Anonsowani „goście” nie dali długo na siebie czekać. Zdążyliśmy jedynie bez paniki rozesłać dzieci z naszych szkół, by wracały do domów. Koło jedenastej zbrojni wchodzą do wsi. Jest ich z dwudziestu.
W obstawie patrolu Minusca przybyłych z Ngaoundaye pojawia się nazajutrz i Pan Podprefekt we własnej osobie. Ja, choć poinformowany o jego przybyciu do wsi, nie ruszam się z nowicjatu, bo mamy akurat wizytę br. Jurka z Sekretariatu Misyjnego i tym się cieszę. Gdy jedziemy pod wieczór pozdrowić siostry znajdujemy żołnierzy Minusca pod drzewami naprzeciw kościoła. Ja idę do biura, a gdy wracam znajduję Zenka żywo dyskutującego z samym Podprefektem. Jest wyraźnie wkurzony, bo nikt go tu nie przyjął, a Zenek pozwolił sobie na okazanie większej dozy zrozumienia dla postawy ludzi, niż empatii dla niego, który „nie mógł przecież przyjechać tutaj sam, bez obstawy”. A my, to? Mogliśmy całe dziesięć dni spędzić pod lufami zbirów? „Kota zo” przesiedział tak parę godzin na skraju drogi, jak pod pręgierzem. Czy mu chociaż wody do picia przyniesiono? Szczerze współczuję, ale sam sobie tego piwa nawarzył.
Dwa tygodnie po „wyzwoleniu” wracają przedstawiciele wyższej władzy (Pan Podprefekt z Ngaoundaye w towarzystwie Prefekta z Bozoum) i u Minusca robią spotkanie dla osób mających coś do powiedzenia w gminie. Wielu jednak jest nie zaproszonych. Moja osoba też cieszy się statutem non grata. Jest to dzień targowy, więc siedzę w biurze. Jakby ktoś mnie szukał, to jestem pod ręką. Ci drudzy, co to popadli w niełaskę, donoszą mi, że „mówi się tam źle o nas”. – „No i co? Macie problem? Zrobiliście co złego? Nie, to zachowajcie pokój ducha. Należą się wam wszystkim gratulacje, a nie krytyka!”. Obecni na tamtym spotkaniu Nikodemowie relacjonują mi później przy osłonie mroku, że według interwentów miałem ponoć złamać prawo, bo pisałem me maile „byle gdzie i do byle kogo”, a na nich, biednych, spadły gromy z ministerstwa.
Wzruszam ramionami – trzeba było tu być na miejscu, to bym się nie mieszał do waszych kompetencji. A jak złamałem prawo, to od tego jest prokurator – czekam. A tak po prostu, to ta sama śpiewka od trzech tysięcy lat: „Pobił Saul tysiące, a Dawid dziesiątki tysięcy” (1Sm 18,7). Gdy ludzie się oburzają na wyrządzoną nam niesprawiedliwość tłumaczę: „Bardzo dobrze, że władze z prefektury przyjechały. Wprawdzie to nieco musztarda po obiedzie, ale niech chociaż teraz ci wielcy nieobecni pomyślą, jak to naprawić i co dobrego moją zrobić dla was. Zawsze jest czas na naprawę błędów”.
Całe te przejścia kosztowały mnie sporo. Dobrze się więc złożyło, że złapała mnie w tym czasie „zasłużona” malaria, a przez to miałem pretekst na zamknięcie się przez parę dni w domu i wyłączenia z obiegu. Radźcie sobie beze mnie. Nie mam czasu ani ochoty paprać się w waszych małych zazdrościach.
Bóg jest miłosierny
Teraz jestem po uszy zajęty duszpasterstwem, bo koniec Wielkiego Postu to czas egzaminów przed chrztem i, dodatkowo w tym roku, objazdy wiosek z przesłaniem Bożego Miłosierdzia. Sprawdził nam się świetnie pomysł podsunięty przez liturgię celebracji podczas wizyty papieskiej w Bangi. Bananowiec posłużył tam za element w oficjalnym logo i wymowna ozdoba pod ołtarzem. Roślina ta została wybrana jako znak odrodzenia i nadziei. Taką ma bowiem naturę, że po wydaniu kwiatu i wielkiej kiści owoców – obumiera. Ale zanim uschnie pozostawia po sobie kilka odrośli na przedłużenie egzystencji.
W każdej wiosce odprawiamy mszę z drugą modlitwą eucharystyczną o pojednaniu, czytamy ewangelię o przebaczeniu, a wcześniej, kto tylko może, ten się spowiada. Mszę poprzedza koronka do Bożego Miłosierdzia, którą tutejsi katolicy znają już od dobrych paru lat. Po homilii idziemy sadzić koło kaplicy drzewko bananowca – własnymi rękami. Przy tym kapłan wyjaśnia znaczenie symbolu, a katechista poprawia po nim jeszcze w lokalnym narzeczu, by przesłanie dotarło faktycznie ludziom do serc. „RŚA po trzech latach wojny domowej jest jak uschły bananowiec. Ale Bóg uśmiechnął się do nas przez wizytę papieża Franciszka i przez wybory, które się powiodły. Jest światełko na lepszą przyszłość. Jest nadzieja, jak ta nowa odrośl bananowca. Wodą, która służy do podlewania tej rośliny jest przebaczenie. Kto nie chce przebaczyć urazy bratu niech sobie stąd idzie. Z pewnością pojawią się jutro w twoim życiu nowe problemy i kłótnie. Takie jest ludzkie życie. Zamiast wtedy wylewać twój gniew na brata, który ci zawinił, weź sobie jakieś naczynie, idź po wodę i wylej ją tu pod tego bananowca. Za ten czas, jeśli pomodlisz się szczerze za twego brata winowajcę, z pewnością gniew twój ostygnie” I dalej: „ Wiecie, że będziemy tu przyjeżdżać na mszę co pewien czas. Jeśli bananowiec uschnie, to znaczyć będzie, że nie ma przebaczenia we wsi. Ale jeśli będzie rósł, to znak, iż miłość zwycięża waszych sercach”. Załapało! Ludziom naprawdę bardzo się ten haczyk na nich spodobał!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Od 2017 r. jest ona przyznawana również przedstawicielom świata kultury.
Ojciec Święty w liście z okazji 100-lecia erygowania archidiecezji katowickiej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.