Runął. Na Lodowym szczycie porwała go lawina. Kotłował się w niej przez 400 metrów, a potem leciał pionowo… sto metrów w dół. Ocalał. „Cud” – zdumieli się słowaccy ratownicy. „To pierwszy taki przypadek w historii naszej pracy”. Sam Tomek i jego rodzice nie mają wątpliwości: uwielbienie ma moc. Nieprawdopodobną.
To twardziel. Lubi wyzwania
Jacek: – Zwykły wypadek – pomyślałem w pierwszej chwili. Pewnie nic poważnego. Ale gdy usłyszałem szczegóły, struchlałem. „Prawdopodobnie głowa i kręgosłup są całe” – zapamiętałem ten komunikat. To było ważne. Co robić? – zaczęliśmy się naradzać z żoną. Pojechałem do Popradu. Moją głowę rozsadzały tysiące myśli. Wszedłem na OIOM i zobaczyłem Tomka. Leżał pogrążony w farmakologicznej śpiączce. Zacząłem rozmawiać z ordynatorem. Mówił po słowacku, ale rozumieliśmy się. Powiedział krótko: „Ratownicy górscy mówią wprost: nikt takiego wypadku w Tatrach nie przeżył”. Potem na każdym kroku słyszałem jedno słowo: cud. I w szpitalu, i w Starym Smokovcu w siedzibie HZS-u. „Proszę pana – opowiadał poruszony szef ratowników – to było 400 metrów w dół, a potem jeszcze 100 metrów lotu w pionie!”. Tomek to silny mężczyzna. Wie, czego chce. Chciał zostać strażakiem? Został. Dostał się do wymarzonej szkoły w Częstochowie. Nie boi się ryzyka, stanięcia z niebezpieczeństwem twarzą w twarz. To twardziel. Lubi wyzwania. Proszę zobaczyć, jak przerobił swój mały pokoik.
Tomek: – Zrobiłem w ścianie i suficie chyba ze sto dziur. Wiertła się topiły w żelbetonie. (śmiech) Zmieniłem pokój na ściankę do wspinaczki. Wspinaczka ma wiele odcieni. Ja wybrałem tę najbardziej hardcorową. Zimowe wejścia. Wiem, że przeżyłem cudem. Dosłownie kawałek dalej zaczynały się kamienie. Gdybym na nie upadł, nie byłoby czego zbierać. Lawina zatrzymała się tuż przed nimi. Kolejna rzecz: lecąc w dół i kotłując się w lawinie, nachwytałem w płuca sporo śniegu. Gdy leżałem na OIOM-ie, dostałem zapalenia płuc. Lekarze bardzo się zaniepokoili. Bali się sepsy. To wszystko nie wróżyło dobrze. I znów, jak wierzę, zainterweniował Bóg. Po wybudzeniu ze śpiączki zacząłem wypluwać wodę z płuc. Wyszedłem z tego.
Po powrocie z Tatr miałem prowadzić rekolekcje dla chłopaków „Dotyk ognia”. Na Górze Świętej Anny. Miałem ambitny plan. Chciałem postawić na relacje, wiedziałem, że same konferencje nie wystarczą. Młodzi faceci muszą mieć żywą relację nawzajem ze sobą i z Jezusem. Tylko ona jest w stanie przemienić ich życie. Chciałem, by jak najwięcej z sobą rozmawiali. Wiedziałem, że takie spotkania przemieniają. Moje marzenie? Przyciągać mężczyzn do Jezusa. Zapalać ich pasją. Lubię ryzykować, również w sferze wiary. Czytam w Biblii o tym, że Bóg błogosławi odważnym gestom. Od lat związany jestem z grupami charyzmatycznymi. Widziałem wiele Bożych interwencji, uzdrowień, przełomów. Pociąga mnie radykalna wiara, pójście za Jezusem do końca. Jak bardzo Bóg zaryzykował, przysyłając na świat Syna.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.