Na imię mam Piotr

Po raz pierwszy poczuł, że nie jest szczęśliwy. Grzechy waliły po sumieniu. Miał wszystko: pieniądze, dziewczyny, a nie widział sensu życia.

Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby zostać księdzem! Nawet nie byłem ministrantem – mówi diakon Rafał Krystyanc z klasztoru ojców oblatów na Koszutce. – Do kościoła chodziłem, bo tak rodzice kazali – wyznaje. – Ale kiedy skończyłem 15 lat, wyjechałem do szkoły do Poznania i to był właściwie początek mojego odejścia od Kościoła.

Nigdy nie byłem szczęśliwy

Szkoła, studia, praca, zawodowy prestiż, coraz większe pieniądze. – Myślałem, że złapałem Pana Boga za nogi – mówi diakon Rafał. – Zarabiałem dziesięć razy tyle, co moi rodzice. Stać mnie było właściwie na wszystko. I nigdy nie byłem szczęśliwy. Mówią, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Pomimo świetnych zarobków i wysokiej pozycji zawodowej Rafał ciągle odczuwał niedosyt. Pracował coraz więcej, czasem nocował w firmie. Otaczali go rozrywkowi znajomi, z którymi imprezował. – Nie narzekałem na brak powodzenia – przyznaje. – Wcale nie szukałem jednak stałego związku. Nie myślałem o małżeństwie, nie chciałem zakładać rodziny, więc dziewczyny zmieniały się w moim życiu. Myślałem o sobie, że jestem „w porządku”, bo sam nie rzucałem tych dziewczyn – one ze mną zrywały... Diakon Rafał powtarza, że pieniądze nie przynosiły mu szczęścia. Przypomina sobie znajomych i przyjaciół, którzy podobnie jak on nie musieli się głowić, jak przeżyć od pierwszego do ostatniego. Ich twarze też nie wyrażały szczęścia. Może dlatego młodzi biznesmeni podnosili sobie nastrój za pomocą środków odurzających. – Dziś myślę, że to Pan mnie ochronił i w całej swojej karierze nie sięgnąłem nawet po marihuanę – dzieli się oblat.

Zmiażdżony Jezus

Pierwszy strzał od Pana Boga padł w 2004 roku. Na ekrany kin weszła „Pasja” w reżyserii Mela Gibsona. – Film był kontrowersyjny, z wielu stron dochodziły mnie głosy krytyki – opowiada diakon. – Po wyjściu z kina stałem jak wmurowany na środku chodnika. Tak mną wstrząsnęło. Zacząłem dostrzegać rzeczy i osoby, na które nigdy wcześniej nie zwracałem uwagi. Na przykład biedaka grzebiącego w śmietniku. Więc tak stałem i nie wiedziałem, dokąd pójść... Może gdyby wybrał kierunek: dom, wszystko potoczyłoby się inaczej, szybciej. Ale poszedł do pracy, tam spędził noc. Znów wkręcił się w tryby finansowej machiny i przez następny rok żył jak do tej pory. Aż przyszedł kwiecień 2005 roku i wielkie rekolekcje choroby i umierania papieża Jana Pawła II. – Oglądałem w telewizji relację za relacją i odkrywałem wielkość staruszka, którego wcześniej krytykowałem, który nie miał dla mnie specjalnej wartości – zwierza się oblat. – I nagle zobaczyłem w tym człowieku drugiego Chrystusa. Przypomniał mi się zmiażdżony Jezus z „Pasji”. W tym momencie bardzo mocno uświadomiłem sobie, że Chrystus nie umarł za jakiś abstrakcyjny świat, za ogólnikowe „wszyscy ludzie”. Umarł konkretnie za mnie, bo to ja zawaliłem życie. Po raz pierwszy poczuł, że nie jest szczęśliwy. Miał wszystko, a nie widział sensu życia. Grzechy waliły po sumieniu. – Pomyślałem, że muszę coś zrobić ze sobą – wyznaje. – Ludzie dookoła mnie mówili: „Co się z Tobą dzieje? Jesteś taki ponury, nie ma w Tobie żadnej radości”. A ja kilkanaście lat nie byłem u spowiedzi. Prosiłem Pana Boga, żeby mi pokazał, jak mam się z tego wyrwać.

