– Misja to walka z burzą, ale jak człowiek nie podejmie wyzwania, to nie zmieni świata – mówi siostra Rita z misji Maggotty na Jamajce. Pojechałem zobaczyć, jak wygląda walka o lepszy świat, o której żaden przewodnik turystyczny nie wspomina.
Dla mnie to cud
W styczniu 1999 roku na Jamajkę przyjechał ksiądz Marek Bzinkowski z misją budowy kościoła. Do dyspozycji miał tylko małą kaplicę. – Na Mszę przychodziło kilkanaście osób. Mieszkałem w przebudowanym budynku koziarni. Do tej pory wspominam, jak kozy zaglądały do kościoła. To były najwierniejsze parafianki – wspomina żartobliwie ksiądz. Miał też mały barak na szkółkę parafialną. – Trudno było się spodziewać spektakularnych efektów, zwyczajnie brakowało pieniędzy. Na misji nie można oczekiwać szybkich skutków, najlepiej w ogóle ich nie oczekiwać. Niecierpliwi nie wytrzymują nawet roku – dodaje ksiądz.
Rok później ksiądz Marek miał wypadek samochodowy. Zmiażdżone nogi i potężny krwotok. W stanie krytycznym został przewieziony do lokalnego szpitala. Kiedy doszło do zakażenia sepsą, biskup Paul Boyle podjął decyzję o natychmiastowym przetransportowaniu kapłana do kliniki w USA. – Pierwsza diagnoza w Stanach była dramatyczna. Powiedzieli, że prawdopodobnie nie będę chodził – wspomina ks. Bzinkowski. Po kilku operacjach został przeniesiony do ośrodka rehabilitacyjnego, w którym posługiwały sercanki. – Poprosiłem jedną z sióstr, która dobrze znała zakonnicę pracującą przy Janie Pawle II, żeby dołączyła mnie do swoich intencji. Kilka dni później dostałem pozytywną odpowiedź. Następnego dnia rano udało mi się poruszyć palcami nóg. Dla mnie to cud – opowiada.
Księdzu w Stanach udało się nawiązać relacje ze sponsorami. Kiedy w 2001 roku wracał do Maggotty, miał do dyspozycji 70 tysięcy dolarów. A jego historia tak zainspirowała sercanki, że w 2004 r. do placówki dołączyły dwie pierwsze siostry. Od powrotu księdza liczba sponsorów stale rosła. Dokończono budowę kościoła, a później rozwinięto misję, tak by częściowo mogła się samofinansować. Powstały pola uprawne orzeszków ziemnych, pomarańczy, kawy. Udało się nawet postawić fabrykę kiełbasy robionej według polskiej receptury, która w tym regionie jest wyjątkowym smakołykiem. Dziś w sercu Jamajki działa prężne „misyjne przedsiębiorstwo” zatrudniające lokalnych mieszkańców. Całość przychodu zasila działalność kliniki, szkoły, socjalnego systemu edukacyjnego oraz rozbudowę i utrzymanie infrastruktury.
Niedziela. O godzinie 9 ksiądz Marek wyjeżdża busem po swoich parafian. Oprócz tego, że jest proboszczem, farmerem, przedsiębiorcą, społecznikiem i kapelanem lokalnej policji, to jeszcze pracuje co niedzielę jako kierowca zwożący ludzi na południową Mszę. Zabieram się z nim. Ksiądz większość pasażerów wita po imieniu, zagadując o bieżące sprawy. Takich kursów robi kilka, do osad odległych nawet o kilkanaście kilometrów. Twierdzi, że lepiej zainwestować w przywożenie ludzi niż w budowanie czterech osobnych kościołów, w których nikomu nie będzie mógł poświęcić tyle czasu, ile potrzeba. Wszystkie pojazdy (ksiądz zatrudnia jeszcze trzech kierowców) przetransportowały około 250 osób. Później była Msza, w której co tydzień uczestniczy około 350 osób, spowiedź, rozmowy z parafianami, spotkania w grupach edukacyjnych, lekcje religii, przygotowania do chrztów i Komunii. We wszystko zaangażowane są też siostry i świeccy misjonarze. Na koniec rozwożenie do domów, sprzątanie. Niedziela to dla misjonarza wyjątkowo pracowity dzień.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Od 2017 r. jest ona przyznawana również przedstawicielom świata kultury.
Ojciec Święty w liście z okazji 100-lecia erygowania archidiecezji katowickiej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.