Wszelkie dobro zaczyna stanowić wartość, zaczyna błyszczeć, gdy jest dzielone z kimś, gdy istnieje ktoś, z kim można wspólnie się nim cieszyć.
Ten, kto zranił, najczęściej zrobił to w imię własnego „dobra”, które chciał zdobyć czy to przez odsunięcie drugiego, czy przez wykorzystanie innych, czy przez obronę swojej dumy, czy w lęku, czy broniąc siebie, aby okazać się lepszym. I nawet gdy osiąga zamierzone „dobro”, okazuje się ono puste.
Wszelkie dobro zaczyna stanowić wartość, zaczyna błyszczeć, gdy jest dzielone z kimś, gdy istnieje ktoś, z kim można wspólnie się nim cieszyć. Przy czym ten ktoś nie może być biernym statystą, klientem, obcym. To musi być ktoś, z kim tworzy się wspólnota – „my”. Otóż przez krzywdę zostało zranione owo „my”. Z relacji bliskości, przyjaźni powstaje – przynajmniej w pewnej dziedzinie, w jakimś momencie – relacja obcości, awersji, a czasem wręcz wrogości. Powstaje rana, której nie da się ignorować. Potrzebne jest nawrócenie, powrót do bliskości przez uznanie krzywdy za krzywdę, poprzez wyznanie winy i przebaczenie.
Winny nie może przy tym uważać, że to przebaczenie mu się należy. Zawsze pozostaje ono gestem wolności i niczego nie można wymusić. Może, a nawet musi o nie prosić, powinien go pragnąć i oczekiwać, ale nie może uważać, że mu się ono należy. Dla tego, kto skrzywdził, przebaczenie jest darem, gestem dopuszczenia na nowo do więzi bliskości, wspólnoty, chociaż została ona zerwana. W starożytnym i średniowiecznym Kościele biskup przyjmował z powrotem na łono Kościoła pokutników – tych, którzy przez grzech zdradzili Boga i Kościół, a przez pokutę żałowali za swoje czyny. Biskup przygarniał ich do siebie i tym gestem przywracał utraconą więź. Dzisiaj w sakramencie pokuty pozostał, jako przypomnienie tego aktu, gest wyciągniętej ręki podczas udzielania rozgrzeszenia.
Od strony winnego sprawa wydaje się stosunkowo prosta. Winny musi uznać swoją winę i prosić o przebaczenie. Tylko to umożliwia powrót do jedności. Największą trudność stanowi tutaj rozpoznanie i uznanie winy. Jeżeli ta wina jest nawet obiektywnie oczywista, to przecież istnieje niezmiernie silny mechanizm obronny. Człowiek stara się usprawiedliwić, obronić swoje postępowanie, wykazać rację takiego czynu. Każdy z nas tego w sobie doświadcza. Widać to także bardzo wyraźnie w wypowiedziach innych ludzi, gdy opowiadając o trudnych sytuacjach ze swego życia, jednocześnie starają się wykazać swoje racje, choć te wyraźnie są naciągane lub przynajmniej wieloznaczne. Widać, że uznanie winy wymaga walki wewnętrznej, przełamania lękowej obrony samego siebie. Człowiek musi przerastać swoją spontaniczność w kierunku prawdy i dobra. To nie jest proste i, niestety, często ludzie nie potrafią tego dokonać.
Bardzo często zatrzymują się w połowie drogi do uznania prawdy. Wyznają winę częściowo lub swojemu wyznaniu nadają odpowiednią, usprawiedliwiającą interpretację. Uzyskują w ten sposób pozorne uspokojenie sumienia, bo „wyznali swoją winę i prosili o przebaczenie”. Ponieważ jednak nie zrobili tego do końca i w pokornej prostocie, nadal pozostaje w ich sercu – jak żądło po ukąszeniu owada – to, co stanowiło źródło nieporozumienia. Nieszczerość ich wyznania często łatwo dostrzega pokrzywdzony i w jego sercu także tkwi drzazga. Przede wszystkim jest to rodzaj kłamstwa, które w sercu krzywdziciela pozostawia niepokój, świadomość niezdolności do pełnego pojednania, a na przyszłość zarzewie następnych konfliktów, szczególnie gdy wyrządzający krzywdę idzie za głosem samousprawiedliwienia i oskarżania innych.
*
Włodzimierz Zatorski OSB, "Przebaczenie", Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).