Misje w skansenie komunizmu

Tomasz Grzywaczewski, Tomasz Lachowski

publikacja 11.03.2016 06:00

Marzyli o misjach w Afryce, trafili za wschodnią granicę. Ojciec Marcin Januś, ks. Jan Dargiewicz i ks. Artur Garbecki głoszą Ewangelię ludziom żyjącym w dawnych republikach ZSRR, na zgliszczach sowieckiego imperium.

Naddniestrze to jeden z najuboższych regionów w Europie zdjęcia piotr trybalski Naddniestrze to jeden z najuboższych regionów w Europie

Naddniestrze. Ten wąski kawałek ziemi wciśnięty pomiędzy Mołdawię a Ukrainę jest jednym z kilku postsowieckich państw nieuznawanych na świecie. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego pozostaje częścią Mołdawii, ale w praktyce stanowi niezależne państwo.

Kraina absurdu

– Przekraczamy granicę I Rzeczypospolitej. To Jahorlik. Właśnie do tej osady rozciągały się kiedyś wpływy szlacheckiej Polski – o. Marcin Januś, sercanin, pokazuje tablicę z nazwą miejscowości. Jedziemy z przedmieść Tyraspola – stolicy Naddniestrza – do Słobody Raszkowskiej, jedynej polskiej wioski w tej osobliwej krainie. W tym miejscu większość mieszkańców powie o sobie bez wahania: „Polak”. W pobliżu Słobody znajduje się stary polski cmentarz. Zarośnięty i zaniedbany, ale wciąż przywołujący wielkość „złotego wieku” Rzeczypospolitej. Wedle literackiej wizji Henryka Sienkiewicza w pobliskim Raszkowie na pal wbijano Azję Tuhajbejowicza. Mieszkańcy wioski na co dzień rozmawiają po ukraińsku, ale mowa przodków wraca do nich w formułach wypowiadanych podczas Mszy św. Co prawda w szkole polski należy do przedmiotów obowiązkowych, ale młodzi ludzie nie chcą się nim posługiwać, bo – jak tłumaczy o. Januś – wstydzą się.

Naddniestrze formalnie ogłosiło niepodległość w 1990 r., a po trwającej dwa lata wojnie stało się faktycznie niezależnym krajem. O ostatecznym wyniku starcia zadecydowało zaangażowanie Rosji. Stacjonujące tutaj „siły pokojowe” składają się z rosyjskich żołnierzy, zaś władze Federacji Rosyjskiej finansują mieszkańcom Naddniestrza dostawy gazu oraz dopłacają do ich niewysokich emerytur. Naddniestrze może być nazwane krainą emerytów. Młodzi masowo wyjeżdżają, najczęściej do Rosji, ale i do Mołdawii oraz dalej – do państw UE. Z ponad 0,5 mln obywateli u schyłku ZSRR dziś w Naddniestrzu pozostało najwyżej 350 tys. Połowa z nich to ludzie starsi.

O Naddniestrzu mówi się raczej rzadko, ale jeśli już, to jako o „skansenie komunizmu”. Pomników Lenina, czerwonych gwiazd czy postumentów wychwalających bohaterów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej jest tu co niemiara. – Nasz kościół w Benderach mieści się przy ulicy Komunistyczyskiej – śmieje się o. Marcin. Nie ma to jednak nic wspólnego z rzeczywistymi stosunkami społeczno-gospodarczymi. To raczej dziki „prekapitalizm”, z jednym wielkim potentatem – firmą Sheriff – sponsorem wielokrotnego mistrza Mołdawii w piłce nożnej.

Absurdów jest znacznie więcej, także na wrogiej linii Kiszyniów–Tyraspol. Wspomniany stołeczny klub piłkarski Sheriff aż 13 razy wygrywał rozgrywki mołdawskiej ekstraklasy, a reprezentacja Mołdawii nieraz korzystała ze stadionu w Naddniestrzu. Ruch pomiędzy zwaśnionymi stronami odbywa się bez przeszkód. Przepełnione marszrutki kursują niemal co pół godziny pomiędzy Tyraspolem a Kiszyniowem.

