Marzyli o misjach w Afryce, trafili za wschodnią granicę. Ojciec Marcin Januś, ks. Jan Dargiewicz i ks. Artur Garbecki głoszą Ewangelię ludziom żyjącym w dawnych republikach ZSRR, na zgliszczach sowieckiego imperium.
Pasterz z Wolnego Miasta
„Wojna? Jaka wojna? Daleko, na wschodzie, to tak. Ale Odessa się bawi, tańczy i śpiewa” – te słowa kontrastują z tym, co słyszy się na ogół w innych częściach Ukrainy. Rozpolitykowany, kawiarniany Lwów czy stołeczny Kijów, nie mówiąc już o miastach położonych bliżej frontu w Donbasie, i Odessa – to dwa różne światy. Portowe miasto chce trzymać się jak najdalej od wojennej zawieruchy. Handel lubi spokój i przewidywalność. Mieszkańcom Odessy ma to zapewnić gruziński gubernator obwodu Michaił Saakaszwili.
Po Majdanie wszelkie oficjalne napisy zmieniono z rosyjskich na ukraińskie. Nie zmieniło to jednak ludzkich przyzwyczajeń. Większość mieszkańców mówi w języku Puszkina, a nie Szewczenki. Turystów chcących skorzystać z kąpieli w Morzu Czarnym wciąż jest wielu. Knajpy, dyskoteki, rozświetlone bulwary, piękne ukraińskie dziewczęta – przez „wolne miasto” Odessę prowadzi nas ks. Jan Dargiewicz, kopalnia wiedzy i anegdot na temat tej ziemi, stepów akermańskich, którym Mickiewicz poświęcił jeden z sonetów… – Odessa to miasto żartu. Tutaj każdy pomnik, budynek czy ulica mają swoją zabawną legendę – wskazuje, prowadząc nas odeskimi trotuarami. Nie było łatwo, kiedy rozpoczynał prace nad utworzeniem parafii. Poprzednia władza, jak tylko mogła, utrudniała wspólnocie katolickiej w Odessie wybudowanie kościoła. Dlatego przez dłuższy czas rolę świątyni pełniło prywatne mieszkanie na jednym z odeskich osiedli.
Dziś ks. Jan prowadzi parafię w mieście Rozdilna, ważnym węźle kolejowym, gdzie krzyżują się żelazne drogi do Kijowa, Lwowa, Odessy. Kościół jest jeszcze w trakcie budowy. Do niedawna niedzielna liturgia odbywała się w małym baraku. Parafian jest na ogół mało. Na Ukrainie większość stanowią przecież prawosławni i grekokatolicy. Co ciekawe, to właśnie w trakcie nabożeństwa wierni posługują się językiem ukraińskim, którego w życiu codziennym raczej unikają.
Ks. Jana w Rozdilni często odwiedzają polscy pracownicy misji Unii Europejskiej, obserwującej granicę Ukrainy z Naddniestrzem, a także Paweł Deląg. Ten niezwykle popularny na Wschodzie aktor dzieli z księdzem wspólną pasję – gotowanie. Doświadczamy tego podczas jednej z kolacji, którą ksiądz przygotowuje dla nas oraz swoich przyjaciół. Soczyste mięso, ryby, warzywa – stół wręcz ugina się od pyszności. Wnet słowiańskie dusze zaczynają domagać się pieśni. Rosyjskie, knajackie odeskie, są i ukraińskie. – Ale nie banderowskie. To nie Lwów czy Iwano-Frankiwsk – mówi pół żartem, pół serio, nawiązując do panujących tutaj nastrojów. – Odessa to takie „wolne miasto”. Ukraińcy, Rosjanie, Ormianie, Żydzi – tu są wszyscy, Ich nie zmienisz ani groźbą, ani prośbą. Taki już urok portowego grodu.
Kaukaski wilk
Księdza Artura Garbeckiego łatwo znaleźć, jeśli już się trafi do Suchumi. – Idźcie tam, gdzie nowy stadion – powtarzają miejscowi, wskazując na obiekt piłkarski w centrum stolicy Abchazji. To właśnie tam na przełomie maja i czerwca tego roku odbędą się mistrzostwa świata państw nieuznawanych w piłkę nożną. Niedaleko od świątyni sportu znajdują się dwie inne, nieco mniejsze świątynie – jedyny w Abchazji kościół rzymskokatolicki sąsiaduje ze zborem ewangelicko-luterańskim. Tu spotykamy ks. Artura.
Niełatwo jest być duchownym w Abchazji, zwłaszcza kiedy jest się jedynym posłańcem Kościoła rzymskokatolickiego w tym kaukaskim parapaństwie. – Moja parafia liczy kilkanaście osób i tak naprawdę cały czas się zmniejsza. Ludzie umierają – z żalem w głosie mówi ks. Artur. Abchazja to państwo (prawnie to wciąż integralna część Gruzji) goniące swoje marzenia o pełnej niepodległości. Pod wpływem Rosji, stąd w znacznej mierze zrusyfikowane, dziś również z dominującym prawosławiem. Rdzenni mieszkańcy Abchazji wciąż kultywują pradawne wierzenia, niewiele jest tu przestrzeni dla księdza katolickiego.
Ks. Artur na Kaukaz trafił 12 lat temu. Najpierw do Gruzji, a potem do Armenii. W Abchazji od dwóch lat próbuje zbudować wspólnotę wiernych. – Ewangelizuję wszędzie, gdzie się tylko da. Wchodzę do sklepu, idę na targ. Mówię o Jezusie, a ludzie słuchają – oczy mu się zapalają, kiedy opowiada o swej syzyfowej pracy duszpasterskiej w Suchumi. Ludzie słuchają, choć niewielu wybierze się na niedzielną Mszę. Teraz jego celem jest założenie parafii w „megrelskiej” części Abchazji – w Gali, w pobliżu granicy gruzińskiej. W czasie wojny abchasko-gruzińskiej z 1992 r., która przerwała współistnienie tych dwóch terytoriów w ramach jednego kraju, wielu Gruzinów-Megrelów zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów. Dziś niektórzy wracają, ale Gali, Oczamczira czy Tkwarczeli sprawiają wrażenie miast opustoszałych.
– Abchazowie to dumny naród – mówi ks. Artur w trakcie spaceru nadmorskim bulwarem. Mówi z przekonaniem, choć widać, że pracuje tu na ugorze. W bogatszej części kraju, bliżej granicy z Rosją, dominują turyści z Rosji, ale powoduje to tylko podwyżkę cen w całej Abchazji. Państwo niezbyt się rozwija. Ks. Artur zastanawia się często, jak przezwyciężyć marazm. Od niedawna zaprasza chętnych na codzienną, 14-kilometrową przebieżkę u podnóża gór okalających Suchumi. Sport to jego pasja. Dawniej trenował sztuki walki. – To prawdziwy kaukaski wilk – mówi o ks. Arturze z uznaniem jeden z mieszkańców. Na Kaukazie nieczęsto tak ceni się przyjezdnych. Ks. Artur Garbecki już jest swój.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.