Gdyby dziś jakiś pięćdziesięcioletni pan Wilhelm, katolik z Niemiec, przyjechał do Krakowa, Warszawy, Tomaszowa Lubelskiego, Opoczna, Lidzbarka Warmińskiego jednym słowem gdziekolwiek i poszedłby na Mszę Świętą, to zdziwiłby się.
„Moje uszanowanie. Jak zdróweczko?” – dwaj starsi panowie jadący na rowerach przystanęli na chwilę na chodniku, żeby wzajemnie się o to zapytać. Po kilkutygodniowym pobycie w Niemczech polski brzmiał jak język obcy. Ominęłam ich, śpiesząc się na zakupy. „Ja nie idę na to referendum, a pani?” – zapytała bez ceregieli jakaś młoda kobieta sprzedawczynię. Po krótkiej wymianie zdań i narzekaniu politycznemu przyszła kolej na mnie. Wzięłam pieczywo i cieszyłam się z jego zapachu. Przypomniałam sobie tygodniową „świeżość” i odporność na pleśń niemieckiego chleba. „Szczęść Boże!” – pozdrowiłam stojącą na dworcu siostrę franciszkankę. Wracała z Max Festiwalu z Niepokalanowa. „Pociąg z Koluszek do Łodzi przyjedzie opóźniony około 30 minut. Za utrudnienia przepraszamy” – usłyszałyśmy z gramofonu, a ja wróciłam myślą do minutowej punktualności Deutsche Bahn. Czas oczekiwania na przyjazd pociągu przerwał sygnał telefonu. „Halo” – moja mama dzwoniła. „Wiesz, przywieźli mi już ten strój opoczyński na niedzielną sumę. Ja się w nim ugotuję. Ciekawe, jak ciężki będzie wieniec dożynkowy”. Przed oczami stanął mi obraz procesji, z kapłanem niosącym monstrancję, dziewczynkami sypiącymi kwiaty, ministrantami z dzwonkami i rozproszonych rozmowami ludzi.
Niby nic nadzwyczajnego. Jest wrzesień, są i dożynki, jest i procesja. Są stare pociągi, to i mają prawo się spóźnić. Jest spotkanie młodych w Niepokalanowie, to i siostra zakonna czeka na powrotny pociąg. Zwykłe rzeczy, proste. Ale w Polsce, w Niemczech, nie. Gdyby dziś jakiś pięćdziesięcioletni pan Wilhelm, katolik z Niemiec, przyjechał do Krakowa, Warszawy, Tomaszowa Lubelskiego, Opoczna, Lidzbarka Warmińskiego jednym słowem gdziekolwiek i poszedłby na Mszę Świętą, to dziwiłby się. Przyzwyczajony do tygodniowo dwóch Eucharystii we własnym kościele dziwiłby się, że w dzień roboczy jest ona (co najmniej jedna) sprawowana. Potem niespodzianką byłaby młoda mama z wózkiem lub małżeństwo koło czterdziestki z dwójką dzieci modlący się w ławkach. Pan Wilhelm najczęściej widzi w kościele kilka starszych małżeństw i pojedyncze, nieco młodsze osoby. Nowością byłby też siedzący w konfesjonale drugi kapłan. W Niemczech bowiem brakuje powołań kapłańskich, a na spowiedź trzeba umówić się telefonicznie.
Gdyby z panem Wilhelmem przyjechała też jakaś dwudziestoletnia katoliczka Ingrid, pewnie ucieszyłaby się z możliwości bycia w Duszpasterstwie Akademickim, pielgrzymki na Jasną Górę lub adoracji Najświętszego Sakramentu w (np.) Częstochowie, Poznaniu, Tomaszowie Mazowieckim. Może postanowiliby zostać trochę dłużej w Polsce, żeby pojechać do Łagiewnik na przykład?
Jeśli tak, to mam nadzieję, że gdy będą jechać do Krakowa, PKP zaoszczędzi nerwów i już się nie spóźni.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W diecezjach i parafiach na całym świecie jest ogromne zainteresowanie Jubileuszem - uważa
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.