Naddniestrze zamieszkują Mołdawianie, Rosjanie i Ukraińcy – w równych proporcjach. Większość mieszkańców posiada paszporty mołdawskie, rosyjskie bądź ukraińskie, bo naddniestrzańskich dokumentów nikt na świecie nie uznaje. Nawet przedstawiciele władzy quasi-państwa na ogół sami posiadają paszporty Rumunii.

– Z czasów radzieckich pozostało w Naddniestrzu dużo fabryk – opowiada o. Marcin, kiedy przechadzamy się po na wpół wymarłych uliczkach Benderów. – Szkopuł w tym, że dalej króluje tam radziecka technologia, a państwa zachodnie niespecjalnie kwapią się do inwestowania w Naddniestrzu, jawnej forpoczcie Rosji w granicach Mołdawii – dodaje, kiedy zbliżamy się do muzeum ludobójstwa w Benderach. Atak wojsk mołdawskich z 1992 r. miejscowi nazywają genocydem, co z pewnością nie ułatwia osiągnięcia porozumienia z Kiszyniowem i określenia przyszłości tego państwa widma, w którym oficjalnym środkiem płatniczym są plastikowe żetony, bo tańsze w produkcji niż banknoty i monety. Wielka ideologia i plastikowe pieniądze. Naddniestrze – kraina absurdu.

Pasterz z Wolnego Miasta

„Wojna? Jaka wojna? Daleko, na wschodzie, to tak. Ale Odessa się bawi, tańczy i śpiewa” – te słowa kontrastują z tym, co słyszy się na ogół w innych częściach Ukrainy. Rozpolitykowany, kawiarniany Lwów czy stołeczny Kijów, nie mówiąc już o miastach położonych bliżej frontu w Donbasie, i Odessa – to dwa różne światy. Portowe miasto chce trzymać się jak najdalej od wojennej zawieruchy. Handel lubi spokój i przewidywalność. Mieszkańcom Odessy ma to zapewnić gruziński gubernator obwodu Michaił Saakaszwili.

Po Majdanie wszelkie oficjalne napisy zmieniono z rosyjskich na ukraińskie. Nie zmieniło to jednak ludzkich przyzwyczajeń. Większość mieszkańców mówi w języku Puszkina, a nie Szewczenki. Turystów chcących skorzystać z kąpieli w Morzu Czarnym wciąż jest wielu. Knajpy, dyskoteki, rozświetlone bulwary, piękne ukraińskie dziewczęta – przez „wolne miasto” Odessę prowadzi nas ks. Jan Dargiewicz, kopalnia wiedzy i anegdot na temat tej ziemi, stepów akermańskich, którym Mickiewicz poświęcił jeden z sonetów… – Odessa to miasto żartu. Tutaj każdy pomnik, budynek czy ulica mają swoją zabawną legendę – wskazuje, prowadząc nas odeskimi trotuarami. Nie było łatwo, kiedy rozpoczynał prace nad utworzeniem parafii. Poprzednia władza, jak tylko mogła, utrudniała wspólnocie katolickiej w Odessie wybudowanie kościoła. Dlatego przez dłuższy czas rolę świątyni pełniło prywatne mieszkanie na jednym z odeskich osiedli.

Dziś ks. Jan prowadzi parafię w mieście Rozdilna, ważnym węźle kolejowym, gdzie krzyżują się żelazne drogi do Kijowa, Lwowa, Odessy. Kościół jest jeszcze w trakcie budowy. Do niedawna niedzielna liturgia odbywała się w małym baraku. Parafian jest na ogół mało. Na Ukrainie większość stanowią przecież prawosławni i grekokatolicy. Co ciekawe, to właśnie w trakcie nabożeństwa wierni posługują się językiem ukraińskim, którego w życiu codziennym raczej unikają.

Ks. Jana w Rozdilni często odwiedzają polscy pracownicy misji Unii Europejskiej, obserwującej granicę Ukrainy z Naddniestrzem, a także Paweł Deląg. Ten niezwykle popularny na Wschodzie aktor dzieli z księdzem wspólną pasję – gotowanie. Doświadczamy tego podczas jednej z kolacji, którą ksiądz przygotowuje dla nas oraz swoich przyjaciół. Soczyste mięso, ryby, warzywa – stół wręcz ugina się od pyszności. Wnet słowiańskie dusze zaczynają domagać się pieśni. Rosyjskie, knajackie odeskie, są i ukraińskie. – Ale nie banderowskie. To nie Lwów czy Iwano-Frankiwsk – mówi pół żartem, pół serio, nawiązując do panujących tutaj nastrojów. – Odessa to takie „wolne miasto”. Ukraińcy, Rosjanie, Ormianie, Żydzi – tu są wszyscy, Ich nie zmienisz ani groźbą, ani prośbą. Taki już urok portowego grodu.

Kaukaski wilk

Księdza Artura Garbeckiego łatwo znaleźć, jeśli już się trafi do Suchumi. – Idźcie tam, gdzie nowy stadion – powtarzają miejscowi, wskazując na obiekt piłkarski w centrum stolicy Abchazji. To właśnie tam na przełomie maja i czerwca tego roku odbędą się mistrzostwa świata państw nieuznawanych w piłkę nożną. Niedaleko od świątyni sportu znajdują się dwie inne, nieco mniejsze świątynie – jedyny w Abchazji kościół rzymskokatolicki sąsiaduje ze zborem ewangelicko-luterańskim. Tu spotykamy ks. Artura.

Niełatwo jest być duchownym w Abchazji, zwłaszcza kiedy jest się jedynym posłańcem Kościoła rzymskokatolickiego w tym kaukaskim parapaństwie. – Moja parafia liczy kilkanaście osób i tak naprawdę cały czas się zmniejsza. Ludzie umierają – z żalem w głosie mówi ks. Artur. Abchazja to państwo (prawnie to wciąż integralna część Gruzji) goniące swoje marzenia o pełnej niepodległości. Pod wpływem Rosji, stąd w znacznej mierze zrusyfikowane, dziś również z dominującym prawosławiem. Rdzenni mieszkańcy Abchazji wciąż kultywują pradawne wierzenia, niewiele jest tu przestrzeni dla księdza katolickiego.

Ks. Artur na Kaukaz trafił 12 lat temu. Najpierw do Gruzji, a potem do Armenii. W Abchazji od dwóch lat próbuje zbudować wspólnotę wiernych. – Ewangelizuję wszędzie, gdzie się tylko da. Wchodzę do sklepu, idę na targ. Mówię o Jezusie, a ludzie słuchają – oczy mu się zapalają, kiedy opowiada o swej syzyfowej pracy duszpasterskiej w Suchumi. Ludzie słuchają, choć niewielu wybierze się na niedzielną Mszę. Teraz jego celem jest założenie parafii w „megrelskiej” części Abchazji – w Gali, w pobliżu granicy gruzińskiej. W czasie wojny abchasko-gruzińskiej z 1992 r., która przerwała współistnienie tych dwóch terytoriów w ramach jednego kraju, wielu Gruzinów-Megrelów zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów. Dziś niektórzy wracają, ale Gali, Oczamczira czy Tkwarczeli sprawiają wrażenie miast opustoszałych.

– Abchazowie to dumny naród – mówi ks. Artur w trakcie spaceru nadmorskim bulwarem. Mówi z przekonaniem, choć widać, że pracuje tu na ugorze. W bogatszej części kraju, bliżej granicy z Rosją, dominują turyści z Rosji, ale powoduje to tylko podwyżkę cen w całej Abchazji. Państwo niezbyt się rozwija. Ks. Artur zastanawia się często, jak przezwyciężyć marazm. Od niedawna zaprasza chętnych na codzienną, 14-kilometrową przebieżkę u podnóża gór okalających Suchumi. Sport to jego pasja. Dawniej trenował sztuki walki. – To prawdziwy kaukaski wilk – mówi o ks. Arturze z uznaniem jeden z mieszkańców. Na Kaukazie nieczęsto tak ceni się przyjezdnych. Ks. Artur Garbecki już jest swój.

TAGI: