Śmierć bliskich sprawiła, że uwierzyły w życie. – Kiedyś myśląc o śmierci, widziałam jedynie ciemny grób. Dziś widzę niedzielny poranek zmartwychwstania – mówi Jadwiga Kaczmarek.
Trzy rodzaje łez
Jadwiga Kaczmarek przez dziesiątki lat żyła w lęku przed śmiercią. W wieku 24 lat 15 lutego 1979 roku przeżyła wybuch w warszawskiej rotundzie, pod której gruzami straciło życie wielu jej znajomych. – Mieliśmy wtedy przerwę w pracy, piliśmy kawę, rozmawialiśmy. Nagle usłyszałam szum, zobaczyłam, że ściany się osuwają, i pomyślałam, że umieram. Przed utratą świadomości zdążyłam jeszcze zawołać: „Boże, ratuj!” – wspomina pani Jadwiga. Gdy się ocknęła, wokół był tylko gruz. Z miejsca tragedii wyciągnął ją żołnierz.
– Gdy w szpitalu zrozumiałam, co się stało, całkowicie siadła mi psychika. Wiedziałam, że część z nas ocalała, ale wciąż dowiadywałam się o nowych ofiarach, moich dobrych znajomych… Jedna koleżanka w czasie wybuchu urodziła dziecko. Obydwoje zmarli. Takich historii było więcej… Spędziłam w szpitalu dwa miesiące, a gdy wróciłam do domu, mój malutki synek nie poznał mnie i mówił do mnie: „ciociu” – wspomina. To wszystko sprawiło, że na długie lata zamknęła się w sobie i żyła w ciągłym lęku. – Wciąż miałam wrażenie, że za moment wszystko się zawali. Tak jak wtedy. Przecież byłyśmy młode, wychodziłyśmy za mąż, rodziłyśmy dzieci, angażowałyśmy się w pracę – żyłyśmy i byłyśmy szczęśliwe. I w jednej chwili wszystko umarło. Latami zrywałam się w nocy z przekonaniem, że wszystkie moje plany, marzenia i wysiłki legną w gruzach – opowiada.
Pani Jadwiga zawsze była osobą wierzącą. Jednak nie potrafiła z serca podziękować Bogu za to, że ocalił ją z tragedii. Dopiero gdy kilka lat temu wstąpiła do wspólnoty, pozwoliła sobie na powtórne przeżycie trudnych doświadczeń z młodości. – Jakiś czas temu nasza wspólnota prowadziła rekolekcje po stracie bliskiej osoby i zdecydowałam się pomóc. Nie wiedziałam, że Bóg przygotował dla mnie drogę do uzdrowienia moich wspomnień i lęków. Chyba po raz pierwszy wylałam tak wiele łez na wspomnienie straty i bólu. Pierwsze łzy popłynęły z żalu za tym, co zostało mi zabrane. Za koleżankami, radością, marzeniami. Drugie były łzy wdzięczności. Za to, że żyję, że Bóg mnie ocalił. Kolejne to łzy wielkiej miłości. Dziś myślę, że to sam Jezus wyniósł mnie na rękach żołnierza z walącego się gmachu. I muszę przyznać, że dopiero teraz odetchnęłam spokojnie i zaczęłam żyć pełnią życia.
Moje doświadczenie nauczyło mnie, jak kruche jest życie. Dlatego nie warto pokładać nadziei w tym, co tu, na ziemi. Natomiast miłość Boga nauczyła mnie głębokiej wiary w życie po śmierci i nadziei w zmartwychwstanie. Wiem, że za jakiś czas spotkamy się z koleżankami w niebie i powspominamy naszą młodość. Ale co najważniejsze, poznałam Jezusa Zmartwychwstałego, który razem z Maryją przeprowadza zmarłych do krainy życia. Dlatego dziś nie boję się śmierci. I zamiast ciemnego grobu widzę niedzielny poranek Zmartwychwstania.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Posługa musi być służbą ludziom, a nie jedynie chłodnym wypełnianiem prawa.
Dbajcie o relacje rodzinne, bo one są lekarstwem zarówno dla zdrowych, jak i chorych
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.