Ksiądz Westpfahl, wiedząc o zbliżających się wojskach radzieckich, postanowił ukryć relikwie. I zrobił najprostszą rzecz, jaką mógł. Wykopał dół przed budynkiem, w którym mieszkał, i schował tam relikwiarz wraz z monstrancją i kielichami.
Regina Protmann, założycielka zgromadzenia katarzynek, żyła w XVII wieku. W 1963 r., gdy rozpoczynał się jej proces beatyfikacyjny, siostry zaczęły się przygotowywać do odnalezienia jej relikwii. Zagadka ukrycia jej szczątków doczesnych rozpalała zresztą nie tylko serca i umysły sióstr zakonnych. Wśród poszukiwaczy relikwii znalazł się Roman Hyczko. – Jak to się stało? To niezwykle ciekawa historia. Myślę, że w całej jej rozciągłości kierował nami zamysł Boży. Krok po kroku, dzień po dniu... – zagaja pan Roman.
Relikwie w trumience
Po śmierci Reginy Protmann (18 stycznia 1616 r.) jej ciało zostało złożone w nieistniejącym już dziś kościele jezuitów w Braniewie. W 1809 r. świątynia ta została przeznaczona do rozbiórki. Katarzynki w pośpiechu wyjęły z grobu 18 kości Reginy, umieściły w lnianym worku i przeniosły do oratorium domu zakonnego. Tego samego roku zmarła przełożona generalna s. Teresa Koll. Do jej trumny schowano worek z drogocenną zawartością, umieszczając ją w podziemiach kościoła pw. św. Katarzyny, gdzie od 1742 r. znajdowało się miejsce spoczynku sióstr z tego zgromadzenia. Zdaje się, że s. Koll była ostatnią katarzynką pochowaną w tym miejscu, bowiem tego właśnie roku władze Braniewa wydały polecenie zamurowania wszystkich wejść do podziemi kościoła.
Minęły lata. W świątyni zarządzono budowę instalacji do ogrzewania, więc i do podziemi trzeba było się dostać. – Siostry czekały na tę chwilę. Wśród 30 trumien współsióstr była i ta najważniejsza, ostatnia. W niej znajdowało się 18 ciemnobrązowych kości kręgosłupa, żeber, rąk i nóg. Doczesne szczątki Reginy. W 1929 r. siostry przeniosły je do oratorium domu zakonnego przy ul. Klasztornej 3 – opowiada pan Roman. W rocznicę 350-lecia istnienia zgromadzenia, w 1931 r., szczątki założycielki zgromadzenia umieszczono w relikwiarzu wykonanym ze szkła i srebrnej blachy. – Miał on kształt niewielkiej trumienki o długości około 50 cm. Przez szybę widać było 18 kosteczek umocowanych do podstawy – wyjaśnia R. Hyczko. W 1935 r. relikwiarz przeniesiono do nowego klasztoru, „Regina Coeli” przy obecnej ul. Moniuszki 7, i umieszczono w pokoju na pierwszym piętrze, naprzeciw zakrystii.
Podczas II wojny światowej Niemcy w klasztorze utworzyli szpital wojskowy. Wówczas siostry ukryły relikwiarz. – W 1945 r., kiedy wojska sowieckie zbliżały się do Braniewa, Niemcy wydali rozkaz, aby wszyscy opuścili Braniewo, kierując się w stronę Królewca. Również katarzynki opuściły miasto, a wszystko wśród odległych odgłosów artyleryjskich obstrzałów, zamieszania i nieustannego lęku o życie – zaznacza pan Roman.
U proboszcza Jana
Katarzynki wyruszyły pieszo w stronę Królewca. – Z przyczyn niezależnych od siebie zostały zatrzymane w miasteczku Heiligenbeil, czyli w Świętej Siekierce, dziś mieście Mamonowo w obwodzie kaliningradzkim, oddalonym o niespełna 15 km od Braniewa. I tam, kiedy minął szok, kiedy mogły odetchnąć, zorientowały się, że w klasztorze w Braniewie pozostawiły najcenniejszy skarb, czyli relikwie swojej założycielki. Proszę sobie wyobrazić, co one wówczas mogły czuć – snuje rozważania pan Roman. Dwie najodważniejsze siostry postanowiły wrócić do Braniewa. Wokół zawierucha wojenna, żołnierze, a one pieszo wracały do miasta. – Zaryzykowały życie. Dotarły do klasztoru i zabrały relikwiarz. Ale był on bardzo ciężki, z trudem go niosły. 15 kilometrów drogi, pieszo. Zima.
Szczęśliwie dotarły do Świętej Siekierki. Tam kilkakrotnie zmieniały miejsce pobytu. W końcu otrzymały informację, że zostaną wywiezione do Królewca, stamtąd przez Zalew Wiślany gdzieś dalej. One zapewne już wiedziały, że statki są ostrzeliwane przez Sowietów, że tam giną tysiące ludzi. W tych okolicznościach uznały, że nie mogą relikwiarza nieść ze sobą w nieznane. Postanowiły zostawić go u tamtejszego proboszcza, ks. Jana Westpfahla – opowiada R. Hyczko.
Kości porzucone
O dalszych losach relikwii Reginy Protmann mówi pisemna relacja ks. Jana, byłego proboszcza ze Świętej Siekierki, którą spisał w 1963 r., w związku z prowadzonym procesem beatyfikacyjnym założycielki katarzynek.
Rok 1945. Do Świętej Siekierki zbliżali się Sowieci. Wieść o ich grabieżach, profanacjach, rozbojach i gwałtach kroczyła przed nimi. Ksiądz Jan mieszkał wówczas w niewielkim domu przy ul. Parschauer 7. – Wiedząc o zbliżających się wojskach radzieckich, postanowił ukryć relikwie. I zrobił najprostszą rzecz, jaką mógł. Wykopał dół przed budynkiem, w którym mieszkał, i schował tam relikwiarz wraz z monstrancją i kielichami. Zrobił to, oczywiście, w pośpiechu. Rosjanie, kiedy penetrowali całe Heiligenbeil, szukali śladów świeżo poruszonej ziemi. Tak bez trudu rozpoznali miejsce ukrycia przedmiotów. Odkopali je. Zabrali złote kielichy i monstrancję. Znaleźli i „trumienkę”. Obejrzeli ją i stwierdzili, że jest bezwartościowa. Zaśniedziała blacha, jakieś kości w środku. Nic interesującego. Porzucili ją na podwórku – opowiada pan Roman.
Między belkami
Ksiądz Jan krążył po okolicy. Żołnierze, spotkawszy go, zabrali siłą z sobą. Do Świętej Siekierki udało mu się powrócić w kwietniu. Przez wiele dni ciężko chorował. Odzyskawszy siły, w maju powrócił na plebanię. Wyjrzawszy zza rogu domu, ujrzał leżący na podwórku, jak opisał we wspomnieniach, „świecący w majowym słońcu relikwiarz”. - Zrozumiał, że chcąc uchronić szczątki Reginy, nie może ich pozostawić w tak dużym przedmiocie, jakim był pokaźnych rozmiarów relikwiarz. Wyjął osiemnaście kostek, owinął w grubą warstwę gazet. Po przemyśleniach doszedł do wniosku, że najbezpieczniejszym miejscem ukrycia ich będzie strych jego domu. Wszedł więc po schodach na górę. A niemieckie domy miały zawsze od szczytu pokój. Nad nim niski stryszek, na który wchodziło się po drabinie, tuż obok komina. Tam wszedł ks. Jan – opowiada pan Roman.
Pakunek z relikwiami schował, jak napisał: „nad sklepieniem, na powale sufitu, pod szczytem dachu, pomiędzy dwoma belkami zamkniętymi od dołu i wypełnionymi piaskiem”.
Kiedy w grudniu 1945 r. otrzymał zgodę na wyjazd do Berlina, wiedział, że wzięcie z sobą wszystkich szczątków Reginy Protmann jest zbyt ryzykowne. Zdawał sobie sprawę z faktu, że po drodze może zginąć. Poszedł na strych. Z pakunku wyjął dwie kostki. Resztę ponownie schował. 12 grudnia 1945 r. ks. Jan Westpfahl włożył jedną z kości relikwii do kieszeni sutanny. Wyruszył w drogę do Berlina. Dotarłszy na miejsce, przekazał ją katarzynkom. Drugą kostkę dał swojej gospodyni, pani Pingel. Gosposia również dotarła do Berlina i przekazała relikwię siostrom. W 1963 r. obie kostki trafiły do Domu Generalnego sióstr katarzynek w Grottaferrata koło Rzymu. – Pozostałych 16 kostek zostało na strychu domu przy ul. Parschauer 7 w Heiligenbeil – mówi pan Roman.
Jeszcze wiele pytań
Ksiądz Jan przekazał katarzynkom spisane wspomnienia. Siostry wiedziały więc, że doczesne szczątki założycielki zgromadzenia znajdują się na terenie ZSRR. Już od 1963 r. wielokrotnie podejmowały próby, żeby dotrzeć do Mamonowa. Oczywiście, za każdym razem okazywało się to niemożliwe. Obwód kaliningradzki był miejscem stacjonowania 11 Armii Radzieckiej, która liczyła prawie 800 tys. żołnierzy, a to nadgraniczne miasteczko naszpikowane było wojskiem. – W samym Mamonowie jeszcze do lat 90. XX wieku znajdowały się dwa pułki wojska i szkoła marynarki wojennej. Nie było mowy, żeby tam się dostać – dodaje R. Hyczko.
Kiedy w 1990 r. do domu zakonnego w Braniewie przyjechała siostra generalna Bernadeta Kotter, po rozmowach postanowiła, że należy wznowić poszukiwania ukrytych na strychu szczątków założycielki zgromadzenia. Spotkała się z ówczesnym proboszczem parafii św. Katarzyny, ks. Tadeuszem Brandysem. On się nawet nie zastanawiał. „Biorę ten temat! Znajdziemy relikwie” – stwierdził.
Ksiądz rozpoczął poszukiwania osoby znającej obwód kaliningradzki. – Tak się złożyło, że przez 24 lata byłem dyrektorem szkoły w Szylenach. Przyjaźniłem się z ks. Brandysem. On wiedział, że doskonale znam te tereny. A to za sprawą Enrique Vilara, jedynego Kubańczyka, który zginął w Europie podczas II wojny światowej, tuż pod Braniewem, i został pochowany na braniewskim cmentarzu wojennym – uśmiecha się pan Roman.
Tak trafił do pięcioosobowej komisji powołanej przez abp. Edmunda Piszcza, której zadaniem było odnalezienie doczesnych szczątków Reginy Protmann, schowanych gdzieś w Mamonowie, w obwodzie kaliningradzkim, na strychu, owiniętych w gazety. Razem z nim tworzyli ją: ks. Tadeusz Brandys (przewodniczący), s. Waleria Kilian (przełożona polskiej prowincji), s. Józefa Krause (postulator procesu beatyfikacyjnego), ks. Józef Midura (ówczesny prefekt parafii św. Katarzyny w Braniewie).
***
Kiedy w 1990 r. katarzynki spotkały się z ówczesnym proboszczem parafii św. Katarzyny ks. Tadeuszem Brandysem i zaproponowały mu wzięcie udziału w poszukiwaniach relikwii Reginy Protmann, ten bez zastanowienia odpowiedział: „Biorę ten temat! Znajdziemy relikwie”. Zaczął rozglądać się za kimś, kto dobrze zna obwód kaliningradzki. Jeszcze na początku lat 90. XX w. był on strzeżoną fortecą, w której stacjonowały setki tysięcy radzieckich żołnierzy. Bez osoby, która doskonale zna tamtejsze prawo, zwyczaje i ludzi, nie było szans na wjazd do obwodu.
„Jasne, że tak”
Roman Hyczko urodził się w Szylenach. Ukończył filologię polską w Olsztynie. Po studiach wrócił do rodzinnej miejscowości. Pracował w szkole jako nauczyciel polskiego. Z czasem został dyrektorem podstawówki.
