– W codzienności odczuwamy wdzięczność ludzi. Dobro, które działo się w szpitalu, wraca do nas, gdy teraz same potrzebujemy pomocy – mówią siostry boromeuszki z Gogolina.
Ponoć siostry długo nie potrafiły zdecydować, któremu świętemu oddać w opiekę założony w Gogolinie szpital. – Pewnego dnia zauważyły pod orzechem dużą skrzynię. Nikt nie potrafił powiedzieć, skąd się wzięła i co w niej jest. Po kilku dniach zdecydowano się na jej otwarcie. W środku znajdowała się imponujących rozmiarów figura św. Józefa – opowiada s. Brygida Babiarz. I tak właśnie patronem szpitala został św. Józef. Pochodzenie figury z czasem udało się siostrom odkryć. Podarował ją doktor Bruno Hampel, pierwszy ordynator szpitala.
120 lat temu i dziś
Gdy u końca XIX wieku Gogolin rozwijał się jako ważne centrum produkcji i dystrybucji wapna, w miejscowości jeszcze nie było kościoła. W 1895 r. w krajobraz dymiących kominów, a przede wszystkim w realia doskwierającego braku wystarczającej opieki medycznej zaproszono siostry z Kongregacji Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza z Trzebnicy. Boromeuszki na początku otrzymały niewielki ubogi domek i we trzy – s. Carolina Bazan, s. Eduarda Salamon i s. Virgilia Mainka – rozpoczęły pracę w nowo utworzonym przedszkolu przy zakładach wapienniczych. Jednak w Gogolinie potrzeb było wiele, stąd i sióstr przybywało. Otoczyły troską ubogich, dla młodych dziewcząt otworzyły szkołę, chorym służyły opieką domową, a dla ludzi starych i zniedołężniałych prowadziły Zakład św. Antoniego, powszechnie nazywany „Antonikiem”. Jednak najmocniej wpisały się w historię miejscowości faktem, że w 3. roku obecności w Gogolinie rozpoczęły budowę szpitala, który przez blisko 100 lat służył mieszkańcom. Gdy w styczniu 1945 roku wojska radzieckie wkraczające do miejscowości zajęły też szpital, siostry mimo to nadal wytrwale niosły pomoc medyczną i dopiero po 8 dniach, wyrzucone ze szpitala, ewakuowały się do Strzelec Opolskich.
Do Gogolina wróciły pod koniec marca. Szpital zastały zdewastowany. Zabrały się do pracy, by ponownie uruchomić placówkę. Niestety, w 1949 r. znów przyszły trudne czasy. Szpital im odebrano i upaństwowiono. Dziś budynek popada w ruinę, ale nieopodal, niemal w jego cieniu, siostry boromeuszki nadal mają swój klasztor i w codzienności realizują ślub miłosierdzia. – Ogromnie cieszy nas, że tak wiele osób mówi o zasługach sióstr, naszych poprzedniczek, ale również o zasługach sióstr, które aktualnie tutaj przebywają. Jesteśmy teraz we trzy. Dwie z nas to już emerytki, jedna jest katechetką obecnie przebywającą na urlopie zdrowotnym – opowiada przełożona wspólnoty, s. Symeona Michalska.
Pielęgniarka z pasją
Kopalnią opowieści o gogolińskim szpitalu okazuje się s. Brygida Babiarz, która pracowała w nim ponad 40 lat, aż do chwili zamknięcia placówki w 1998 r. Do Gogolina trafiła niedługo po pierwszych ślubach w 1963 r. i mieszka tu do dziś. Ukończyła studium pielęgniarskie we Wrocławiu, a w szpitalu pracowała na oddziale żeńskim. Przez długi czas była oddziałową, pracowała też w laboratorium, a jako pielęgniarka na ostrym dyżurze asystowała przy wielu operacjach chirurgicznych. Z błyskiem w oku wspomina m.in., jak obserwowała zszywanie wątroby czy musiała dopilnować, by ciężarnej kobiecie, której operowano wyrostek, podać odpowiednią dawkę środka usypiającego. – Lekarz tłumaczył, że zabieg może trwać tylko niecałe pół godziny. Dlatego przestrzegał, że nie mogłam podać ani za dużo narkozy, ani za mało. Operacja się udała, a po czasie ta pani urodziła córeczkę i dała jej na imię Brygida – wspomina z uśmiechem.
Praca w szpitalu była jej pasją, ale nie był to lekki kawałek chleba, choćby z tego powodu, że w budynku nie było windy, więc personel musiał wnosić chorych po schodach. W tamtych czasach nie było też tzw. dwunastek, czyli prawnie unormowanych dyżurów, a zdarzały się np. 4 nocne dyżury z rzędu, czyli praktycznie 4 doby w szpitalu. – Życie w zpitalu było wesołe, panowała w nim prawdziwie domowa atmosfera, którą wiele osób wspomina do dziś. Szkoda, że tego szpitala już nie ma – przyznaje s. Brygida. Opowiada, że czasem jej habit stawał się wyrzutem sumienia, zapraszał do rozmowy, która niejednokrotnie kończyła się prośbą pacjenta o sprowadzenie księdza. – Mieliśmy też mężczyznę, który na widok księdza agresywnie mówił: „Niech ksiądz stąd idzie”. Ks. Jan Wypior poprosił wtedy, żeby siostry się za niego modliły. Co dnia czułam, że ten mężczyzna stawał się łagodniejszy, aż w końcu po kilku tygodniach poprosił o spotkanie z księdzem. Spowiedź trwała długo. A po trzech dniach spokojnie umarł – wspomina siostra pielęgniarka, wyjaśniając, że ten mężczyzna miał na sumieniu życie człowieka.
Prośby na karteczkach
– W szpitalu była piękna przestronna kaplica, którą nam w latach 60. ub. wieku zlikwidowano. Bardzo to przeżywaliśmy. Po roku utworzyli w zamian ciasny pokój usług religijnych. Ale kiedy gogoliński wikary zobaczył tabliczkę z takim napisem, zrzucił ją i napisał: „Kaplica” – opowiada s. Brygida. W tej kaplicy stała wspomniana figura św. Józefa, dziś już ponadstuletnia. Gdy szpital był likwidowany, w przenoszeniu sprzętu pomagali żołnierze. – Przychodzą do mnie i pytają, co mają zrobić z karteczkami, które znaleźli pod figurą. Poszłam za nimi i okazało się, że pod świętym Józefem wsunięte były prośby do niego, od pacjentów i ich rodzin – opowiada emerytowana pielęgniarka. I z ogromną pewnością dodaje: – Niech pani będzie pewna, że św. Józef ich wysłuchiwał.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Leon XIV do abp Wachowskiego: będą cię poznawać nie po słowach, ale po miłości
"Gdy przepisywałam Pismo Święte, trafiałam na słowa, które odniosłam do siebie, do swojego życia".
Nikt nie jest powołany do rozkazywania, wszyscy są powołani do służenia.