Czekolada od mistyka


- Cały czas zastanawiam się, jak to się stało, że 98-letni o. Joachim zaufał właśnie mnie, najmłodszemu z braci - mówi dominikanin Paweł Pawlikowski, góral z krwi i kości, który towarzyszył o. Badeniemu w ostatnich chwilach życia.

Reklama

Kiedy zaczął studiować w krakowskim seminarium dominikanów, zdecydował, że w ramach dodatkowych zajęć chce pomagać o. Joachimowi Badeniemu. – Bardzo dużo o nim wcześniej słyszałem. Zawsze chciałem go poznać. Nie sądziłem, że tak bardzo się zaprzyjaźnimy – wspomina z radością o. Paweł.
 O tej niezwykłej znajomości mógłby opowiadać godzinami. – Ojciec Joachim zawsze miał jedno życzenie: dawał mi 100 zł i prosił, żebym za taką sumę kupił mu dobrą, mleczną czekoladę. Kiedy przynosiłem mu do celi słodką przesyłkę, czyli prawie 30 czekolad, on zostawiał sobie trzy, a resztę kazał mi zabrać – śmieje się dominikanin.


Mała cząstka nieba


Całkiem poważnie góral z Małego Cichego dodaje, że to właśnie o. Badeni pokazał mu głębię tajemnicy kapłaństwa. – Siedział w swoim fotelu i rozmyślał. Rozmawialiśmy o Panu Bogu. Zawsze powtarzał, że choćby z małej cząstki dobra już otwiera się nad nami niebo. Bardzo dużo się razem modliliśmy, odmawialiśmy Różaniec. Często mówił wtedy, że już mu lepiej, że widzi światło. Nie bał się mówić o swoich lękach, o umieraniu – wspomina dominikanin.
 Współbracia widzieli tę więź pomiędzy zakonnikami i pomagali młodemu studentowi w różnych obowiązkach, aby mógł tylko zajmować się o. Joachimem. – To wielki dar i zaszczyt, że mogłem doświadczyć tylu łask. On – staruszek mający 98 lat, ja – najmłodszy w klasztorze, lat nieco ponad 20. Połączyły nas Matka Boża i Eucharystia – mówi ze wzruszeniem 
o. Paweł.


Tata sam z gazdówką


W klasztorze szybko dostał ksywkę „Góral”. Charakterystyczny akcent sprawił, że każdy, kto przez chwilę go posłuchał, mógł od razu zgadnąć, z jakiego regionu pochodzi. O. Paweł wychował się w tradycyjnej podhalańskiej rodzinie, gdzie zawsze ważne były praca, szacunek do niej i wzajemna pomoc. Przydało się to i w klasztorze, choć zakonnik z Podhala przyznaje, że wolałby rąbać drewno na opał, niż latać ze szmatą po krużgankach, co musiał robić podczas studentatu, czyli jednego z etapów formacji zakonnej.
 Ze swoim tatą Stanisławem często wyjeżdżał do lasu po drewno. To tam opowiedział mu o swoich planach życiowych.

– Nie bałem się reakcji taty, ale tego, że zostanie sam z całą gazdówką – wspomina. Stanisław Pawlikowski zrozumiał jednak decyzję syna. – Powiedział mi, że mój wybór jest najważniejszy – wspomina 
o. Paweł, który razem z ojcem często pomagał w różnych pracach przy prowadzonym przez dominikanów sanktuarium na Wiktorówkach. – Tata nauczył mnie, że nigdy nie bierze się za tę pracę zapłaty od ojców, bo to nie dla nich się pracuje, ale dla Matki Bożej. Zawsze liczył na Jej opiekę – podkreśla 
o. Paweł. A Ona z wielką troską patrzyła na rodzinę Pawlikowskich z Małego Cichego.

– Tata miał wiele niebezpiecznych sytuacji w górach, kiedyś nawet spotkał się „twarzą w twarz” z niedźwiedziem. Zawsze wychodził z nich obronną ręką – opowiada dominikanin.
W sercu nosi wspólną modlitwę, do której klękali wszyscy domownicy. – Kiedy przyjeżdżam do Małego Cichego, zawsze proszę moich najbliższych o pacierz w intencji mojej i moich współbraci. Mogę z radością powiedzieć, że moje życie jest usłane różami, bo cichowianie cały czas wspierają mnie modlitewnym orężem – cieszy się o. Paweł.
 Nieprzypadkowo na jednym z obrazków prymicyjnych umieścił Matkę Boską Częstochowską i zawołanie: „Oto Matka Twoja”. Modlitwę w formie nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny 
o. Pawłowi przekazała jego mama Anna, która nie tylko opowiadała synowi o Maryi, ale sama dała przykład prawdziwego oddania się Matce Chrystusa.


Doświadczenie na Woodstock


Wszyscy w Małem Cichem bardzo cieszą się ze „swojego księdza”. Kiedy w ostatnich latach o. Paweł przyjeżdżał na Podhale, często ktoś go pozdrawiał i zagadywał. Jako prymicjant zostanie przyjęty w rodzinnej miejscowości z wielkimi honorami. Już na granicy wioski będą czekały na niego banderia konna i powozy. W karczmie „Tatrzański Bór”, gdzie zaplanowano uroczysty obiad, stanie specjalny namiot, aby mogli się w nim zmieścić wszyscy goście – może się zjawić nawet pół tysiąca osób. Wszak to pierwsze takie wydarzenie w historii tej niewielkiej podhalańskiej miejscowości.


Po tych uroczystych chwilach zaczną się trudy kapłańskiego życia. Jego wagi dominikanin z Małego Cichego już doświadczył, posługując na Przystanku Woodstock. – Widziałem ogromne pragnienie w tych ludziach, często głęboko zranionych. To pragnienie Bożego przebaczenia i miłosierdzia. Dla wielu z tych ludzi ważni byli nie tylko dominikanie, ale wszyscy kapłani, którzy udzielali sakramentu pojednania – wspomina.
 Ojciec Paweł nie boi się podejmować kapłańskich obowiązków. – Wszędzie, gdzie przyjdzie mi pracować, pragnę być kapłanem według Serca Jezusa i chcę w pełni o Nim świadczyć – zapewnia.


«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama