– Od pani rejestratorki usłyszałam, że nasza córka może być przyjęta do nefrologa za półtora roku – mówi Stanisława Stasica. – Zaniemówiłam. Ona musiała być przyjęta natychmiast! Oczywiście przyszła myśl o „kopercie”. Ale to Pan Bóg dał nam odpowiedź natychmiast...
Mamy dwie córki, Marzenę i Mariolę. Siedem lat temu dowiedzieliśmy się o chorobie nerek Marzeny. Miała wtedy 16 lat. Do dziś lekarze nie potrafią zdiagnozować tej choroby. Ale to wtedy tak naprawdę zaczęło się moje nawrócenie, moja metanoia, „myślenie inaczej” – mówi Stanisława Stasica z Wieprza koło Żywca. – Stan Marzeny wymagał regularnych wizyt u lekarza. Kiedy skończyła 18 lat, mieliśmy ją przepisać do kliniki dla dorosłych. Wtedy usłyszałam, że lekarz może ją przyjąć za półtora roku. Nie wiedziałam, co robić. W tej klinice, w desperacji, zapukałam do pierwszych lepszych drzwi, na których zobaczyłam nazwisko lekarza nefrologa. Po chwili rozmowy zapytał tylko, kiedy córka kończy 18 lat, i zapisał ją na ten dzień na wizytę. Dla mnie to był przełom! Jezus powiedział mi jasno: „Zaufaj mi, do mnie się zwróć”. Dziś nie mogę milczeć, kiedy widzę, jak On nas cały czas prowadzi, także w tym cierpieniu. – Córka choruje nadal, ale Jezus daje nam pokój, jakiego nigdy nie mieliśmy. Pokazuje nam wyraźnie, że mamy trwać przy Nim, że Bóg Ojciec będzie się o nas troszczył – dodaje Janusz, mąż Stanisławy. – Kiedy doświadczysz Jego opieki w tak namacalny sposób, nie możesz o tym nie mówić.
Chcemy się tym dzielić
Stanisława i Janusz są odpowiedzialnymi za diakonię ewangelizacji Domowego Kościoła. Już po raz czwarty, razem ze swoją wspólnotą i ks. Ryszardem Piętką, zorganizowali w Wiśle rekolekcje ewangelizacyjne dla małżeństw. – Każdy z nas w diakonii kiedyś bardzo wyraźnie doświadczył Bożej miłości i nawrócenia. Chcemy się tym dzielić – mówią Stasicowie. Wśród animatorów diakonii są także Bogusława i Bogdan Gluzowie. – Od 15 lat jesteśmy w Domowym Kościele. Pan Bóg tak nas przez te lata prowadził, że czuliśmy, iż diakonia ewangelizacji to nasze miejsce – mówią.
– Pochodzę z domu, gdzie Kościół i Pana Boga zawsze się szanowało. On miał oczywiście dla mnie i dla mojego męża swój plan – opowiada Bogusława. – Przyszedł taki etap w moim życiu, że sypały się tragedia za tragedią. Mnie się ciągle wydawało, że jestem osobą wierzącą. Ale weryfikacja przyszła, kiedy umierała moja mama. Lekarze powiedzieli, że nie ma dla niej ratunku i ja im uwierzyłam. Nie pomyślałam, że mogę prosić o pomoc Jezusa! Minął kolejny czas – jesteśmy na rekolekcjach w Rzymie, a z domu dzwoni moja siostra z wiadomością, że jej córka urodziła syna z niedotlenieniem mózgu i że jego stan jest bardzo ciężki. Nie wiedziałam, co robić. Powiedziałam jej, że mogę się „tylko modlić”. I wtedy się opamiętałam. Jak to „tylko”? „Aż”! Ksiądz, który był z nami, powiedział, że jesteśmy w szczególnym miejscu, które dało wielu świętych. Mogę ich prosić o wstawiennictwo.
Po trzech dniach kolejny telefon z domu – w żywieckim szpitalu są chore noworodki, ale nasze dziecko jest najbardziej chore z nich wszystkich. Nie poddawaliśmy się, szturm trwał – kontynuuje Bogusława. – Niedługo kolejna wiadomość: wnuk siostry jest w stu procentach zdrowy! Lekarze sami nie mogli uwierzyć, jak to się stało. Ale moja siostrzenica była pewna, kiedy im mówiła: „Bo moja ciocia modli się za niego w Rzymie”. Wcześniej miałam pretensje do Pana Boga, czemu nam się tyle złych rzeczy przytrafia. Ale dziś wiem, że potrzeba było naszego zaufania, powierzenia się Jemu. Kiedy na sto procent oddamy mu wszystkie dziedziny naszego życia, On się wszystkim zajmie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.