do Koryntian 4,7).

Tylko ktoś naiwny mógłby oczekiwać, że będzie inaczej. Podobnie jak Piotr, wszyscy ludzie Kościoła, w tym jego wyświęceni zwierzchnicy, muszą przechodzić ciągłe oczyszczenie. Oczyszczenie przez co? Podobnie jak Piotr musimy zostać oczyszczeni przez miłość, przez dogłębniejsze i radykalniejsze ogołocenie siebie samych. „Wielkim grzechem katolickim - napisała niegdyś Flannery O'Connor - jest zadufanie". Patrząc na Piotra, moglibyśmy niemal powiedzieć: „jak było na początku"...

Ale również tutaj scavi pomagają nam dotrzeć do głębszej prawdy katolickiej rzeczywistości. Chociaż wczesny Kościół nie odstąpił od włączenia słabości i upadków do relacji o swoich pierwszych latach i dziesięcioleciach, fabuła Nowego Testamentu - Ewangelii i Dziejów Apostolskich - nie jest ostatecznie historią upadku, lecz oczyszczonej miłości przemieniającej świat. Oczywiście ta przemiana kosztuje: wyobraź sobie Piotra w bolesnych chwilach przed śmiercią, patrzącego na ten obelisk, który możemy dzisiaj oglądać, a zrozumiesz, że nic tu nie jest łatwe. Następnie zwróć uwagę na tych wszystkich pielgrzymów, których, podobnie jak Piotra, pochwyciła prawda Chrystusa i którzy przez całe wieki przybywali, by stanąć w obliczu szczątków Piotra. Pobożna tęsknota? Czysta ciekawość? Nie sądzę. Obojętnie, czy w słowach, czy w milczeniu, te miliony innych istnień mówiły i nadal mówią, modląc się w scavi albo nad scavi, otoczone przez barokową wspaniałość bazyliki, że upadek nie stanowi ostatniego słowa. Pustka i nicość nie są naszym przeznaczeniem. Ostatnie słowo należy do Miłości. A miłość jest czymś najbardziej żywym ze wszystkiego, ponieważ miłość jest z Boga.

Ta świadomość i decyzja, aby postawić na miłość w swoim życiu, oznacza ogarnięcie przez prawdę o Bogu w Chrystusie - pośród surowej rzeczywistości świata i przez nią, a nie obok niej.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama