Rodzina na misjach

- Żyjąc w Polsce, czuliśmy się pewni. Będąc w Montpellier, doświadczamy swej kruchości, ale mamy głębokie przeświadczenie, że właśnie tam Pan Bóg chce nas teraz mieć – mówią Adriana i Leszek Wiśnikowie z Opola.

Reklama

Chcą mówić o Jezusie Chrystusie

Misja „ad gentes” nie wyrusza ze świątyni w sensie budowli, ale ze wspólnoty chrześcijańskiej, która jest jak świątynia Chrystusa. Prowadzą ewangelizację na ulicach, odwiedzają ludzi w domach, opowiadając o swoim doświadczeniu wiary, zapraszając do przyjścia do parafii, prowadzą również katechezy, m.in. dla dzieci. – Zaskoczyło nas, że w tych spotkaniach uczestniczą dzieci, których rodzice nigdy nie przychodzą do kościoła. Oni nie chcą, by ich dzieci były chrześcijanami, ale by nauczyły się wartości, które Kościół katolicki przekazuje – zauważają Adriana i Leszek. Kiedy w Montpellier odbył się pierwszy ślub homoseksualistów, a po nim parada miłości, ich wspólnota kolejnego dnia poprowadziła ewangelizację. Ale bycie misjonarzami to nie tylko wychodzenie na ulice i głoszenie prawdy, że Chrystus umarł i zmartwychwstał za każdego człowieka. To również zapraszanie Jezusa w relacje w pracy i sąsiedztwie, opowiadanie o swoim życiu, świadczenie o Bogu w codziennych, zwyczajnych sytuacjach. Tak wygląda codzienność, ale na misję trzeba spojrzeć w perspektywie 20, 50, a nawet 100 lat. W historii Kościoła to przecież krótki okres.

– Rodziny w Montpellier są wielodzietne, młodzi tworzą na miejscu nowe rodziny i tak rozwija się Kościół. Najstarsza córka włoskiego małżeństwa z naszej misji poznała Francuza, który nie był ochrzczony. Zakochali się w sobie, a on przez tę znajomość wszedł do Kościoła, poznawał katechizm, przyjął sakramenty. Od 3 lat są małżeństwem, mają troje dzieci i jako rodzina zostali w misyjnej wspólnocie – Adriana i Leszek podają przykład owocowania misji.

Świadectwo miłości i jedności

– Doświadczyliśmy bardzo dobrego przyjęcia ze strony wspólnoty. Po przyjeździe zastaliśmy wynajęte, umeblowane mieszkanie. Lodówka była pełna. Nikt od nas nie oczekiwał, że od razu musimy za coś płacić. Taka jest istota misji „ad gentes”, że ma przywoływać ludzi poprzez znaki miłości i jedności w danej wspólnocie. Każdy z nas ma swoje życie, pracę, mieszkanie, ale jest jedność między nami i kiedy jedna osoba ze wspólnoty ma problem, inni jej pomagają nie tylko słowem, ale przede wszystkim konkretnymi czynami – wyjaśniają Wiśnikowie.

– Pierwsze dni we Francji były trudne, ale Pan Bóg od początku nam pomagał. Kiedy dzieci szły pierwszy raz do francuskiej szkoły, były bardzo przestraszone, a młodsza córka, 6-letnia Wiktoria, płakała. Gdy popołudniu przyjechaliśmy po nie, wszystkie były uśmiechnięte i zadowolone – opowiada Adriana. – Najradośniejsza była Wiktoria, która wszystkim oznajmiła, że ma w klasie Polkę, która wszystko jej tłumaczy. Pozostałe dzieci zaczęły pytać, dlaczego one nie mają nikogo z Polski w klasie. Na to Wiktoria z przekonaniem odpowiedziała, że ona się modliła o to do Pana Jezusa, a On spełnił jej prośbę. Sytuacja zrobiła się ciekawsza po tygodniu, kiedy dowiedzieliśmy się, że to wcale nie jest Polka, ale Portugalka. Tymczasem Wiktoria załapała z nią język i czuła się w klasie pewniej – wspomina Leszek.

Łatwiej nie znaczy, że lepiej

Pierwszy rok w Montpellier był dla nich czasem odnajdywania się w nowych realiach, choć jak mówią rodziny z dłuższym stażem na misjach, pełna aklimatyzacja trwa przynajmniej trzy, a nawet cztery lata. – Nauczyliśmy się, że we Francji wszystkie sprawy urzędowe toczą się bardzo powoli. Przyjechaliśmy we wrześniu ubiegłego roku, a wyjeżdżając w lipcu na wakacje do Polski, jeszcze nie mieliśmy załatwionych wszystkich formalności – przyznają, ale podkreślają, że ważniejsze jest to, że w wielu wydarzeniach odczytują potwierdzenie, że właśnie Montpellier jest miejscem, w którym Pan Bóg chce ich teraz mieć.

– To prawda, że po ludzku w Polsce było nam łatwiej, ale mamy przeświadczenie, że chociaż w Montpellier czujemy się krucho zarówno z uwagi na nieznajomość języka, sezonowość pracy, którą udało mi się dostać, jak i brak stabilności finansowej, bo nie wiemy, z czego będziemy żyli w następnym miesiącu, to widzimy, że tam jest nasze miejsce, w którym Bóg na nas czeka – podkreśla Leszek Wiśnik, a jego żona dodaje: – Dostrzegamy, że nasza rodzina żyje w większej jedności. Kiedy jesteśmy w Polsce, czujemy się pewnie, swobodnie, bo jesteśmy w naszym kraju. We Francji trudności, jakie przeżywamy, zbliżają nas do siebie.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ, MISJE

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama