Podróż do Italii od zawsze była moim pragnieniem. Gdy szanse wyjazdu zarysowały się już całkiem realnie, z uwagą spojrzałam na mapę i dotykając palcem miejsc, które planuję odwiedzić, głośno wymieniłam ich nazwy. Niektóry brzmiały tajemniczo, bo nigdy wcześniej o nich nie słyszałam. Teraz, poznane osobiście, stanowią nie tylko miłe wspomnienie ale i okazję do zatrzymania się czy refleksji.
Znamiennym jest, jak pokazuje historia, że Bóg gdy chce dać Kościołowi jakiś dar, wybiera człowieka, którego gruntownie oczyszcza. Musi się on wyzbyć wszelkich ziemskich przywiązań/przypadłości po to, by stać się bardziej podobny Bogu, by jego wiara stała się mocniejsza i czystsza, i to oczyszczenie uzdalnia go do głębszego wniknięcia w tajemnice samego Boga i Jego darów.
Tu jakby echem przypominają mi się słowa z Dzienniczka św. s.Faustyny: „Kiedy się pogrążyłam w modlitwie, zostałam w duchu przeniesiona do kaplicy i ujrzałam Pana Jezusa wystawionego w monstrancji; na miejscu monstrancji widziałam chwalebne oblicze Pana – i powiedział mi Pan: »Co ty widzisz w rzeczywistości, dusze te widzą przez wiarę. O, jak bardzo Mi jest miła ich wielka wiara. Widzisz, [że] choć na pozór nie ma we Mnie śladu życia, to jednak w rzeczywistości ono jest w całej pełni i to w każdej Hostii zawarte; jednak abym mógł działać w duszy, dusza musi mieć wiarę. O, jak miła Mi jest żywa wiara«” (Dz. 1420). Z mego zamyślenia nt. bazyliańskiego mnicha wyrywa mnie trafna uwaga franciszkańskiego stróża tego miejsca: "mnich nie mógł wątpić - jeśli byłoby inaczej, to dziś wystarczyło by tylko wątpić, a wokół mielibyśmy masę cudów".
Cud wydarzył się podczas sprawowania Najświętszej Ofiary tuż po słowach konsekracji: bierzcie i jedzcie to jest Ciało moje... bierzcie i pijcie to jest Krew moja. Celebrujący mszę św. mnich zauważył, że hostia zmieniła się w ciało, a wino w kielichu w krew. Co czuł w tym momencie ów kapłan, trudno powiedzieć. Kronikarz opisujący tamto zdarzenie napisał: "mnich zmieszał się i przeraził na to niezwykłe wydarzenie tak, że trwał jakby w ekstazie przez dłuższy czas, ale w końcu jego przerażenie ustąpiło duchowemu szczęściu, które wypełniło jego duszę". Zaraz po tym, co zobaczył, miał wykrzyknąć do wiernych zgromadzonych niedaleko "podejdźcie bracia i spójrzcie na naszego Boga, który przybył do nas - oto Ciało i Krew naszego ukochanego Chrystusa" (dla wyjaśnienia dodam, że wschodni mnisi sprawowali liturgię w małej kapliczce, w oddaleniu od ludzi, słysząc jednak ich szemranie, na przedłużającą się ciszę, ów mnich wyszedł i oznajmił ze wzruszeniem powyższe słowa). Człowiek ten w jednym momencie zrozumiał, że cud który się wydarzył jest odpowiedzią zarówno dla niego, jak i dla innych. Oto Jezus przyszedł przypomnieć, że codziennie, na wszystkich ołtarzach świata, ofiarowuje siebie za nas dokładnie tak samo, jak 2000 lat temu na Golgocie. Codziennie umiera z miłości do każdego człowieka. Z miłości ku mnie...
Kroniki przekazują, że kilka dni po tym cudownym wydarzeniu mnisi zauważyli, że Ciało Pańskie kurczy się i uczynili rzecz zaskakującą. Przygotowali specjalny materiał pokryty szlachetnym suknem i przybili Ciało Eucharystyczne 12 gwoździkami do tego kosztownego materiału z myślą, by Je zachować w kształcie hostii dla przyszłych pokoleń. Dlatego do dzisiaj, dzięki ich rozsądnemu działaniu Ciało z Lanciano ma okrągły kształt, natomiast Najświętsza Krew podzieliła się na pięć osobnych grudek, z których każda jest nieco inna pod względem wielkości i kształtu.
Jakie były pierwsze wrażenia ludzi na cud, nie wiemy, bo nie zachowały się żadne dokumenty historyczne z tamtego okresu i to z różnych powodów. Dwukrotnie Lanciano nawiedziło trzęsienie ziemi, miasteczko trawiły też liczne pożary i grabieże a ostatnie łupy z sanktuarium wyniosła armia napoleońska, która zrabowała m.in. ocalałe do tego czasu dokumenty o cudzie. Bezsprzecznym jednak jest fakt, że cud eucharystyczny w Lanciano został oficjalnie uznany przez Kościół 17 lutego 1574 roku decyzją miejscowego bp. Rodrigueza Gaspera. Nakazał on też poddać relikwie badaniom. Dowiodły one m.in. tego, że pięć fragmentów zakrzepłej krwi waży tyle samo, co jeden. Samo z siebie stanowiło to rzecz niewytłumaczalną.
Kolejne takie badania odbyły się już w XX wieku, dokładnie w latach 1970-71, pod kierunkiem prof. dr. Odoardo Linoli - ordynatora i dyrektora Laboratorium Analiz Klinicznych i Anatomii Patologicznej w szpitalu Riuniti w Arezzo, eksperta w dziedzinie histopatologii, chemii i diagnostyki laboratoryjnej oraz prof. dr. Ruggero Bertelli z Instytutu Anatomii Prawidłowej sieneńskiego Uniwersytetu. Badani były drobiazgowe i trwały dwa lata. Konkluzją ich były dwa telegramy. W pierwszym z 11 grudnia 1970r. napisali: "na początku było Słowo i Słowo stało się Ciałem", w drugim zaś z dn. 11 lutego 1971r. oznajmili: "dalsze testy stwierdziły obecność prążkowanych włókien mięśnia sercowego. Alleluja". Wyniki podano do publicznej wiadomości w dniu 4 marca 1971 roku.
Ekspertyzy badań były jednoznaczne "ciało i krew mają tę samą grupę tj. AB (de facto na Całunie turyńskim też występuje grupa krwi AB). Dla wyjaśnienia dodam tu, że grupa ta występuje jedynie u 4-5% populacji ludzkiej a najczęściej spotykana jest wśród Żydów (18%). Histologicznie rozpoznano, że ciało to fragment mięśnia sercowego z gatunku ludzkiego a w krwi odkryto żywe białka, takie same jakie spotyka się w krwi ludzkiej wraz z substancjami mineralnymi tj. fosforem, chlorkami, potasem, magnezem, sodem czy wapniem. Zaskakującym był fakt, że w cudownym Ciele Eucharystycznym jest kompletne ludzkie serce z jego wszystkimi elementami. Nie znaleziono w badanych próbkach żadnych środków konserwujących czy balsamujących a mimo to, po prawie 13-tu wiekach cudowna krew i ciało nadal znajdują się w bardzo dobrym stanie, mimo wystawiania ich na działanie czynników atmosferycznych, fizycznych, i biologicznych, co samo w sobie też jest zjawiskiem nadzwyczajnym.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.