Harmonia ducha

Dziś mija pierwsza rocznica śmierci Wojciecha Kilara, światowej sławy kompozytora. Zmarł w niedzielę 29 grudnia 2013 roku po ciężkiej chorobie. Miał 81 lat. Wszyscy, którym dane było poznać kompozytora, wspominają go jako wielkiego człowieka, niezwykle skromnego, Ślązaka z wyboru. Publikujemy wzruszający wywiad z Wojciechem Kilarem naszej redakcyjnej koleżanki.

Reklama

O sonetach dla żony, dotknięciu jasnogórskiego obrazu i kapłanach „niesalonowych” z Wojciechem Kilarem rozmawia Barbara Gruszka-Zych.

W domu Wojciecha Kilara, począwszy od kredensu w kuchni, przez korytarze, na pokojach skończywszy, stoją statuetki i wiszą dyplomy nagród, którymi każdy twórca chciałby być uhonorowany. Z tytułami obywatela honorowego jest tego ponad setka. Ale kompozytor prowadzi mnie do swojego fortepianu, gdzie w ramce za szkłem widać stroniczkę z notesiku żony Barbary. Oprawił ją tak po jej śmierci. – To notatki z przygotowań Basi do I Komunii – wyjaśnia. – Fragment „Te Deum laudamus”. Jest tu jeszcze jej „Kubuś Puchatek” z tamtego czasu. Na stronie przedtytułowej wykaligrafowała piórem: „Pomianowska Basieńka. Katowice 1944”. Miała wtedy 8 lat.

Barbara Gruszka-Zych: Kiedyś w krakowskim antykwariacie szukał Pan „Boskiej komedii” Dantego i wtedy wpadły Panu w ręce „Sonety do Laury” Petrarki za jedyne 3,50…

Wojciech Kilar: – Z całej „Boskiej komedii” do mojej czwartej symfonii „Sinfonia de motu”, czyli „O ruchu”, wybrałem kilkadziesiąt ostatnich linijek, gdzie jest mowa o największej sile, która wprawia w ruch słońce i gwiazdy. A jest nią miłość. Kiedy skończyłem tę symfonię, wróciłem do Petrarki. Cud wielkiej sztuki polega na tym, że jest ponadczasowa. To, o czym Francesco pisał ponad 6 wieków temu, mówi o mnie. Dlatego skomponowałem do niego muzykę. Sonetów jest 300, a ja wybrałem cztery – dwa pierwsze mówią o miłości do Laury za życia, dwa następne są opłakiwaniem jej po śmierci. Po stracie mojej żony wszystkie utwory dedykowałem jej, poza tym jednym. Ale komuś, kto mnie zna, musi się on kojarzyć z moim życiem.

Kiedy ostatnio Pana odwiedziłam, wrócił Pan z cmentarza od żony i czytał mi sonety „Do Laury Madonny umarłej”. Petrarka mówi w nich, że po drugiej stronie „zobaczy Pana swego i swą panią”.

– Zaryzykowałbym stwierdzenie, że jest to też wyznanie mojej wiary, gdybym był jej pewien. Jak mówi psalmista: „Jak łania pragnie wody ze strumienia, tak dusza moja pragnie Ciebie, Boże”. Łaską jest już to, że tak bardzo potrzebuję wiary. Znam ludzi, którym dana jest wielka wiara. Być może w jakiejś mierze też ją posiadam, ale boję się, żeby w tym stwierdzeniu nie było pychy. Wiara to kwestia zrozumienia, kim jest drugi człowiek. Trzeba w nim widzieć Chrystusa, nawet jeśli doświadczyliśmy od niego krzywdy. Miłować bliźniego swego jak siebie samego.

Twierdzi Pan, że wiara wymaga prób. Czy odejście żony było próbą?

– Nie, nie miałem chwil, żeby pytać: „Panie, dlaczego mi ją zabrałeś?”. Wręcz odwrotnie, widziałem w tym Jego łaskę, bo ostatnie lata żony były ciężkie.

Męczyła się w chorobie?

– Tak… Zawsze podczas modlitwy muszę przywoływać się do porządku. Powinienem się cieszyć, że ona już nie cierpi, a nie użalać nad sobą, że jestem sam. Bo przecież tak nie jest. Ja się tak strasznie bałem po jej śmierci pierwszego wyjazdu z Katowic w miejsca, gdzie byliśmy razem. Ale okazało się, że ona pojechała tam ze mną i towarzyszy mi przez cały czas. Oczywiście najbardziej ją czuję w domu. Tutaj jest wręcz dotykalna. Podpowiada mi nawet poprzez znaki. Nie jakieś mistyczne, ale takie dorady „z góry”, co mam na przykład w danej chwili zrobić. Wielu ma podobne doświadczenia ze swoimi zmarłymi.

