To film zrobiony przez Ducha Świętego – twierdzi Pietro Sarubbi, odtwórca roli Barabasza w „Pasji” Mela Gibsona.
To rzeczywiście nie jest zwykły film. Oglądając go, czujemy, że uczestniczymy w misterium, które rozegrało się dwa tysiące lat temu na Golgocie. Bo też i taki cel towarzyszył twórcom „Pasji”. By przybliżyć nas do tamtych wydarzeń, zadbali o maksymalny realizm swego dzieła, pilnując przy tym, by samej pracy nad filmem nadać duchowy wymiar. Owoce tego działania są widoczne do dziś.
Duch okrucieństwa?
Co ciekawe, kiedy obraz wchodził do kin w 2004 r., wzbudzał wiele kontrowersji. Protestowały nie tylko środowiska żydowskie, dopatrujące się w filmie treści obwiniających Żydów za śmierć Chrystusa. Przede wszystkim wśród samych katolików toczyła się gorąca dyskusja, w której najcięższe zarzuty dotyczyły przemocy przedstawianej na ekranie. W debacie zorganizowanej w Krakowie przez redakcję „Tygodnika Powszechnego” po przedpremierowym pokazie ks. Adam Boniecki stwierdził, że „Pasja” jest przesycona duchem okrucieństwa. Współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów oceniał: „Dosłowne sceny tortur są religijnym kiczem. Można tylko pytać, czy będzie to służyło dobrym, czy też złym celom. (…) Ci źli są przedstawieni jako takie kanalie, że jakiekolwiek dobre uczucia wobec nich nie mają sensu”. Jeszcze ostrzej zabrzmiał wówczas głos Agnieszki Holland: „Potworne, bezmyślne okrucieństwo na ekranie i ukazywanie Chrystusa jako skrwawionego pulpetu dowodzi, że ten film ma tyle wspólnego z Ewangelią, co Osama bin Laden z Koranem. Jestem przerażona”.
Nie przeszkodziło to wcale filmowi Mela Gibsona bić rekordów popularności. I to wcale nie wśród widzów szukających na ekranie przemocy. Przeciwnie, „Pasja” weszła na stałe do repertuaru rozmaitych rekolekcji, stała się klasycznym obrazem filmowym przedstawiającym mękę Pańską. W Polsce obraz obejrzało ok. 3,5 miliona widzów. Czas pokazał, jak bardzo chybione były uwagi zarzucające reżyserowi epatowanie okrucieństwem dla samego okrucieństwa. Owszem, niektóre drastyczne sceny, takie jak ta, w której kruk wydziobuje oko jednemu z łotrów wiszących na krzyżu, można było sobie darować. Jednak już chociażby scena biczowania, również bardzo brutalna, unaoczniała po prostu, jak było naprawdę. Oczyszczała religijną wyobraźnię właśnie z kiczu, przesłaniającego często prawdę o cierpieniu Chrystusa.
Maksimum realizmu
Scenariusz do filmu „Pasja” powstał na podstawie Biblii oraz wizji bł. Anny Katarzyny Emmerich. XIX-wieczna niemiecka mistyczka, córka ubogich rolników, otrzymała dar uczestniczenia w drodze krzyżowej Pana Jezusa. Jej widzenia, spisane przez Klemensa Brentano, wprawiły w zdumienie wielu uczonych. Ta niewykształcona zakonnica z niezwykłą dokładnością opisywała bowiem miasta i osiedla Palestyny z czasów Jezusa, ukazywała ówczesną kulturę i obyczaje, przedstawiała fakty potwierdzone, jak się później okazywało, przez historyków. Czytelnik tych zapisków czuł się wręcz świadkiem opisywanych wydarzeń. Nic więc dziwnego, że to właśnie po ten materiał postanowił sięgnąć Mel Gibson, kręcąc filmowe dzieło swojego życia.
Aby jeszcze bardziej urealnić przedstawianą na ekranie historię męki Pańskiej, w filmie wykorzystano języki, którymi ludzie porozumiewali się w czasach Chrystusa: łaciński i aramejski. Przy czym mowa używana w filmie przez Jezusa i pozostałych Żydów różni się znacznie od syryjskiej odmiany aramejskiego, używanej do dziś przez część chrześcijan w Iraku i na Bliskim Wschodzie. Lista dialogowa zawiera bowiem dialekt zbliżony do tego, którym posługują się wierni Kościołów chaldejskiego i asyryjskiego w Stanach Zjednoczonych. Wersję aramejskiego, którym hipotetycznie mówił Jezus, opracował William Fulco, specjalista z Loyola Marymount University w Los Angeles.
Piorunem w parasol
Najważniejszym jednak wyzwaniem dla Mela Gibsona stało się znalezienie aktora, który udźwignąłby rolę Jezusa – ukazał osiągniętą przez Niego pełnię człowieczeństwa, a jednocześnie pozwolił widzom dostrzec w Nim Boga. Wybór padł na Jamesa Caviezela, znanego wcześniej m.in. z „Cienkiej czerwonej linii” i „Hrabiego Monte Christo”. Przykuł on uwagę reżysera przenikliwym wzrokiem i szczerym wyrazem twarzy. Aktor był onieśmielony propozycją, ale postanowił podjąć wyzwanie, które spadło na niego w momencie, gdy obchodził akurat 33. urodziny. Caviezel, praktykujący katolik, potraktował to jako znak.
Realistyczna konwencja przyjęta przez Gibsona sprawiła, że odtwórca roli Jezusa musiał niejako brać udział w męce samego Pana. „Dzień po dniu byłem opluwany, bity, chłostany, zmuszany do niesienia ciężkiego krzyża w przenikliwym chłodzie. To było brutalne doświadczenie, aż brak słów, by je opisać. Jednak mimo to warto było zagrać tę rolę” – twierdzi aktor.
Kręcenie scen ukrzyżowania trwało ponad dwa tygodnie. Krzyż, który nosił Caviezel, ważył ponad 50 kilogramów, co stanowi połowę wagi prawdziwego krzyża. Aby podołać zadaniu, aktor trenował, wytrzymując 10 minut w przysiadzie przy ścianie i podnosząc ciężary dla wzmocnienia pleców. Doświadczył przy tym wielu cierpień fizycznych, takich jak zapalenie płuc, wypadnięcie barku czy liczne zranienia. Na planie miało też miejsce niezwykłe zdarzenie: piorun trafił w parasol, pod którym stał odtwórca roli Jezusa wraz z asystentem reżysera. Na szczęście żadnemu z panów nic groźnego się nie stało.
On był Jezusem
Jednak największym wyzwaniem okazało się duchowe przygotowanie. „Myślałem, że jestem tylko aktorem grającym swoją rolę, ale potem zdałem sobie sprawę, że to nie może być po prostu kolejna rola. Nie sądziłem, że tyle będę musiał się modlić, by utrzymać właściwą perspektywę” – opowiada James Caviezel. Z kolei Maia Morgenstern, odtwórczyni roli Maryi, matki Jezusa, aby lepiej utożsamić się ze swoją postacią, przeczytała scenariusz ponad 200 razy. Wejściu w rolę sprzyjał fakt, że sama była wówczas w ciąży.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).