Zachowujmy tradycję. Ale po co? Żeby rzeczywistość zamienić w muzeum?
Nie przepadam za oglądaniem staroci. Ale mieszkać tak blisko Pszczyny i nie obejrzeć znajdującego się w tamtejszym zamku muzeum wnętrz? Byłby wstyd. Wiosną tego roku w końcu się więc wybrałem. Wrażenia? Fajne mieli kiedyś te meble i mebelki. Z takim kunsztem wykonane. Ale prawdę powiedziawszy... brrrr... za skarby świata nie chciałbym w czymś takim na co dzień mieszkać.
Co jakiś czas słyszę z tej czy owej strony apel, by pielęgnować tradycje. Albo biadolenie, że się ich nie zachowuje. Chodzi o Kościół oczywiście. I wcale nie mam na myśli przywiązanych do trydenckiej liturgii. Przyznaję, że towarzyszą mi wtedy mieszane uczucia. Nie jakbym wzorem trockistów uważał, że trzeba ciągłej rewolucji, nieustannego wprowadzania nowego. Raczej boję się... nie, to za słabo powiedziane... Raczej jestem głęboko przekonany, że próby ratowania tradycji dla samego ratowania tradycji nie mają sensu. Jeśli tradycja umiera albo już umarła szkoda sił na reanimację. Nawet jeśli się uda, w tym świecie odratowanych tradycji większość z nas będzie się czuła nie jak w domu, ale jak w szacownym muzeum. A przecież nie o to chodzi.
Przykład? Ot, chwalenie tradycyjnie katolickiej wsi i biadolenie nad bezbożnością miasta połączone ze stawianiem pobożności wsi za wzór. Że ta tradycyjna religijność słabo wypada, np. gdy poddać ją próbie jaką jest zarobkowa emigracja? Łatwiej karmić się złudzeniami. Tymczasem taka postawa nie pozwala zauważyć szans, jakie dają współczesne miasta (o czym pisał w ostatnim czasie nie tylko papież Franciszek). Miasta, które przedstawiając wiele różnych propozycji, zmuszają też do podejmowania tak ważnych osobistych decyzji, nie tylko tkwienia w tym, co zawsze było.
Albo kultywowanie tradycji związanych ze świętami Bożego Narodzenia. Wieczerza wigilijna, sianko pod obrusem i koniecznie ileś tam dań? Tak, jeśli te tradycje są przeżywane w duchu autentycznej wiary. Niekoniecznie, jeśli są tradycją martwą, bliższą zabobonowi. Wtedy lepiej wigilię Bożego Narodzenia przeżyć jakoś inaczej. Byle w duchu autentycznie chrześcijańskim.
Przykłady można mnożyć. Tradycyjne śpiewy w Kościele, tradycyjna pielgrzymka, tradycyjna rodzina. Nie jestem przeciwny. Jeśli tradycja jest żywa - niech żyje jak najdłużej. Jestem jednak przekonany, że naszym zadaniem nie jest jedynie bezrefleksyjne przejęcie tego co zostawili nam nasi przodkowie i przekazanie tego następnym pokoleniom. Możemy, wręcz mamy obowiązek, do tradycji podejść twórczo. Urządzony przez nas świat, nasz Kościół to musi być coś, w czym się dobrze czujemy. Byśmy zarówno my, jak i nasze dzieci nie mieli poczucia, że Kościół to muzeum.
Nie moim powołaniem jest rozeznawać, co dziś Duch mówi do Kościoła. Jestem jednak głęboko przekonany, że do muzeum powinna odejść argumentacja odwołująca się jedynie do wierności tradycji. Często używana, gdy brak głębszego zrozumienia spraw czy konkretniejszych argumentów. Chrześcijaństwo to życie. Ciągle się odradzające, ciągle wiosennie nowe.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.