Petrarka opisał Laurę, Pan – Barbarę.

– U Petrarki są precyzyjne słowa. Moja muzyka, towarzysząca sonetom, jest bardzo skromna. Żeby w pełni zabrzmiała treść.

Proszę opowiedzieć o żonie.

– To największa łaska, jaką dostałem od Boga. Jak się kogoś kocha, to wszystko jest w nim wspaniałe. Żadne historie z naszego życia, kiedy układało nam się gorzej, nie są ważne. Pobraliśmy się, kiedy byłem już w wieku Chrystusowym, ona była o 4 lata młodsza. Mieliśmy już za sobą trudne chwile, może dzięki temu potem nasza miłość była jak skała. Jak u Petrarki, też się sporo wycierpiałem jeszcze przed ślubem. Wydaje mi się, że właściwie w naszej rozmowie zastanawiamy się, czym jest wielka sztuka. Nigdzie nie dowiemy się takiej prawdy o człowieku jak przez sztukę.

Można powiedzieć, że wielka sztuka za nami patrzy, a my potem inaczej patrzymy na świat.

– Wielka sztuka kojarzy się z kosmosem, przenosi nas w rejony nieosiągalne realnie. Ktoś z moich przyjaciół powiedział o adagio z „Kwintetu smyczkowego” Schuberta, że to jakby chodzenie po planetach. Nagle odrywamy się od rzeczywistości i znajdujemy w świecie niepojętym. Doskonałość dzieła jest powtórzeniem aktu stworzenia Boga. Przykładem na to jest muzyka Bacha, który zmaga się z doskonałością kosmosu. Stany mistyczne, w które nas przenosi, to ogromne pocieszenie. Wszystko wydaje się wtedy takie proste. Nie potrzeba żadnych materialnych dowodów na istnienie Boga. Wystarczy tylko muzyka.

Czy takie stany zdarzają się podczas komponowania?

– Tylko grafomani mówią, że piszą w natchnieniu. Trzeba pamiętać anegdotę o Styce, któremu Matka Boska mówi: „Nie maluj mnie na kolanach, tylko mnie maluj dobrze”. Komponowanie to ciężka praca. Przede wszystkim są nuty, nuty, nuty i jeszcze raz nuty. Kilkadziesiąt lat temu nagrywałem w Radiu Katowice muzykę do spektaklu lalkowego. Siedziałem w mikserce i usłyszawszy, jak harfistka pomyliła się, powiedziałem głośno: „Wie pani, tam jest A, a nie G”. I wtedy usłyszałem lekceważące: „Ojej, świat się nie zawalił!”. A właśnie że się zawalił! Dla mnie ważne są nutki, dla pani słowa, i te nasze światy muszą mieć trwałą konstrukcję.

Tylko wtedy może powstać prawdziwa sztuka.

– To też ważne, jeśli nie chcemy być traktowani jak pasożyty żyjące na marginesie społeczeństwa, ale czuć się potrzebni jak górnik czy lekarz. Dobre rzemiosło pomaga w zrozumiałym przekazaniu przesłania dobra, miłości, piękna.

Niedawno poznałam przedsiębiorcę melomana. Kiedy jego fabryce groził krach, on słuchał Bacha. Jakiej muzyki słucha Pan w ciężkich chwilach?

– Moje gusta się zmieniały. Stosunkowo niedawno odkryłem Schuberta, Schumanna, Mahlera. Zawsze słuchałem Debussy’ego, Ravela i Szostakowicza – kompozytora jakby z innego świata. Szczególnie bliski jest mi Bartók, sięgający w istotę muzyki ludowej głębiej niż mój muzyczny ojciec – Szymanowski. Świadomie pomijam Beethovena, Bacha, Mozarta – tę „świętą trójcę”, bo już nigdy nikt nie stworzy takiej muzyki. Mam taką obsesję, że oni już wszystko powiedzieli. A my tylko na nasze XXI-wieczne możliwości możemy starać się to wyrazić innym językiem. Przecież człowiek przez wieki się nie zmienia. Piękno zawsze było pocieszeniem dla żyjących na tym świecie. To Norwid napisał: „Cóż wiesz o pięknie? Kształtem jest miłości”. A miłość to najważniejsze ze słów.

Kiedyś powiedział Pan, że całe życie mocno kochał i cierpiał – a to największy skarb.

– Widzę, jacy nieszczęśliwi są ludzie pozbawieni tego. Nawet nie wiedzą, co tracą. Miłość to największy dar, a gdy się kocha, to też się cierpi. Kiedyś wypełniając „kwestionariusz Prousta” na pytanie: „Kim chciałbyś być w innej odsłonie życia?”, odpowiedziałem, że księdzem, wyłącznie katolickim. Wtedy nie musiałbym jak Petrarka opłakiwać Laury. Po prostu nie miałbym żony…

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7