Z abp. Alfonsem Nossolem o wizycie u Benedykta XVI w klasztorze Mater Ecclesiae oraz spotkaniu z papieżem Franciszkiem rozmawia Andrzej Kerner.
Andrzej Kerner: Z jakimi myślami leciał Ksiądz Arcybiskup na spotkanie z długoletnim przyjacielem, emerytowanym papieżem Benedyktem XVI?
Abp Alfons Nossol: Byłem niesiony myślą, że będzie to spotkanie historyczne. Bo do południa spotkałem się z papieżem urzędującym – Franciszkiem, a po południu – byłem u papieża emerytowanego. Dotychczas takiej możliwości nie było, żeby spotkać się z dwoma papieżami. Wykorzystałem okazję, bo zawsze w środę jest audiencja generalna. Pochodzący z naszej diecezji ks. prałat Grzegorz Erlebach, audytor Trybunału Roty Rzymskiej, załatwił mi miejsce – było jeszcze jedno wolne – w Domu św. Marty, gdzie mieszka i urzęduje papież Franciszek. Po audiencji Franciszek przyjmuje wszystkich obecnych biskupów. Rozmawialiśmy dość długo po włosku, byłem jedynym biskupem z Polski, ucieszył się. Najbardziej jednak był rozbawiony, kiedy mu powiedziałem, że teraz jestem szczęśliwym biskupem.
Zapytał: a dlaczego dopiero teraz? – „Bo teraz jestem emerytem!”, odpowiedziałem. Tak szczerze, radośnie się roześmiał na te słowa! Utkwiło mu to w pamięci. Nazajutrz rano, kiedy wracałem ze Mszy, którą odprawiałem przy grobie bł. Jana Pawła II, stanąłem przy drzwiach do stołówki Domu św. Marty, a papież Franciszek wychodził z zakrystii. Zdziwiłem się – żadnej straży nie było w holu. Podszedł do recepcjonistki, życzył jej dobrego dnia, a potem podszedł do mnie i powitał: „O, to jest szczęśliwy biskup”. Spytał, jak się spało, jak długo jeszcze będę w Rzymie i zaprosił na śniadanie. Ale śniadanie zjadł już z grupą młodszych księży, widać, że było połączone z roboczym spotkaniem – bez żadnego protokołu, odbywało się zupełnie swobodnie. Dla mnie było to naprawdę historyczne przeżycie i wydarzenie, że mogłem być przyjęty przez dwóch papieży. I nie była to żadna wizyta robocza, ściśle zaplanowana, ale naprawdę luźna, szczera – taka w pełni emerycka.
Jak doszło do tego spotkania? Benedykt XVI przyjmuje przecież niewielu gości…
Napisałem list z życzeniami urodzinowymi do abp. Georga Gänsweina, sekretarza Benedykta XVI i jednocześnie prefekta Domu Papieskiego. Zapytałem też o możliwość odwiedzin Benedykta XVI, bo bardzo mi na tym zależało. Gänswein bardzo szybko odpowiedział mi przez e-mail, że jest taka możliwość. Po ustaleniu terminu poleciałem do Rzymu i już na audiencji generalnej abp Gänswein poinformował mnie, że wszystko jest załatwione: gwardia szwajcarska wie, żandarmeria wie i bez wielkich ceregieli mnie dopuszczą. Szwajcarzy zresztą znają mnie z dawniejszych czasów.
Pod koniec września br. Benedykt XVI w pewien sposób przerwał milczenie, pisząc list do włoskiego ateisty Piergiorgia Oddifreddia. Nad czym teraz pracuje papież emeryt?
Z rozmowy wynikało, że mocno zajmuje go chrystologia. Ale nie zeszliśmy na tematy jego planów czy bieżącej sytuacji. Chciał pozostać w naszym wspólnym świecie wspomnień przeszłości. Przypominał wszystkie spotkania, pytał o swoją „katedrę” w Choruli, pamiętał wiele nazwisk. Bardzo wspominał spotkanie na jubileuszu ks. Gajdy w Krowiarkach. Przecież wtedy nikt tam nie wiedział, że przywiozę prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Duża część rozmowy skoncentrowana była na naszym uniwersytecie. Benedykta XVI bardzo interesowało, czy spełnił on pokładane w nim nadzieje. Bardzo się ucieszył, kiedy potwierdziłem. Bo dawniej jedyną instancją integracyjną w aspekcie etnicznym, a nawet narodowościowym był Kościół. A teraz w uniwersytecie otrzymaliśmy drugą, bardzo skuteczną pomoc w integracji Śląska Opolskiego. Universitas ma to do siebie, że całościowo scala, łączy i ukazuje twórczo kierunek rozwoju. Choć mnie oczywiście interesowały niektóre sprawy obecne, to uszanowałem jego ukierunkowanie dyskusji i nie nalegałem, żeby się przeniosła na inne tematy, inne tereny. Słowem – pozostaliśmy w świecie wspomnień. Ale dowiedziałem się, że jeszcze może dużo pracować, że dyktuje, choć publikował nie będzie. Co ciekawe – dawniej on wszystko sam pisał i to ponoć ołówkiem. Kiedyś zobaczyłem, jak pisze takimi małymi literkami. Powiedziałem mu, że pisze jak szporowity Ślązak. A teraz już sam nie pisze, tylko dyktuje siostrze sekretarce, którą znam z czasów dawniejszych. To, co zostanie napisane, pozostawi następcy. Chodzi o to, by nie dawać pretekstów do porównań i stwarzania wrażenia jakiegoś konkurowania.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Leon XIV do abp Wachowskiego: będą cię poznawać nie po słowach, ale po miłości
"Gdy przepisywałam Pismo Święte, trafiałam na słowa, które odniosłam do siebie, do swojego życia".
Nikt nie jest powołany do rozkazywania, wszyscy są powołani do służenia.