Trzy tony z pleców

Rafał nie znał żadnych księży, z parafią też nie miał wiele wspólnego. Pan Bóg sam wskazał kierunek. – Mama mojej koleżanki miała problem natury duchowej – opowiada diakon. – Poprosiła mnie, żebym ją zawiózł do oblatów w Poznaniu. Planowałem poczekać na nią na parkingu, ale się uparła, żebym wszedł z nią do środka. W rozmównicy spotkaliśmy starszego księdza. W pewnym momencie zirytowałem się na moją znajomą i chyba zareagowałem agresywnie. Ojciec tylko się uśmiechnął i powiedział coś uspokajającego. Spokój zakonnika zaimponował Rafałowi. Przelał trochę pieniędzy na konto misji oblackich. Dostał list z podziękowaniami, czego absolutnie nie chciał i nie oczekiwał, więc rozzłoszczony po raz drugi, wrócił z awanturą do klasztoru. – Piętnaście minut później byłem już wpisany na listę Przyjaciół Misji – śmieje się. – A potem przez trzy dni przychodziłem do tego ojca i rozmawialiśmy. Opowiedziałem mu całe życie. A na końcu się wyspowiadałem. Jakby mi ktoś trzy tony z pleców zdjął!

 

Czarno na białym

Zaczął chodzić regularnie do kościoła. Najpierw tylko w niedzielę, potem coraz częściej. – Przypominałem sobie proste modlitwy, „Pod Twoją obronę”... – opowiada oblat. – Odkrywałem na nowo nabożeństwa. Ale ciągle było mi mało. Pytałem: „Boże, co mam robić?”. Znajoma mi mówi: „Musisz otworzyć Pismo Święte. Tam gdzie się otworzy, będzie odpowiedź”. Otwieram, otwieram i echo. Nic nie rozumiem! – wspomina. W końcu zażądał: „Panie Boże, daj mi czarno na białym, co mam dalej robić ze swoim życiem!”. Na drugi dzień podwładna Rafała wynosiła odpady z produkcji i wśród nich znalazła małą obrączkę ze spotkania młodych na Lednicy. A w środku wygrawerowany napis: J 21,17. – Przyniosła mi tę obrączkę, a ja dwa razy brałem do ręki Pismo Święte, żeby sprawdzić ten fragment Ewangelii i za każdym razem odkładałem je z powrotem na półkę – wyznaje. – Za trzecim razem się zdecydowałem i po przeczytaniu ugięły mi się nogi. Bo to był opis momentu, gdy Chrystus po raz trzeci pyta Piotra, czy Go kocha. A Piotr „zasmucił się, że mu po raz trzeci powiedział: czy kochasz Mnie? I rzekł do Niego: Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham. Rzekł do niego Jezus: Paś owce moje”. A moje imię z bierzmowania to Piotr!

Stary kawaler i gimnazjaliści

Wrócił do znajomego zakonnika. Ten uśmiechnął się, jakby od dawna coś przeczuwał, i skontaktował go z oblatem zajmującym się powołaniami. I tak 35-letni Rafał, udziałowiec dobrze prosperującej firmy, biznesmen zarządzający ludźmi, wstąpił do nowicjatu. Dla wszystkich to był szok. Nawet prezes firmy próbował namówić go do wzięcia czasowego urlopu i wstrzymania się z decyzją o całkowitej rezygnacji z pracy. – Dobrze się stało, że go nie posłuchałem – przyznaje. – Przykładając rękę do pługa, nie należy przecież odwracać się wstecz. Z pierwszych rekolekcji, przed wstąpieniem do zakonu, chciał uciekać. – Miałem prawie 36 lat, reszta chłopaków była z gimnazjum – mówi. – Nawet się nie rozpakowywałem. Ale wieczorem rekolekcjonista puścił film. Jak pani myśli, jaki? Oczywiście, że „Pasję” Mela Gibsona. Usłyszałem wyraźny głos w sercu: „Dla mnie tu jesteś, nie dla nich”. I zostałem. Przyznaje, że przez cały okres nowicjatu był mocno testowany. Na początek dostał szczotkę i proszek z poleceniem umycia ubikacji. Każde niewdzięczne zadanie do wykonania zaczynało się od niego. Przełożeni chcieli się, widać, upewnić, czy Rafał poradzi sobie z posłuszeństwem, pokorą i ubóstwem. – I czy nie jestem typem starego kawalera ze swoimi przyzwyczajeniami – śmieje się. Kończy się czas formacji w seminarium duchownym. Niedługo diakon Rafał przyjmie święcenia kapłańskie. Wszyscy, którzy widzą, jaki jest teraz szczęśliwy, mówią: „Ty jesteś przykładem na to, że pieniądze szczęścia nie dają”.

«« | « | 1 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
25 26 27 28 29 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 1 2 3 4 5 6