O tym, jak Chrystus zastąpił Grześka, o kryzysie sensu i Mszach dla trędowatych z Dominiką Szkatułą, świecką misjonarką pracującą w Peru od 32 lat rozmawia ks. Ireneusz Okarmus.
Długo to trwało? Kto Ci pomógł przezwyciężyć ten stan ducha?
Trwało to ok. 5 miesięcy. Nikomu nic nie mówiłam. Nie mogłam się na to zdobyć. Jednocześnie codziennie rano chodziłam do domu San Jose (św. Józefa), gdzie mieszkają trędowaci. W każdą sobotę była Msza dla nich, a ja głosiłam kazanie. Ksiądz proboszcz uznał, że lepiej będzie, gdy ja będę mówić, bo on miał trudności językowe. Pamiętam, jak bardzo się bałam pierwszego kazania. W leprozorium mieszka dziś 21 trędowatych.
Msza w domu San Jose była otwarta także dla innych ludzi. Brałam na te Msze także dzieci i młodzież. Dla trędowatych śpiewaliśmy, robiliśmy przedstawienia, akademie. Wtedy doszło do mnie, jak wielkie jest ich cierpienie. W konfrontacji z ich problemem mój zaczął mi się wydawać taki malutki, że wreszcie zniknął. I mogę powiedzieć, że to dzięki trędowatym wyszłam na prostą.
Brak kapłanów wymusza w Peru takie rozwiązania duszpasterskie, które w naszym kręgu kulturowym są nie do pomyślenia. Wielu gorliwych katolików w Polsce chyba nie wyobraża sobie sytuacji, aby proboszczem parafii była kobieta, i to jeszcze nie zakonnica.
Po pobycie w San Pablo pracowałam w parafii Tacsha Curaray, gdzie nie ma kapłanów, więc parafią, z konieczności, zarządzają kobiety – misjonarki. Od lat niektórymi wspólnotami zarządzają siostry zakonne albo świeckie misjonarki. W Tacsha Curaray byłam „proboszczem”. Nie miałam nikogo do pomocy – ani siostry zakonnej, ani świeckiej misjonarki. Więc uformowałam sobie ekipę animatorów z ojców rodzin, którzy są odpowiedzialni za życie religijne w wioskach parafii. To było jedyne rozwiązanie. Wyjeżdżaliśmy razem na ewangelizację. Wioski są położone w dół rzeki. Cały miesiąc płynęliśmy małymi łódkami (kanoe), by dopłynąć do najdalszych osad. A z powrotem statek zabierał na pokład nasze małe kanoe.
W tej placówce byłam 7 lat. Potem biskup skierował mnie do Mazan. Tam byłam 6 lat. Tworzyłam parafię od podstaw. Budowałam kościół, domy parafialne. Znowu zostałam „proboszczem”. Parafia Mazan leży 15 minut od miejscowości Indiana, gdzie jest siedziba biskupa, więc nie mieliśmy trudności z Mszą. Natomiast w wioskach działają dzielnie animatorzy, których formujemy w wikariacie od prawie 45 lat.
Na czym polega teraz Twoja praca?
Mieszkam w Iquitos. W 2005 roku biskup poprosił mnie, abym została koordynatorką duszpasterstwa diecezjalnego. Przygotowuję coroczne zebrania wszystkich misjonarzy, pracujących w naszym wikariacie. To są bardzo ważne spotkania, gdyż podczas nich podsumowujemy naszą pracę w danym roku i planujemy nowe działania. Mamy też wtedy dni formacji duchowej. To wszystko trwa od 5 do 10 dni. Moim zadaniem jest dopilnować, by to, co zostało ustalone, było wprowadzone w życie. Dlatego wizytuję wszystkie parafie. Nieraz muszę wziąć samolot, który ląduje na rzece, bo inaczej musiałabym płynąć miesiąc do jakiejś wioski.
Oczywiście organizuję sobie ekipę, z którą wizytuję parafie. Tak pracuję od 11 lat. W naszym wikariacie jest 16 parafii, ale są one położone na terenie 150 tys. km kw., czyli połowy Polski. Misjonarzom trudno jest się komunikować. Poza jednym zebraniem w marcu nie widzimy się cały rok. Dlatego moja wizyta to też dostarczenie wiadomości, to zachowanie przynależności do tego samego kościoła San Jose. Wizytacja parafii zajmuje mi 7–8 miesięcy. Po powrocie robię dla biskupa pisemne sprawozdanie.
A ilu jest księży w diecezji?
W całym wikariacie, czyli naszej diecezji, jest 12 księży, licząc z biskupem. W 8 parafiach nie ma księdza. Sióstr zakonnych jest 32 oraz świeccy misjonarze. Jeśli chodzi o misjonarki świeckie, to jest kilka z Peru i w tej chwili oprócz mnie są jeszcze dwie Polki – Anna Borkowska i Beata Prosinowska z Warszawy.
Gdybyś miała raz jeszcze wybierać, układać swoje życie, to…
Wybrałabym dokładnie to samo.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).