Kościół bez przepychu to Kościół bez patrzenia z góry, bez dystansu tam, gdzie on nie jest potrzebny, doceniający wspólnotę w jej obydwu wymiarach.
Msza święta Wieczerzy Pańskiej z przejmującym obrzędem umycia nóg. Zdziwienie, jakie wywołał w parafii, gdy wprowadziłem go do liturgii w pierwszym roku pobytu. Dla większości bardziej niż zdziwienie szok. Dla mnie tylko zdziwienie, że to, co normalne – szokuje.
W tym roku szokująca normalność ma w tle dyskusję o ubóstwie i prostocie w Kościele. Jak to zwykle bywa na pierwszy plan wysuwają się stanowiska skrajne. Zaczynają targać mną obawy, by ta ważna rozmowa nie przerodziła się w kolejną wojnę na bratnim podwórku. Z jednej strony grupa szeroko rozumianych zwolenników tradycji (nie Tradycji), przywiązanych do gestów, strojów, broniących każdej falbanki, każdego załamania alby i rogów w kapłańskim birecie, butów papieskich i pelerynki z gronostajami. Z drugiej populiści, domagający się natychmiastowej wyprzedaży kościelnych dóbr, maksymalnego uproszczenia obrzędów, ustanowienia opcji na rzecz ubogich priorytetem dla Kościoła, rezygnacji z wszystkich samochodów, wydawnictw, budynków.
Jak to zwykle bywa prawda jest po środku. Nie na próżno jeden z filarów zwolenników tradycji, święty Tomasz z Akwinu, kazał za Arystotelesem szukać aurea medium – złotego środka. Przy okazji tego poszukiwania odkrywamy, że w myśleniu, mówieniu i działaniu Kościoła bez przepychu, ubogiego i skromnego, istotą problemu nie są czerwone buty lub ich brak, samochód czy falbanka komży. Istotą są relacje. Więź z Bogiem przekładająca się na więź z człowiekiem.
Słowo przepych kryje w sobie pychę. Czyli coś stawiającego jednego wyżej drugiego. A w konsekwencji sprawiającego, że relacje poziome zostają zastąpione przez relacje wyłącznie pionowe. Nie czas i miejsce na socjologiczna analizę i dochodzenie gdzie takie postawy mają źródło, aczkolwiek takowe w ostatnim czasie się pojawiły. To ograniczenie relacji do wyłącznie pionowych skutkuje tym, co od lat nazywam eklezjalnym nadęciem. Jego obrazem, również od lat, jest wąsaty humor o proboszczu, witającym biskupa słowami: najczcigodniejszy arcypasterzu, nasz Pasterz, Jezus Chrystus, powiedział…” Więc wierszyki, kwiaty (też potrzebne), dziękczynienia i wyrazy uznania, tylko braterskiej rozmowy brak. Na tematy ważne, motywowane chęcią poznania się, zrozumienia, wspólnego rozwiązywania problemów. Z postępującą izolacją jednej strony i drugiej. Jak w przypowieści o bogaczu i Łazarzu. „Między nami a wami zionie wielka przepaść.” Wcale nie materialna.
Zatem Kościół bez przepychu to Kościół bez patrzenia z góry, bez dystansu tam, gdzie on nie jest potrzebny, doceniający wspólnotę w jej obydwu wymiarach. Trochę jak w przysłowiu o dobrej kandydatce na żonę. Panna (przecież Kościół jest Oblubienicą Chrystusa) do tańca i do różańca. Bo różaniec to obraz trwania przy Bogu. A taniec to wyraz radości z bycia razem. Z sobą i dla siebie. U progu Świętego Triduum Paschalnego życzmy sobie takiego doświadczenia Kościoła. Barwnego, wystrojonego na spotkanie z Panem, zapatrzonego w Pana. I tańczącego. Jak niewiasty nad Morzem Czerwonym, gdy Mojżesz śpiewał pieśń ku czci Pana.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.