– Lata 80. ubiegłego wieku. Dni mijały spokojnie, bez większych problemów. Aż pewnego dnia... – przerywa pan Roman.
Polskie władze partyjne na szczeblu centralnym rozpoczęły poszukiwania szkoły w okolicy Braniewa, która byłaby nowa, ładna, z energicznym dyrektorem. – A wszystko przez Enrique Vilara, jedynego Kubańczyka, który zginął w Europie podczas II wojny światowej. Poległ niedaleko Braniewa i tam ma grób – wyjaśnia pan Roman. – Dla władz był on ogniwem spinającym Kubę, Związek Radziecki i Ludową Polskę, która broniła się przed wpływem imperialistycznych sił. Propagandowo idealne! Wypatrzono Szyleny i padło hasło: „Musisz to wziąć”. I wziąłem – mówi R. Hyczko, śmiejąc się. Tak rozpoczęły się przygotowania do nadania szkole w Szylenach imienia Enrique Vilara. To był 1984 rok.
Od tego momentu pan Roman mógł poruszać się po Związku Radzieckim, w tym po obwodzie kaliningradzkim i krajach komunistycznych, jak dyplomata. – W Kaliningradzie studiowało ok. 500 Kubańczyków. Spotykałem się z nimi. Kiedy tam jechałem, przyjeżdżały po mnie ekipy ZSRR i polska – opowiada pan Roman.
– Znałem wszystkich po tamtej stronie granicy. Tu mnie nikt nie zatrzymał, tam mnie nikt nie zatrzymał. A z ks. Brandysem poznałem się już po nadaniu w 1986 r. szkole imienia, kiedy rozpoczął budowę kościoła w Szylenach. Od początku włączyłem się w to dzieło. Przyjaźniliśmy się. Na jednym ze spotkań przy kawie ks. Brandys powiedział: „Roman, jest temat. Przygotowujemy się do poszukiwań szczątków Reginy Protmann. Znasz tam wszystkich. Potrzebujemy ciebie. Wchodzisz w to?”. „Jasne, że tak” – otrzymał odpowiedź.
Czy to możliwe?...
Rozpoczęły się przygotowania. W 1990 r. została powołana przez bp. Edmunda Piszcza wspomniana komisja kościelna. W niej pan Roman był przewodnikiem, tłumaczem i pełnomocnikiem do spraw organizacyjnych. Oczywiście, Rosjanie z nieufnością podeszli do tematu. Bo czy to możliwe, że ci ludzie chcą szukać tylko starych kości jakiejś kobiety?
– W lipcu 1990 r. otrzymaliśmy zgodę na rozpoczęcie poszukiwań – mówi pan Roman. Przy pierwszym wyjeździe do obwodu kaliningradzkiego, po drugiej stronie granicy czekała na nich grupa Rosjan, w tym funkcjonariusze KGB. – Zarzucali nam, że cele naszej delegacji są pokrętne, niejasne i szpiegowskie. Baliśmy się, że po prostu od razu nas zamkną – wspomina pan Roman. Całe szczęście znał wielu ludzi przychylnie do nich nastawionych, którzy też byli w grupie oczekujących. Byli to mer Mamonowa Mikołaj Laszko i tamtejsi lekarze Walentyn Gurow i Włodzimierz Pek.
– Wytłumaczyłem im, że jeśli mają być jakiekolwiek problemy, to my wracamy do Polski. Funkcjonariusze KGB uspokoili się i pozwolili wjechać do Mamonowa – mówi. Rozpoczęły się poszukiwania domu ks. Jana. Okazało się to jednak nie takie proste...
Złota ściana?
Mamonowo przed wojną leżało w granicach Niemiec. Znajdowało się w nim lotnisko wojskowe oraz zakłady naprawy messerschmittów. Właśnie dlatego Niemcy wybudowali tam nowe osiedle mieszkaniowe. Ks. Jan Westpfahl wyjaśniał we wspomnieniach, że jego dom stoi właśnie tam, że jest tam wybetonowana droga. Po 50 latach takich ulic było tam wiele. – Część mieszkańców już wiedziała, że przyjedziemy. Towarzyszyły nam tłumy gapiów. Zapewne wśród nich wielu funkcjonariuszy KGB. Ks. Brandys miał ze sobą kamerę. Nagrywał domy, ulice – wspomina pan Roman.
Polska delegacja wzbudziła sensację. Coraz więcej osób pojawiało się, bo rozeszła się plotka, że nie chodzi o żadne kości, a o „złotą ścianę” i skarby ukryte przez Niemców. Niestety, pierwsza wizyta skończyła się fiaskiem. Położenie domów różniło się od szkiców wykonanych przez ks. Jana. Potrzebne były kolejne wskazówki.
Nadzieje odżyły
W tym czasie za pośrednictwem W. Peka komisja otrzymała plan Heiligenbeil przekazany przez Erwina Schemmerlinga z odręcznym szkicem poszukiwanej ulicy. Zdawało się, że następnym razem wyjazd będzie udany. Ponowne pisma do ambasady ZSRR, uzgodnienia, czekanie i w końcu wyznaczona data wyjazdu: 14 listopada 1990 roku. Znów granica, rozmowa z funkcjonariuszami KGB i Mamonowo. Porównanie obecnych ulic miasta z planem otrzymanym przez E. Schemmerlinga uświadomiło, jak wiele się zmieniło. Tam, gdzie powinny być domy, była baza maszynowa i pola, oraz ul. Stachanowskaja, przy której stały jednorodzinne, poniemieckie domy. Ksiądz Brandys sfilmował to miejsce.
Katarzynki rozpoczęły poszukiwania osób, które mieszkały w tym mieście przed końcem II wojny światowej. I w końcu przyszła informacja od przełożonej prowincjalnej z Berlina, że siostry odnalazły Hansa Porscha, który mieszkał przy Parschaverweg 3. Kolejny wyjazd, do Niemiec.
– Mieliśmy ze sobą film nakręcony podczas drugiej wizyty. Zobaczył na nim miejsce, gdzie stał jego dom. Wypalone miejsce, puste. Rozpłakał się. I we wzruszeniu pokazał kolejny dom. Ten, którego szukaliśmy – wspomina pan Roman. Nadzieje odżyły.
Gdzieś na górze
20 kwietnia 1991 roku. Mamonowo, ul. Stachanowskaja. Stary, zniszczony dom ks. Jana. Od czasów wojny mieszkała tam Daria Popowa z pięciorgiem dzieci. Jej mąż zginął na froncie. – Spotkaliśmy się z jej córką, Saszą Popową. Zanim zaczęliśmy poszukiwania, wypytywaliśmy o pamiątki, jakie mogłyby pozostać w domu po poprzednich właścicielach. Sasza pokazała nam naczynia liturgiczne służące do przenoszenia Komunii św. chorym oraz zniszczone luźne kartki z książek religijnych. Wiedzieliśmy, że to ten dom. Tam, gdzieś na strychu, były relikwie Reginy Protmann. Ta myśl nie pozwalała nam spokojnie wysiedzieć w miejscu – wspomina pan Roman.
Weszli na strych. Później po drabinie na tzw. giebel, o którym pisał ks. Jan. Zaczęli poszukiwania. Wszędzie unosił się pył, więc twarze zasłonili chustkami. Musieli poruszać się na kolanach, czasem czołgać się, bo nisko. Przez dłonie przesiewali garście piasku, trocin i ziemi. W wielu miejscach znajdowali luźne pożółkłe kartki. Kilka godzin na strychu i nic. Aż wreszcie, po wielu godzinach, wśród piachu, wiórów i grudek ziemi, w świetle żarówki, pan Roman zauważył w końcu pierwszą kostkę – jeden z kręgów szyjnych Reginy.
Wrócili do Braniewa. – Byliśmy przekonani, że musimy tam jeszcze raz pojechać. Musimy przeszukać dokładnie strych. Aby nie zwlekać i nie zwracać na siebie uwagi władz radzieckich, postanowiliśmy udać się tam nieoficjalnie, nie całą komisją, a jedynie my, ks. Tadeusz Brandys i ja – wspomina.
„To był cud!”
Pojechali 17 maja 1991 roku. – Wybieraliśmy szufelkami każdy centymetr ziemi, przesiewaliśmy przez sito, rozbijaliśmy nawet grudki ziemi. W piasku znaleźliśmy wiele zapisanych kartek – opowiada pan Roman. Mijały godziny. Było coraz ciężej. Niewygodne pozycje, piekące od pyłu oczy, brudne twarze. W końcu ks. Brandys zauważył na sicie brązowoszarą kość łuku kręgu piersiowego. Była 12.20.
– Aż krzyczeliśmy z radości! Rosjanie przybiegli na górę, cieszyli się razem z nami. „Pokażcie, jak wygląda” – prosili. Pewnie słychać nas było w całej okolicy. To był cud! – uśmiecha się pan Roman.
Szukali dalej, z jeszcze większą determinacją. Mijały kolejne godziny. O 16.10 znaleźli następną relikwię – rzepkę z kolana. Godzinę później trzon kręgu piersiowego. Szukali dalej, ale już bezskutecznie. Wszystkie odnalezione relikwie zostały przewiezione do Zakładu Patologii Akademii Medycznej w Gdańsku. Przebadano je tam. Ustalono, że nie podlega wątpliwości, iż są to kości kobiety żyjącej na początku XVII wieku.
– Patolodzy doszli do wniosku, że Regina Protmann musiała wiele czasu spędzać na modlitwie, klęcząc. Miała zdeformowane rzepki kolanowe. Na tej odnalezionej widać było, że w wyniku klęczenia ma na rzepce narośl kostną, która mogła powstać jedynie z powodu długiego klęczenia – wyjaśnia pan Roman.
Po 375 latach
13 czerwca 1999 r. Warszawa. Msza św. beatyfikacyjna Reginy Protmann, której przewodniczył Jan Paweł II. – Spotkał mnie ogromny zaszczyt. Zostałem zaproszony do orszaku beatyfikacyjnego, który niósł relikwie na ołtarz. Będę to pamiętać do końca życia – mówi pan Roman. Otwiera album ze zdjęciami. Długo przygląda się fotografii domu ks. Jana.
– Co ciekawe, ten dom był jedynym, który zachował swój przedwojenny stan. Inne zostały przebudowane, zdewastowane, spalone, rozebrane. Czy to przypadek? – zastanawia się.
– Ksiądz Brandys. Postać niesamowita. Bez niego by się to nie udało. 18 stycznia 2010 r. w kościele św. Katarzyny była uroczysta Msza św. w rocznicę śmierci Reginy Protmann. Ks. Tadeusz Brandys był na niej. Modlił się z katarzynkami. A następnego dnia zmarł. Jestem przekonany, że sama Regina wyszła po niego – mówi.
Reszta relikwii została gdzieś w Mamonowie i czeka na swojego odkrywcę. Czy to się kiedykolwiek uda? – 20 kwietnia mija dokładnie 25 lat, odkąd znaleźliśmy pierwszą relikwię. Szybko minęły te lata. Chciałbym dożyć jeszcze kanonizacji Reginy Protmann. Jeśli Bóg da...
Odnalezione relikwie zostały podzielone i umieszczone w relikwiarzach. Każda z prowincji zgromadzenia otrzymała relikwie pierwszego stopnia swojej założycielki.
Regina Protmann
Urodziła się w 1552 r. w Braniewie. Jest założycielką Zgromadzenia Sióstr Świętej Katarzyny Dziewicy i Męczennicy. Czynnie włączyła się w posoborową reformę Kościoła, wielkodusznie pełniąc pokorne dzieło miłosierdzia. Żarliwa miłość przynaglała ją do pełnienia woli Ojca niebieskiego, na wzór Syna Bożego. Nie lękała się podejmować krzyża codziennej służby, dając świadectwo Chrystusowi zmartwychwstałemu. Zmarła 18 stycznia 1616 r. w Braniewie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).