Eucharystyczny Bóg

Podróż do Italii od zawsze była moim pragnieniem. Gdy szanse wyjazdu zarysowały się już całkiem realnie, z uwagą spojrzałam na mapę i dotykając palcem miejsc, które planuję odwiedzić, głośno wymieniłam ich nazwy. Niektóry brzmiały tajemniczo, bo nigdy wcześniej o nich nie słyszałam. Teraz, poznane osobiście, stanowią nie tylko miłe wspomnienie ale i okazję do zatrzymania się czy refleksji.

Reklama

Dwudniowy pobyt w San Giovanni Rotondo był podczas 10-dniowego objazdu "włoskiego buta" momentem zwrotnym. Po wielkich miastach/zabytkach nadszedł czas na część pielgrzymkową wyjazdu. Wcześnie rano, tuż po mszy św. w San Giovanni Rotondo udaliśmy się piękną trasą, wzdłuż Adriatyku, na północ w kierunku Loretto. Tuż przed południem jednak zatrzymaliśmy się w małym, sennym miasteczku zwanym Lanciano, by choć na kilka chwil wstąpić do franciszkańskiego kościoła, miejsca pierwszego, słynnego cudu eucharystycznego w kościele.

Lanciano to starożytne miasto Anxanum, założone przez italskie plemię Frenatów. Dziś, podobnie jak wiele tutejszych miasteczek, urzeka swą urodą. Domy mieszkalne są typowe dla włoskiego południa. To, co gdzie indziej bardzo razi, tu ma swój urok i klimat. Połączenie tego, co nowe i tego, co pamięta czasy średniowiecza jest delikatne, nie irytujące i nie krzykliwe.

Gdy nasz autokar podjeżdża na parking jest prawie południe. Miasto wygląda jak wymarłe. Środek dnia to początek czasu sjesty, więc miejscowi chroniąc się przed gorącymi promieniami słońca, zamykają drewniane okiennice swoich domów, udając się na kilkudziesięcio minutową drzemkę. To chwilowe wyludnienie miasta wale mi nie przeszkadza. "Uzbrojona", podobnie jak inni, w aparat fotograficzny, wodę mineralną i czapeczkę z daszkiem niespiesznie spaceruję bardzo wąskimi uliczkami, o niebywałym uroku, w kierunku starówki. Ta część miasta zachowana jest doskonale, jakby czas zatrzymał się tu przed wiekami.

Duża w tym zasługa nie tylko ciepłego klimatu, ale i współczesnych budowniczych, którzy pięknie zrekonstruowali m.in. rzymski most z czasów cesarza Wespazjana (stanowiący świadectwo dawnego dobrobytu) czy barokową, blankowaną twierdzę Torri Montanare z potężnymi murami obronnymi i licznymi wieżami, która robi wrażenie równie niezdobytej jak w XI wieku, kiedy to została zbudowana dla ochrony nowo wybudowanej dzielnicy mieszkaniowej. Wszystko co tu poznaje jest takie barwne, o niecodzienne wręcz urodzie i takie tajemnicze...

Delektując się otoczeniem niespiesznie przemierzamy kolejne uliczki. Gdyby nie przewodnik, który wskazał nam drzwi do franciszkańskiego kościoła pw. św Longina, prawdopodobnie przeszlibyśmy obok najsłynniejszego, od prawie 1300 lat, miejsca w Lanciano. Wejście do sanktuarium jest bowiem niepozorne, można by nawet rzec - piękne w swej prostocie i bardzo dyskretne.

Pierwszym czego doświadczam tuż po przekroczeniu progu świątyni to delikatny chłód i cisza towarzysząca bezgłośnej modlitwie, adoracji, czterech zgromadzonych to osób. Zatrzymuję się, by przyzwyczaić oczy do delikatnego półmroku, by uspokoić oddech, choć emocje we mnie narastają. Wielu uczestników wycieczki przygotowuje pośpiesznie swoje aparaty fotograficzne, chcąc jak najszybciej uwiecznić tę słynną monstrancję i jej zawartość. Wielu prawie biegnie do Relikwiarza głośno przy tym z sobą dyskutując.

Z amoku atmosfery sensacji w jednym momencie wytrąca pędzących ku ołtarzowi szczupły franciszkanin, który czystą polszczyzną prosi stanowczo o kulturę zachowania i oddanie czci Chrystusowi utajonemu w Najświętszym Sakramencie. Wszyscy posłusznie padamy na kolana i pozdrawiamy Eucharystycznego Boga, potem już wszyscy razem spokojnie zbliżamy się ku marmurowemu ołtarzowi i z nieukrywanym zaciekawieniem spoglądamy na to, co kryje się w Relikwiarzu. Chyba każdy uczestnik wycieczki pstryka kilka/kilkadziesiąt fotek. Novum jest fakt, że można je wykonywać nawet z użyciem flesza (nie ma tu bowiem żadnego zakazu, z jakim spotykałam się w każdym innym zabytkowym obiekcie we Włoszech). Po wykonaniu sesji zdjęciowej całą grupą zasiadamy posłusznie w kościelnych ławkach i słuchamy historii tego miejsca.

Cud wydarzył się na początku VIII wieku, gdzieś ok. roku 700, czyli prawie1300 lat temu. Bazyliańscy mnisi uciekając po prześladowaniach za wystąpienie w obronie kultu ikon w Konstantynopolu, schronili się na włoskim południu w tym właśnie miasteczku. Wydawało się, że najgorsze minęło, tymczasem czekały ich nowe trudności - obcy kraj, inny język, inne tradycje. Zatknął się zapewne z nimi także jeden z kapłanów, o którym mówi się, że zwątpił w rzeczywistą obecność Jezusa w Eucharystii, aczkolwiek informacje o jego stanie ducha po raz pierwszy pojawiły się dopiero po dziesięciu wiekach od jego śmierci, więc nie można ich uznać za pewnik. Faktem jest jednak to, że w tym czasie pojawiały się ruchy publiczne manifestujące poglądy, że w Eucharystii nie ma Jezusa, Boga-Człowieka.

Być może miało to jakiś wpływ na wewnętrzne przeżycia bazyliańskiego mnicha, którego imię się nie zachowało, a może przeżywał on tzw. "noc duchową/wewnętrzną" jakiej doświadczało wielu wybitnych postaci, świętych i doktorów kościoła, by wymienić tu tylko: św. Faustynę, św.Franciszka, św.Teresę - i to wstrząsnęło jego kapłaństwem. Tak naprawdę tylko Bóg wie, co czuł ten mnich, czego doświadczał i co ukrywał przed ludźmi.

Stawiane przez niego pytania nt. obecności Jezusa w Eucharystii nie musiały więc jednoznacznie świadczyć o zwątpieniu czy utracie wiary, ale o próbie zrozumienia tego, co po ludzku przekracza każdego z nas. Pytania w wierze i pytania o wiarę są bowiem naturalnym procesem wzrastania i winny się pojawiać w życiu człowieka. "Wiara jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy" (Hbr 11,1).

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama