Katolicki Uniwersytet Lubelski atakowany jest przez różne środowiska. I te z lewa i z prawa, atakowany jest także niekiedy przez środowiska kościelne - pisze dziekan Wydziału Filozofii KUL. Pora zrozumieć, że bez tego uniwersytetu nasze społeczeństwo by zwyczajnie kulało.
Autorem tekstu jest prof. Marcin Tkaczyk
Katolicki Uniwersytet Lubelski zbiera ciosy ze wszystkich możliwych stron. Strona Lewa uważa go za skansen nacjonalistów i dewotów, a Strona Prawa za renegata i światową centralę rewolucji genderowej. Znam jeszcze tylko jedną instytucję, podobnie, od stuleci, atakowaną przez każdego i za wszystko – Kościół Katolicki. Gilbert Keith Chesterton nawrócił się między innymi pod wpływem takiego spostrzeżenia: uświadomił sobie, że liberałowie atakują Kościół za konserwatyzm, a konserwatyści za liberalizm, lubieżnicy za pruderię, a purytanie za permisywizm, seksualizację i za karnawał. Zaintrygowany tak osobliwą instytucją, która miała łączyć w sobie wszelkie, nawet wzajemnie wykluczające się, wady i obrzydliwości, Chesterton postanowił poznać Kościół dokładnie i na własną rękę. Kiedy się przekonał, że nie tylko wszystkie oskarżenia są jednakowo fałszywe, ale to raczej oskarżyciele są skrajnymi ideologami i nie mogą znieść czegoś tak świeżego i najprawdziwiej ludzkiego, jak katolicyzm, znalazł się już na prostej drodze do konwersji.
Najbardziej bolą oskarżenia płynące ze strony własnego Kościoła, a w nim ze strony tych, którzy normalnie Uniwersytetem się nie interesują. Rozpowszechniana z prędkością plotki wieść, że porzucamy swoją tożsamość, jest zwykłym pomówieniem. Należy jednak pamiętać, że bezcenna dla nas tożsamość uniwersytetu katolickiego jest podwójna: katolicka i uniwersytecka.
Wbrew insynuacjom nasz katolicyzm jest stabilny i klarowny. Jesteśmy częścią Kościoła. Na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, bardziej niż powietrzem, oddycha się wiarą, która jest tutaj czymś naturalnym. Młodzi ludzie, którzy na pierwszy rzut oka nie różnią się od reszty swojej generacji, podobnie kolorowo się ubierają i noszą nieraz zabawne fryzury, mogą się tutaj, na przykład, publicznie modlić. Modlą się indywidualnie i wspólnie, często spontanicznie, z własnej inicjatywy. Nikogo to nie dziwi, nikogo nie krępuje. Nobliwi profesorowie wszelkich nauk stają razem ze swoimi studentami, ramię w ramię, w jednej kolejce do konfesjonału, razem przyjmują Komunię Świętą i przez cały dzień adorują w kościele uniwersyteckim Najświętszy Sakrament. Świeże powietrze lubelskiej uczelni doceni każdy, kto w swoim miejscu pracy, nauki, odpoczynku lub zamieszkania przeżył rosnącą presję obyczajową ateistycznego świata, niezwerbalizowany zakaz okazywania religijności i modlitwy, która od zarania dziejów była przecież jednym z najnaturalniejszych zachowań ludzkiego gatunku. Trzeba być obłąkanym lub nie mieć nawet resztek wiary w sąd ostateczny, żeby ryzykować zniszczenie tak wielkiego i coraz rzadszego dobra.
Uniwersytet w całości należy do Kościoła i służy Kościołowi. Ponadto każdy profesor Wydziału Teologii, Wydziału Filozofii oraz Instytutu Prawa Kanonicznego posiada indywidualną pisemną aprobatę Stolicy Apostolskiej. Gdyby ktokolwiek z nas stracił zaufanie Kościoła, musiałby z uczelni odejść.
Będąc z całego serca cząstką Kościoła, Katolicki Uniwersytet Lubelski jest i powinien być uniwersytetem w najściślejszym tego słowa znaczeniu i ze wszystkimi tego konsekwencjami. Więcej, powinien być uniwersytetem jak najlepszym. Znaczy to, że powinien służyć Kościołowi przez powiększanie i udostępnianie wiedzy, a także przez kształcenie młodych. Nie jest zaś jego zadaniem stawanie na froncie walki politycznej, nawet w słusznej sprawie. Uniwersytet nie służy do tego, żeby z kimkolwiek walczyć.
Na dobrym uniwersytecie jest tylko jeden sposób odnoszenia zwycięstw: trzeba dla swoich tez mieć lepsze uzasadnienie niż oponent.
Mam ambicję, żeby moi studenci nauczyli się myśleć porządnie i samodzielnie na każdy temat. Nie chcę, żeby powtarzali ideologiczne komunały, zaczerpnięte z telewizji, internetu lub innych źródeł intelektualnej mody. Nie wolno mi jednak, zamiast powtarzania za modą, uczyć ich powtarzania za mną, recytowania formuł, ku którym sam się skłaniam. Mam raczej obowiązek pokazać studentowi, jak się poprawnie myśli. Młody człowiek, który oddaje swoją duszę w ręce profesora, musi mieć pewność, że nie zostanie zdradzony. Dyskretne sączenie własnego poglądu na świat w umysł ucznia byłoby zdradą. Nauczam technik szukania, ale student musi znaleźć prawdę osobiście, na własny koszt. Po cichu mam nadzieję, że dotrze tam, gdzie sam jestem, to znaczy do Rzymskiego Kościoła. Modlę się o to. Ale nie mogę w tym studenta wyręczyć.
Studiowanie wymaga wolności, w którą wpisana jest nadzieja na znalezienie prawdy, ale również ryzyko błędu. Konfrontacja z teoriami nowymi, dyskusyjnymi, wątpliwymi, błędnymi, a nawet szkodliwymi jest nieunikniona. Nie można rozsądnie czynić uniwersytetowi zarzutu z tego, że bada, analizuje i wykłada coś, co budzi kontrowersje. W ten sposób czyniłoby się uniwersytetowi zarzut z tego, że jest uniwersytetem.
Nie można też na tej podstawie rozsądnie zarzucać, że uniwersytet sprzeniewierza się Kościołowi, ponieważ to Kościół wynalazł uniwersytety i obmyślił sposób ich działania. Wolność i autonomia uniwersytecka jest wynalazkiem Kościoła Katolickiego.
Prawdziwie wielka historia uniwersytetów zaczęła się wtedy, gdy w Paryżu rozpoczęto studia nad pogańską doktryną Arystotelesa, rozpowszechnianą przez dominujących wówczas w kulturze muzułmanów. Zagrożenie wiary było realne, siła nowej nauki tak wielka, a trudność tak poważna, że z bezradności uczonych powstała i rozpowszechniła się teoria dwóch prawd – co innego miałoby być prawdą w Kościele (Biblia), co innego poza nim (Arystoteles). W najgorętszym momencie Biskup Paryża Stefan Tempier uznał za konieczne potępienie nawet niektórych tez świętego Tomasza z Akwinu, który dzisiaj uchodzi za ikonę ortodoksji. Mimo znacznych kosztów w Kościele tamtych czasów nie doszła nigdy do głosu pokusa podważenia wolności uniwersyteckiej. Wiedziano, że świat, rozum i wiara pochodzą od tego samego Boga. Stąd brała się nadzieja, że wytrwałe, ale swobodne, badanie świata za pomocą rozumu, prędzej czy później, doprowadzi do prawdy wiary, a przynajmniej że nie doprowadzi do jej odrzucenia.
W czasach komunizmu jeden z najwybitniejszych polskich uczonych, a przy tym stanowczy ateista, Tadeusz Kotarbiński, głosił na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim wykład pod tytułem dlaczego jestem ateistą? Wtedy nie zarzucano Uniwersytetowi, że odchodzi od Kościoła. Ksiądz Karol Wojtyła, prowadząc w Lublinie zajęcia z etyki, często z uznaniem omawiał Kotarbińskiego na pierwszym wykładzie. Nie spotykał się z zarzutem propagowania ateizmu. Opracowanie filozofii marksistowskiej autorstwa księdza Kazimierza Kłósaka było tak dobre, że stosowano je na komunistycznych uczelniach, nawet wojskowych. Zamazywano tylko fragmenty zawierające krytykę marksizmu. Wybitni ateiści i marksiści byli też regularnie zapraszani do Lublina na wykłady i dyskusje. Czy to była zdrada chrześcijańskiego dziedzictwa?
Mocno już poobijany Katolicki Uniwersytet Lubelski mierzy się od roku z oskarżeniami o propagowanie gender studies. Nigdy nie dotarły do mnie wiarygodne informacje, żeby ktokolwiek z profesorów mojego wydziału odwodził młodzież od wiary. Gdyby tak było, zareagowałbym natychmiast. Wiem natomiast, że zainteresowani profesorowie dyskutują na temat teorii genderowych, ich założeń, statusu metodologicznego, faktycznej treści. Kto, jeśli nie oni, ma to czynić? Dzisiaj w gruncie rzeczy nikt nie wie, czym dokładnie te teorie są. Wedle mojej wiedzy zdecydowana większość profesorów Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego uważa, że są one sprzeczne z wiarą katolicką. Niektórzy profesorowie mają jednak inne zdanie. Nie mówię, że propagują teorie genderowe wbrew wierze. Oni utrzymują, że przynajmniej niektóre z tych teorii wierze się nie sprzeciwiają. Musimy uporać się z tą sprawą, jak z wieloma innymi, ale nie możemy tego zrobić za pomocą głosowania ani, jak publicyści, za pomocą krótkiego felietonu. Podobnie, jak nasi poprzednicy w trzynastowiecznym Paryżu, musimy to zrobić w jedyny dopuszczalny na dobrym uniwersytecie sposób: przez dokładne, systematyczne zbadanie wszystkich tez oraz sposobu ich uzasadnienia. Chcemy rozwiązać genderowy węzeł w zgodzie z naszą bezcenną tożsamością katolicką i z naszą bezcenną tożsamością uniwersytecką. Nieustanne opluwanie przez całą Wspólnotę Kościoła nie pomaga.
Nie wykluczam tego, że popełniliśmy w sprawie gender i w wielu innych sprawach pewne błędy. Przypuszczam, że niejeden błąd jeszcze nam się zdarzy przed powtórnym przyjściem Chrystusa. Z drugiej strony – czy byłoby źle, gdyby z uniwersytetu katolickiego wyszło poważne, niepublicystyczne, w pełni naukowe, prawdziwie uświadomione metodologicznie, zaawansowane, obszerne, kompletne, może krytyczne, ale spokojne, analityczne opracowanie filozofii gender? Czy nie byłaby to trudna do przecenienia pomoc duszpasterska dla Hierarchii Kościelnej, całego duchowieństwa i bardziej zainteresowanych wiernych świeckich? Gdyby to wymarzone opracowanie – wzorem dawnych prac o marksizmie – okazało się tak dobre, że chcieliby go używać również nasi światopoglądowi oponenci, czy to byłoby nie po katolicku?
Niestety, zanim zdążyliśmy choćby przymierzyć się do pracy, nasze dobre imię zostało zszargane dosłownie na całej kuli ziemskiej, a nasza wiarygodność w oczach społeczeństwa katolickiego została zrujnowana. Ot tak, dla zabawki. Przez Ludzi Kościoła.
Mam smutne wrażenie, że związane z Kościołem media na co dzień praktycznie w ogóle nie interesują się Katolickim Uniwersytetem Lubelskim. Nie promują wśród młodych ludzi studiowania i zdobywania umiejętności zawodowych w warunkach przyjaznych rozwojowi wiary. Raczej rzadko informują o ważnych dla kultury chrześcijańskiej pracach, które nie są punktowane przez państwo i nie mogłyby się ukazać poza katolicką uczelnią. Kiedy natomiast zasłyszą pogłoskę o domniemanym grzechu w akademickich murach, natychmiast wtłaczają ją w umysły mas, niekiedy nie zabiegając nawet o dokładne sprawdzenie faktów i nie licząc się z tym, że w medialnym świecie słowo dziennikarza ma morderczą siłę. Wzajemne okładanie się kijami po głowach stało się w naszych czasach podstawową formą komunikacji międzyludzkiej. Ale nie na KULu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.