Nie jesteśmy jednak skazani na porażkę. A lekarstwo na marazm, w którym się obecnie znaleźliśmy, już dawno opracowano.
Europa została zbudowana na trzech wzgórzach – Akropolu, Kapitolu i Golgocie – napisał ks. profesor Antoni Dębiński, rektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w odczytywanym dziś w kościołach liście. I jeśli dziś odrywa się od swoich fundamentów, to zapewne straci swoją tożsamość. Zresztą już to widać. „Po epoce wielkich, zbrodniczych totalitaryzmów, nastały czasy sceptycyzmu, czasy ludzi, którzy nie wiedzą, w co wierzyć i do czego dążyć. Ponadto obserwujemy odrodzenie różnych form fanatyzmu i fundamentalizmu, które na naszych oczach uzewnętrzniają się w terroryzmie” – pisze rektor KUL. Czy jest na to jakieś lekarstwo?
Nie sądzę, by dało się to zrobić przy użyciu metody, w której cięgle wielu pokłada (złudne) nadzieje: przyciągniecie ludzi do Kościoła jako nośnika pewnej tradycji i kultury. Niewiele dadzą katolickie szkoły, uczelnie organizacje czy media. Idąc tą drogą ciągle jesteśmy w defensywie. Choćby dlatego, że przymiotnik „katolicki” najczęściej jest odbierany jako synonim czegoś gorszego, zaściankowego. Ciągle też mówimy o konieczności zachowania albo nawet wrócenia do pewnych tradycji. A tak się nie da. Nie można zawrócić biegu czasów. Zresztą... Do czego niby mamy wracać? Czy którekolwiek czasy można by ocenić jako epokę urzeczywistnienia na ziemi królestwa Bożego?
Nie jesteśmy jednak skazani na porażkę. A lekarstwo na marazm, w którym się obecnie znaleźliśmy już dawno opracowano. Dziś pokazują je nam prześladowani z wiarę. Ci, którzy nie zaparli się Jezusa nawet wtedy, gdy oznaczało to śmierć. I – co chyba jeszcze ważniejsze – także ci, którzy mimo doznanych okropieństw nie przestali kochać. Przecież na tym polega bycie uczniem Chrystusa! Pełnić wolę Ojca nawet, jeśli po ludzku wszystko się przez to traci!.
Tako postawa to wariactwo. Ale myślę, że to jedyna postawa, która jest w stanie skutecznie przeciwstawić się wszechogarniającemu naszą cywilizację marazmowi. Nie oglądając się na innych, także naszych współbraci w wierze, musimy stać się chrześcijanami radykalnymi. Ale nie radykalnymi w jakiejś walce o wiarę, w tropieniu nieprawości, ale radykalnymi w miłości. Tak, jak tego uczył Chrystus.
Ot, czytam czasami o chrześcijanach, którzy potrafią wybaczyć zabójcom swoich bliskich. W takiej Rwandzie na przykład, gdzie po czasach niedawnego ludobójstwa przebaczenie jest jedyną drogą do budowania sensownej przeszłości. A my?
Nasi chrześcijanie mylą pielęgnowanie pamięci o tragedii z pielęgnowaniem nienawiści nawet nie do samych sprawców, ale do ich dzieci i wnuków. Ot, takie rzezie na Wołyniu z czasów II wojny światowej. Jacy z nas chrześcijanie, jeśli z ich powodu po siedemdziesięciu latach pielęgnujemy nienawiść do Ukraińców? Jacy z nas chrześcijanie, jeśli nie przepuszczamy żadnej okazji, by napiętnować najgorszymi oskarżeniami tych, których uważamy za swoich politycznych przeciwników? Czy gdybyśmy to my rządzili światem, naszą cywilizację można by nazwać prawdziwie chrześcijańską?
Jeśli nie staniemy się radykalni w wyznawaniu naszej wiary (czytaj: radykalni w miłości) ciągle będziemy w defensywie. Do ofensywy przejdziemy, jeśli na nienawiść, odpowiemy szczerą miłością, na egoizm altruizmem, na złe prawo naszą prawością, na nieuczciwość, uczciwością. Nie da się? Przykład wielu inicjatyw (np. Krucjata Wyzwolenia Człowieka, Ruch Czystych Serc) pokazuje, że to przynosi owoce.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.