O zafascynowaniu pracą katechetyczną, relacji nauczyciel-uczeń i wykorzystywaniu facebooka z „Bohaterem katechezy” Zdzisławem Pytką rozmawia Anna Kwaśnicka.
Anna Kwaśnicka: Uczniowie podkreślają, że lekcje z Panem są bardzo zróżnicowane, że nie ma dwóch takich samych. Skąd czerpie Pan pomysły i które z nich najlepiej się sprawdzają?
Zdzisław Pytka: Czasem jest tak, że przygotowuję się do lekcji cały tydzień i przychodzę do szkoły obładowany różnymi pomocami. Myślę sobie wtedy, że to będzie taka lekcja pokazowa. A co się dzieje? Uczniowie posłuchają, a gdy za dwa tygodnie zapytam ich o ten materiał, to okazuje się, że niczego nie zapamiętali. Z drugiej strony czasami robię coś bardzo spontanicznie, albo wręcz mam poczucie, że totalnie temat mi nie wyszedł, a okazuje się, że to do kogoś mocno przemówiło. Wiem, że muszę współpracować z łaską Bożą. Jestem tylko narzędziem, pomocnikiem Pana Jezusa. Jestem wrogiem myślenia, że katecheta musi znać mnóstwo metod dydaktycznych i wciąż nimi żonglować. Nie chodzi o to, żebym na każdej lekcji zaskakiwał uczniów, stosując coraz to wymyślniejsze efekty specjalne. Pokazuję młodzieży to wszystko, czym sam się interesuję. Jeśli przeczytałem dobry artykuł, to dzielę się nim na lekcji. Jeśli obejrzałem dobry film, to chcę, żeby uczniowie też mogli go zobaczyć. Czasem przynoszą mi swoją muzykę, np. płytę hip-hopową. Okazuje się, że ktoś śpiewa wprost o Panu Bogu, więc szukamy tekstu w internecie i mamy bazę do rozmowy. Kiedy katecheta stara się wieloma rzeczami interesować, to nie musi na siłę szukać pomysłów na lekcje. One przychodzą same.
Co najbardziej ceni Pan sobie w pracy katechetycznej?
Całą tę pracę bardzo sobie cenię. Robię to, co lubię. W efekcie czas na przygotowanie do lekcji, który pochłania mi większość czasu wolnego, nie jest zmarnowany. Dla mnie to wielka satysfakcja, że mogę się czegoś nowego dowiedzieć. Niemniej przede wszystkim cenię sobie to, że razem z uczniami katechizujemy się wzajemnie, razem wzrastamy. Gdybym uczył w szkole podstawowej albo w gimnazjum, pewnie byłoby zupełnie inaczej. Ale ja pracuję z dorosłymi ludźmi i cenię sobie dyskusje z nimi, zawierane znajomości, a nawet przyjaźnie. Bo to nie może być tak, że dzwoni dzwonek i mówimy sobie „do widzenia”. Najzwyczajniej w świecie sobie pomagamy również po lekcjach. Spotykamy się na boisku, w klubie filmowym czy w sklepiku.
Dlaczego wziął Pan na siebie organizowanie sklepiku szkolnego?
Zależy mi na tym, by uczniowie wykazywali inicjatywę. Oni muszą uzmysłowić sobie, że w życiu są za wiele rzeczy odpowiedzialni, i że to, jak wygląda szkoła, zależy też od nich. Sklepik w naszej szkole prowadził ktoś zarobkowo, ale ta działalność przestała być opłacalna. Zostało po niej puste pomieszczenie. Po rozmowie z kilkoma uczniami, zaproponowałem pani dyrektor, by to oni poprowadzili sklepik. Powstało miejsce, które młodzież tworzy sama dla siebie.
Jak wygląda relacja nauczyciel–uczeń?
Tych relacji jest tyle, ilu mam uczniów, i każda z nich jest inna. Nie każdy uczeń lubi katechezę. Gdyby każdy ją lubił, to coś byłoby nie tak z katechetą. Na lekcji trzeba wymagać, przekazać jakąś wiedzę. Czasami trzeba mocno pospierać się o wartości. Dziś w powszechnym rozumieniu tolerujmy wszystko i wszystkich, a w efekcie świat wartości młodym ludziom się wymyka. Oni potrzebują na co dzień zwyczajnych autorytetów.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.