Ostatnia modlitwa, którą porwany w Afryce polski misjonarz odmówił z towarzyszami niedoli brzmiała: „Jezu ufam Tobie!”. Całe 44 dni jego niewoli, były jedną wielką lekcją zawierzenia.
Nazwisko ks. Mateusza Dziedzica obiegło w październiku ubiegłego roku cały świat. Polski misjonarz został uprowadzony w Republice Środkowoafrykańskiej przez rebeliantów, którzy dążyli do uwolnienia swego przywódcy, gen. Miskina’e. Dokonywane przez nich wcześniej napady, palenie samochodów i porywanie Afrykanów nie przyniosły oczekiwanego skutku. Ich żądania nie zostały wysłuchane. Dlatego też uprowadzili „białego”. Gwarantowało to skupienie uwagi światowej opinii publicznej na ich sprawie. Tak też się stało. Ich żądania zostały spełnione, a wszyscy zakładnicy, nie tylko misjonarz, odzyskali wolność.
Przebywając ostatnio w tym afrykańskim kraju miałam możliwość rozmawiać z dwoma towarzyszami niedoli ks. Mateusza i pracującymi tam misjonarzami. Uderzyło mnie jedno: wspominając o minionym doświadczeniu, obecnie istniejących trudnościach i o realnym zagrożeniu wywołanym niekończącą się rebelią, wszyscy przede wszystkim mówili nie o istniejących problemach, ale o zawierzeniu Panu Bogu i o tym, że to On ma swój plan. My musimy jedynie zaufać. Jeden z uprowadzonych powiedział mi wręcz, że ten plan polegał m.in. na tym, iż porwany „biały” był właśnie kapłanem, a nie choćby pracownikiem jakiejś organizacji humanitarnej.
„Kiedy wycieńczony forsownym marszem misjonarz przyszedł do obozu zapłakaliśmy. Po miesiącu pobytu w niewoli my, Afrykanie byliśmy na skraju wyczerpania, baliśmy się, że on tego nie wytrzyma – opowiadał Charlie Wagoto. - Potem zobaczyliśmy, że był on człowiekiem Boga. To Bóg nam go posłał, by nas przede wszystkim umocnić, a następnie wyprowadzić z niewoli”. Ks. Mateusz wielokrotnie wspominał, że na początku się buntował, nie mógł zrozumieć, dlaczego jego to właśnie spotkało i dlaczego uwalnianie trwa tak długo. Z czasem przyszło pogodzenie z wolą Bożą i totalne zaufanie Bogu. Busz stał się jego więzienną parafią.
„Takiego pokoju serca, jak w buszu nigdy wcześniej nie miałem, nigdy też modlitwa nie smakowała mi tak, jak wtedy” – mówił mi wczoraj wieczorem. Ze wzruszeniem wspominał zakutych w kajdany więźniów, którzy śpiewali pieśń ułożoną w niewoli: „Idź powiedz posłańcowi, że Jezus nas wyzwolił!”. Dodawali przy tym: „To tylko kwestia czasu”. „Bóg czeka na nasze zawierzenie, a jak zaufamy działa cuda” – dodaje ks. Leszek Zieliński, który mimo traumatycznego doświadczenia, jakim było stanięcie oko w oko z uzbrojonymi rebeliantami i uprowadzenie kolegi i proboszcza w jednym, pozostał na swej misji i służył ludziom. Został zwyczajnie. Byli ludzie i potrzebowali księdza. Nie tylko okrzepł w swej misyjnej posłudze, którą pełnił dopiero drugi rok, ale został też umocniony świadectwem swych wiernych. Trwali oni na modlitwie i poście aż do uwolnienia ostatniego zakładnika. Świadectwo wiary młodego Kościoła. Pierwsi misjonarze dotarli do Baboua dopiero w 1934 r. Parafia jest pod wezwaniem Matki Bożej Miłosierdzia; Jej obraz widnieje w tym kościele, a nad tabernakulum wisi obraz Jezusa Miłosiernego. Oba sprowadził tam ks. Mateusz..
W pierwszej przesyłce, którą porywacze pozwolili dostarczyć ks. Mateuszowi były rzeczy potrzebne do oprawiania Mszy św. „Bez tego bym nie przetrwał” – wyznał. Rozkładając korporał na ziemi, klęcząc, codziennie dla zakładników sprawował Najświętszą Ofiarę. Gdy zaczął się upominać o swe prawa i prawa swych przyjaciół z niewoli, jak o nich mówi, został ukarany. Odebrano mu na tydzień radość sprawowania Mszy we wspólnocie. Drugi z zakładników, z którymi rozmawiałam przygotowuje się właśnie do przyjęcia chrztu w Kościele katolickim. Wcześniej otarł się o protestancką sektę, ale bez większego przekonania. Wyznał, że do Chrystusa pociągnęła go codzienna postawa życia misjonarza, to jak traktował ludzi i jego modlitwa. Dodam, że miejsce w którym się razem modlili, więźniowie nazwali - kaplicą św. Mateusza.
Misjonarz jesienią zamierza wrócić do Republiki Środkowoafrykańskiej. Zaraz po uwolnieniu w afrykańskiej telewizji mówił: „Miłosierdzie Boga jest bez granic”. I potem słyszałam to z jego ust jeszcze wielokrotnie. Mnie osobiście ta afrykańska lekcja zawierzenia była bardzo potrzebna i za nią dziękuję.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).