Aż 51 proc. Amerykanów nie zagłosowałoby na kandydata, który zadeklarowałby się jako niewierzący.
Według najnowszych badań socjologicznych w przededniu wyborów prezydenckich religia odgrywa ciągle ogromną rolę w życiu politycznym Stanów Zjednoczonych. Według Pew Research Centre aż 51 proc. Amerykanów nie chciałoby głosować na kandydata, który zadeklarowałby się jako niewierzący, a tylko 6 proc. wyborców spodobałby się kandydat ateista. Oczywiście zdecydowanie więcej republikanów preferuje wierzącego kandydata na prezydenta, bo aż 64 proc., podczas gdy wśród demokratów tylko 41 proc. oczekuje, żeby ich kandydat wierzył w Boga.
W tym kontekście paradoksem jest, że niezbyt związany z Kościołem i dwukrotnie rozwiedziony Donald Trump zdecydowanie wygrywa z Tedem Cruzem, który mocno demonstruje swoje przywiązanie do chrześcijaństwa. Może to dziwić jeśli wziąć pod uwagę, że prawie 40 proc. zwolenników Partii Republikańskiej to członkowie Kościołów ewangelikalnych. Być może można to tłumaczyć tym, że coraz więcej mieszkańców USA przyznaje się do wiary w Boga, lecz nie należy do żadnego Kościoła – obecnie ¼ Amerykanów to ludzie wierzący, lecz niepraktykujący. Choć więcej jest takich ludzi wśród demokratów, to jednak wielu z nich docenia to, że Hillary Clinton jest metodystką. Ciekawostką jest, że niezbyt przyznający się do swojej żydowskiej religii Bernie Sanders jest uważany za osobą religijną przez 40 proc. wyborców, gdy to samo o Trumpie myśli zaledwie 30 proc. Amerykanów.
Rosną m.in ograniczenia w zakresie deklaracji chrześcijańskiego światopoglądu w życiu publicznym.
Za wiarę są z największą surowością karani przez komunistów.
W jej skład wejdą członkowie dwóch dykasterii: nauki wiary i tekstów prawnych.
Inspirację jest podobne wydarzenie, które ma miejsce w Krakowie.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.